Historia poznańskiego nekrofila wstrząsnęła krajem. Był "zimnym chirurgiem PRL-u"
17 marca 1981 roku Edmund Kolanowski kolejny raz zabił. Na ciele kobiety znaleziono charakterystyczne rany, bo morderca wycinał swoim ofiarom narządy. Od tej pory kolejne elementy zagadki zaczęły układać się w całość. Wpadł, bo przy jednym z nagrobków znaleziono nietypowo małe odciski stóp.
Pierwszy raz zabił w październiku 1970 roku. Jego ofiarą była 21-letnia Kazimiera, którą poznał na dworcu PKP, skąd później wyruszył w kierunku Poznania. Z biegiem lat okazało się, że mordu dokonał w charakterystyczny dla siebie sposób, odcinając kobiecie piersi i narządy płciowe.
Części ciała zawinął w papier i przetransportował do swojego mieszkania. To prawdopodobnie wtedy przygotował pierwszy manekin, do którego przyszywał fragmenty ciał. Marionetka służyła mu do onanizowania się i zaspokajania potrzeb seksualnych.
ZOBACZ: Zbrodnia sprzed 27 lat. Oskarżony przyznał się do winy
W podobny sposób postępował ze zwłokami, które wykopywał ze świeżych nagrobków. Wszystkie kradzieże miały punkt wspólny. Ofiarami były kobiety, a sprofanowanym ciałom brakowało niewieścich atrybutów.
Kolejnej zbrodni Kolanowski dokonał na stołecznym Wawrze. Tym razem jego ofiarą padła 21-letnia Hania. Jej ciało również okaleczono w podobny sposób. Pierwsze morderstwa i kradzieże udało się ukryć, bo brakowało konkretnych poszlak doprowadzających do sprawcy brutalnych czynów.
Sprawę utrudniał fakt, że zbrodni dokonano w różnych częściach Polski, więc przypisanie ich jednej osobie nie było oczywistością. Milicja przez kilka lat szukała sprawców tych mordów i profanacji kobiecych zwłok.
Rodzinna tragedia
Pierwszy przełom w sprawie przyniósł poranek w lutym 1982 roku. W kaplicy cmentarnej w poznańskich Naramowicach zebrała się rodzina 69-letniej Katarzyny, by wziąć udział w jej ostatnim pożegnaniu. Po otwarciu trumny dokonano szokującego odkrycia. Brakowało w niej ciała nieboszczki. Dzień wcześniej rodzina widziała ją ubraną i przygotowaną do ostatniej drogi.
Rozpoczęły się poszukiwania, które trwały niemal tydzień. Ciało znaleziono na łące nieopodal cmentarza, rozebrane i poranione w charakterystyczny sposób. Jednak wciąż brakowało dowodów na to, że profanacja ciała ma coś wspólnego z morderstwem w Warszawie, a tym bardziej tym dokonanym ponad 10 lat wcześniej we wsi nieopodal Poznania.
Przełomowe odkrycie
Kolanowski z kolejną zbrodnią nie czekał długo. Pół roku później do poznańskiej milicji trafiło zgłoszenie o zaginięciu dziecka - 11-letniej dziewczynki, która po szkole wyruszyła na swoim rowerze na pobliską łąkę i nie wróciła aż do późnego wieczora.
Rozpoczęły się poszukiwania, którymi żyło całe miasto. Kilkudziesięciu milicjantów przeszukiwało parki, skwery i łąki. Sprawdzono również okoliczne zbiorniki wodne. Rodzice wysyłali apele w lokalnych mediach z prośbą o jakiekolwiek informacje o ich dziecku. Niestety bezskutecznie.
Ciało dziewczynki znaleziono w połowie grudnia 1982 roku na kolejowym nasypie. Rany znalezione na jej zwłokach nie pozostawiało złudzeń, że zbrodni musiała dokonać ta sama osoba, która sprofanowała ciało nieboszczki kilka miesięcy wcześniej.
ZOBACZ: Miał 13 lat, gdy odnalazł pierwsze ciało. "Szukając dziecka, boję się mniej"
Sprawa nabrała tempa, bo tej zbrodni nie można było zlekceważyć. Szokujące traktowanie zwłok i kradzieże na okolicznych cmentarzach pozwalały zakładać, że sprawca jest zapewne zaburzony psychicznie, a profanacji dokonuje na tle seksualnym. Nie było jednak pewności czy zdobyłby się na morderstwo.
Sprawa kilkulatki nie pozostawiała już żadnych złudzeń. W Poznaniu grasował wybitnie groźny i nieobliczalny morderca.
Wszystkie służby do akcji
Na nogi postawiono całe zastępy milicji. Urządzano zasadzki na cmentarzach. Uważano, że nekrofil w końcu się złamie i pojawi na jednym z nich. Tak też się stało.
W nocy z 6 na 7 maja 1983 roku policjanci patrolujący poznański cmentarz zauważyli zapaloną świeczkę. Ruszyli w jego kierunku. Mężczyzna drobnej budowy szybko ich zauważył i zbiegł. Na miejscu pozostawił jednak ślady.
Odciski niewielkiego rozmiaru stóp i kawałek papieru z pieczątką "Pollena Łaskarzew", fabryki z długą tradycją. Tam rozpoczęto poszukiwania.
Te poszlaki pomogły w szybkim dotarciu do Kolanowskiego. 16 maja 1983 roku nekrofil został aresztowany.
Jak człowiek zostaje mordercą?
Kolanowski pochodził z rodziny, w której przemoc nie była niczym nadzwyczajnym. Jego ojciec był więźniem Auschwitz i nie radził sobie z powrotem do rzeczywistości. Pił i maltretował rodzinę.
Mały Edmund nie dostał wsparcia również od matki, która pogrążona w żałobie po śmierci jego starszego brata obwiniała rodzeństwo za jego odejście. Traktowała go pogardliwie i z nienawiścią, dając mu do zrozumienia, że jego życie nie jest dla niej istotne. Zabierała go na cmentarz i tam opłakiwała swojego ukochanego synka.
Problemy Kolanowskiego rozpoczęły się już w szkole podstawowej. Niekochany i przestraszony własną sytuacją chłopiec coraz bardziej nie radził sobie z nauką. Trzykrotnie nie zdał z klasy do klasy już na pierwszym etapie nauki.
Pogłębiające się problemy wychowawcze i edukacyjne sprawiły, że chłopiec trafił do szpitala psychiatrycznego. Pobyt tam miał pomóc mu w socjalizacji i radzeniu sobie w grupie. Stało się przeciwnie. W towarzystwie innych chłopców znalazł sobie nietypową rozrywkę: odwiedzali kostnice i tam, obserwując nagie ciała kobiet, rozwijali swoją seksualność.
Frustracja, problemy w relacjach z rówieśnikami i rodzicami doprowadziły go najpierw do kilku napaści na przypadkowe kobiety, a później prób samobójczych.
W 1970 roku Kolanowski zawarł związek małżeński z Zofią, salową pracującą w miejskim szpitalu. Zamieszkali razem w niewielkim mieszkanku w sąsiedztwie dwóch starszych kobiet. To przyniosło w życiu przyszłego zbrodniarza trochę spokoju. Jednak gdy jedna z sąsiadek zmarła, Edmund przypomniał sobie o swoich dziecięcych fascynacjach zwłokami.
Przyznał się do winy, a później odwołał zeznania
Po aresztowaniu w mieszkaniu Kolanowskiego znaleziono nadpalone resztki ciał. Pochodziły z odkopanych ciał zamordowanych kobiet. W toku śledztwa nekrofil stopniowo przyznawał się do kolejnych zbrodni.
Wycięte części ciała przyszywane do "lalki", z którymi dokonywał aktów seksualnych, następnie palił w domowym piecu. Ostatecznie Kolanowski przyznał się również do profanacji ciał na poznańskim cmentarzu i zabójstwa zarówno 11-letniej dziewczynki, jak i 21-latki.
Zeznania odwołał dopiero w trakcie procesu. Jednak sędzia wydający wyrok w jego sprawy nie miał wątpliwości. 4 czerwca 1985 roku zapadł wyrok skazujący Edmunda Kolanowskiego na karę śmierci. Wyrok wykonano, 28 lipca jako ostatnią o tym rygorze.
Czytaj więcej