Generałowie wzywają do obrony Francji przed islamizmem
We Francji rozgorzała debata wokół apelu niebędących w służbie czynnej 20 generałów, ponad stu wyższych oficerów i około tysiąca wojskowych innych rang wzywających prezydenta i rząd do obrony kraju przed islamizmem.
Po raz pierwszy apel o "obronę patriotyzmu" opublikowany został na portalu Place d’Armes 13 kwietnia, następie 21 kwietnia przedrukował go prawicowy tygodnik "Valeurs Actuelles".
ZOBACZ: Francja. Atak nożownika przed komendą policji w Rambouillet. Nie żyje kobieta
Dopiero w niedzielę 25 kwietnia omówiono go w telewizyjnym programie publicystycznym, co spowodowało reakcję dwójki ministrów, w tym minister ds. sił zbrojnych Florence Parly, która oskarżyła wojskowych o wzywanie do puczu i zapowiedziała sankcje.
"Rozkład z powodu islamizmu"
Podczas gdy lewicowi politycy potępiają tekst, publicyści zauważają, że wojskowi nie wzywają do przeciwstawienia się władzom, ale ostrzegają, że ojczyzna jest na granicy "rozkładu z powodu islamizmu", który prowadzi do - jak piszą wojskowi - "oderwania licznych części kraju, zmieniając je w terytoria poddane dogmatom sprzecznym z konstytucją".
ZOBACZ: Francja: terrorysta skazany na 24 lata więzienia za planowanie zamachów w 2016 roku
Brak działań ze strony władz grozi wybuchem "wojny domowej", do której może być włączone wojsko, któremu powierzona będzie misja "ochrony naszych wartości cywilizacyjnych i obrony rodaków na terytorium narodowym" - wskazują wojskowi.
Szczególną polemikę wywołało zdanie apelu wyrażające gotowość "poparcia dla polityków, którzy wezmą pod uwagę ratowanie narodu".
Odpowiedź Le Pen i lewicy
Na apel pierwsza odpowiedziała szefowa skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, wzywając jego sygnatariuszy do - jak to ujęła - "dołączenia do naszych działań, by uczestniczyć w rozpoczynającej się bitwie, która jest bitwą Francji".
ZOBACZ: Raport: Francja ponosi odpowiedzialność za ludobójstwo w Rwandzie w 1994 r.
W poniedziałek przywódca skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon ogłosił, że powiadomił prokuraturę o "wykroczeniu wobec prawa" i wezwał do ścigania autorów "prowokacji do nieposłuszeństwa w wojsku" i tych, którzy ją publikują. Skrytykował również brak reakcji ministrów w tej sprawie.
"Milczenie rządu" wobec "wezwania do zamachu stanu" potępił również były socjalistyczny kandydat na prezydenta Benoit Hamon.
"Reprezentują siebie"
Minister Parly w końcu zareagowała, oskarżając Le Pen o próbę upolitycznienia wojska i wciągnięcia armii do kampanii wyborczej.
Emerytowanych generałów nazwała "nieodpowiedzialnymi". Dodała, że "reprezentują tylko siebie" i zapowiedziała sankcje przewidziane w regulaminie sił zbrojnych.
We wtorek media odkryły, że część sygnatariuszy apelu ma związki z ugrupowaniami skrajnie prawicowymi, a jeden z generałów, wydalony był z wojska za zorganizowanie w 2016 r. manifestacji przeciw imigrantom obozującym w Calais na północy Francji.
"Jutro staniemy naprzeciw siebie"
Żaden z sygnatariuszy apelu nie jest naprawdę w służbie czynnej. Jednak obowiązujące od 1839 r. skomplikowane przepisy dotyczące generałów powodują, że nie przechodzą oni na emeryturę, ale do "sekcji II" i teoretycznie, mogą być w każdej chwili do dyspozycji ministra. Tak samo jak żołnierze służby czynnej podlegają obowiązkowi publicznego nieafiszowania swych poglądów politycznych.
Uczestnicy debaty w telewizji CNEWS przypomnieli, że w 2018 r. ówczesny minister spraw wewnętrznych Gerard Collomb uprzedzał, ustępując ze stanowiska, że krajowi grozi wojna domowa z powodu terytoriów, na których większość stanowią islamscy imigranci. - Dziś mieszkamy obok siebie. Obawiam się, że jutro staniemy naprzeciw siebie – przestrzegał wtedy minister.
Prawie wszyscy komentatorzy uznali tzw. aferę generałów za nieoficjalny wstęp do kampanii przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi.
Czytaj więcej