Międzynarodowy Dzień Pielęgniarki. "Najbardziej boli nas hejt"
Nikt nie przychodzi do pracy na oddziale covidowym dlatego, że jest fajnie, tylko do pacjentów, to oni dają nam siłę - mówią w Międzynarodowym Dniu Pielęgniarki i Położnej pielęgniarki pracujące na oddziale covidowym Szpitala Miejskiego nr 4 w Gliwicach. Najbardziej boli nas hejt – przyznają.
- Na początku bolało to, że sąsiedzi z daleka się kłaniali, bo się nas bali. Teraz boli nas to, że ktoś uważa, że nie ma pandemii - opowiada Monika Krzyszczuk-Zaraś.
- Kiedyś spłakałam się okrutnie; wróciłam do domu po 12-godzinnym, bardzo ciężkim dyżurze i spośród znajomych z FB wyrzuciłam wszystkich, którzy negują pandemię. To nie był koniec – poszłam się położyć i w połowie zasypiania wstałam i poszłam wyrzucić ze znajomych ludzi, którzy nie chcą się szczepić. Nie mogłam po prostu znieść wśród ludzi, których znam, szanuję i cenię, takich, którzy mówią mi, że nie ma pandemii – nie umiałam się z tym pogodzić, a ten ciężki dyżur, kiedy w ciągu 45 minut umarło mi dwóch moich pacjentów... Trzymałam ich za rękę, nie umiałam im pomóc i potem jakiś głupi post, że pandemia jest wymyślona przez nas medyków - to było dla mnie za dużo, przelała się czara goryczy - powiedziała.
ZOBACZ: "Napiętnowani". "Raport" o pierwszych Polakach zakażonych koronawirusem
Małgorzatę Wojtyniak też boli głupota i ludzka bezmyślność. - Ten hejt na FB, gdzie wypowiadają się ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia o szczepionce, o chorobie. Uważają, że mają prawo do krytyki i to bardzo przykrej. Nie można im nic przetłumaczyć, bo wiedzą swoje - ubolewa pielęgniarka.
"Pacjenci dają nam siłę"
Podobnie jak koleżanka, marzy o powrocie do normalności. - Dzisiaj marzyłam o tańcu. Chciałam potańczyć, bo nie tańczyłam 1,5 roku. Normalność to dla mnie wyjazd bez masek, bez obostrzeń, pójście plażą, wykąpanie się w ciepłym morzu - o tym marzę - mówi z uśmiechem Małgorzata Wojtyniak.
Monika Krzyszczuk-Zaraś w dniu swojego święta życzyłaby sobie dwóch worków cierpliwości. - Chciałabym mieć dwa worki cierpliwości, ukryte gdzieś tam w szafie. Poza tym siły, zdrowia, wytrwałości. Już mam nadzieję niedługo, ale żebyśmy dały radę - podkreśla.
Jak mówi, trudności pomagają przezwyciężyć pacjenci. - Wchodzimy tutaj i widzimy po drugiej stronie uśmiechniętych pacjentów. Wiemy, że czekali na nas, bo mówią: już dobrze, że pani jest. Oni dają nam taką siłę, głównie oni - wyjaśnia.
- Nikt nie przychodzi tu po to, żeby się ubrać w mundurek i kilka godzin spędzać spoconym, wymordowanym, bez wody, bez możliwości oddania moczu. Nikt tu nie przychodzi dlatego, że jest fajnie, tylko dlatego, że tam, po drugiej stronie, są bardzo potrzebujący ludzie, którzy na nas czekają. To jest clou naszej pracy - po drugiej stronie jest człowiek, który nas potrzebuje - podsumowuje Monika Krzyszczuk-Zaraś.
Czytaj więcej