"Depresja to nie ręka w gipsie. Nie widać jej"
- Wiedziałam, że nie mogę nic sobie zrobić, bo mama by przez to nie przeszła. Tylko ta myśl trzymała mnie przy życiu, choć wsparcia od rodziny nie miałam. Przez lata - bez sensu - nakładałam maskę szczęśliwej osoby. Emocje kumulowały się, aż w końcu wybuchły - mówi Justyna. 26-latka jest dorosłym dzieckiem alkoholika. Dwa razy pokonała depresję. Teraz walczy z zaburzeniami lękowymi.
- W 2015 roku na świecie żyło 322 mln osób ze zdiagnozowaną depresją. Obecnie? 350 mln. Liczba chorych rośnie. Dostrzegam to w swojej praktyce. W czasie pandemii bywa szczególnie trudno. W pierwszym kwartale 2020 roku o 1/4 wzrosła sprzedaż leków przeciwdepresyjnych. Teraz nie patrzę na statystyki, ale pacjentów mam ogrom, również tych młodszych. Przychodzą głównie z zaburzeniami depresyjnymi, choć wielu ma objawy zarówno depresyjne, jak i lękowe - opowiada psychiatra Joanna Adamiak.
Podobne wrażenie odnosi psycholog, psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz. Przyjmuje więcej pacjentów z takimi symptomami. W przypadku nasilenia, kieruje ich do psychiatry.
ZOBACZ: Światowy Dzień Walki z Depresją. Trzeba mówić o chorobie
- Kiedyś pacjenci na słowo "psychiatra" zaczynali płakać. Stereotyp tego specjalisty był dość negatywny. Dziś, podczas rozmów z młodymi osobami, słyszę, że to lekarz jak każdy inny. Depresja jest chorobą. Można ją wyleczyć, pracować w terapii i wspomagać farmakologicznie. Wielu zaczyna dostrzegać i nazywać swoje emocje. Aktorzy, piosenkarze i inne osoby publiczne mówią o tym głośniej. Dobrze, oswajajmy tę sferę.
"Złamał mi rękę, trzaskając drzwiami od szafy"
Justyna w tym roku skończy 27 lat. Pochodzi z małej miejscowości we wschodniej Polsce. Obecnie mieszka w Warszawie. Ma dobrą pracę, wspierającego narzeczonego. Dwa razy pokonała depresję. Przeszła terapię. Jest DDA (dorosłym dzieckiem alkoholika - red.). Zmaga się z napadami lęku i atakami paniki.
- Gdy miałam 10 lat, ojciec stracił pracę. Zaczął wtedy coraz więcej pić. W domu była fatalna atmosfera, przemoc, lęk. Kiedyś złamał mi rękę, trzaskając drzwiami od szafy, bo krzywo spojrzałam na niego, jak pijany wszedł do pokoju. Na mamę wylał denaturat. Chciał ją podpalić. Emocje we mnie buzowały, choć wtedy jeszcze nie czułam objawów, dusiłam to w sobie.
ZOBACZ: Więcej antydepresantów i L4. Efekt pandemii
Dolegliwości somatyzacyjne przyszły potem. Ściskało ją w gardle, doświadczała duszności. Nawet teraz - podczas naszej rozmowy - spaceruje po pokoju. Lepiej wtedy oddycha.
- Nie brałam leków. Rodzina twierdziła, że wymyślam. Wskazywali na anemię, astmę, problemy neurologiczne albo niedoczynność tarczycy. Gdy w gimnazjum całe wakacje płakałam i źle się czułam, nikt nie zwrócił uwagi. Problem leżał wewnątrz - o tym nie pomyśleli. Podobnie miała moja młodsza siostra. Przy niej też nie wiedzieli, co zrobić. Jedyne, na co się zdobyli to wizyta u wiejskiej szamanki koło Zamościa. Pani przelewała jej jajko nad głową. Wierzyli, że "wyjdzie z niej zły duch". Mama jest bardzo kochana, ale to my byłyśmy dla niej matką. Terapia? "Nie ma czegoś takiego. Przestań wymyślać. Dziecko wariat. Dajcie hydro (Hydroxyzinum, lek uspokajający - red.) i przejdzie jej".
"Do psychologa chodzą świry"
Justyna wyjechała na studia do Krakowa. Od drugiego roku nauki na uniwersytecie - z powodu napadów lęku - brała leki, po których czuła ulgę. Wtedy jeszcze nie podjęła terapii.
- Sądziłam, że nie potrzebuję psychologa, bo tam chodzą świry. Wezmę tabletki i mi przejdzie.
Zgodnie z przewidywaniami, przeszło. Ale tylko pozornie i na kilkanaście miesięcy.
- Przez 5 lat żyłam w toksycznym związku. Była tam przemoc finansowa, ale nie tylko. Mój ex podczas kłótni wyzywał od idiotek, kazał iść do szpitala. Mówił, że wymyślam problemy. Trwając z nim, powielałam schematy z dzieciństwa, bo "przecież nie dam sobie rady inaczej, samotnie". W końcu jednak zerwałam tę relację, zmieniłam mieszkanie i wtedy się zaczęło. Mimo wakacji, całe dnie towarzyszyły mi smutek i rozpacz. Zauważyłam pierwsze symptomy depresji. Pragnęłam tylko leżeć, płakać. Myślałam, że nie wytrzymam. Nie chciałam żyć. Rodzina daleko, ja w Krakowie tkwiłam sama. Nikt do mnie nie zadzwonił, nie odwiedził. Dwa tygodnie - podczas urlopu w pracy - praktycznie nie wychodziłam z łóżka. Piłam tylko jogurty. Sporo schudłam, choć zawsze byłam szczupła - czasem w domu nie mieliśmy co jeść.
"Nikt nie wiedział. Przywdziewałam maski"
Taki stan trwał cztery miesiące. Justyna zmuszała się, by iść do firmy. Wracając do domu, siadała w kącie i płakała.
- Nikt w pracy nie wiedział. Przywdziewałam maski. Inni uważali mnie za uśmiechniętą i wesołą, z fantastycznym życiem. Ukrywałam rzeczywistość. Wiedziałam, że nie mogę nic sobie zrobić, bo mama by przez to nie przeszła. Tylko ta myśl trzymała mnie przy życiu, choć wsparcia od rodziny nie miałam. "Wszyscy teraz są z depresją. Weź większą dawkę leków, przejdzie ci" - to słyszałam. Emocje kumulowały się, aż wybuchły.
Kobieta w końcu trafiła do psychologa i dobrego psychiatry. Przyjęto ją "na NFZ". Czekała trzy miesiące.
- Mój terapeuta był alkoholikiem. Wyszedł z uzależnienia. Przeszliśmy terapię DDA. Wracały wspomnienia z przeszłości. Powiedział: "Będziesz czuła się rozp*****lona, bo poruszymy trudne rzeczy, ale wyjdzie to na dobre. Nie zadawał cukierkowych pytań. Mówił, że mam przeklinać, wyrażać, co czuję. Chodziłam do niego ponad rok, także prywatnie. Oszczędności szły na sesję. Traktowałam go jak ojca, którego nie miałam.
Justyna wspomina wyjazd w góry z grupą pacjentów. Spotkanie DDA i alkoholików na odwyku. Co wieczór szczerze rozmawiali.
- Bałam się tych spotkań, nienawidziłam tego. Chlanie było dla nich najważniejsze. Opowiadali, jak piją, kradną, wydają ostatnie pieniądze. Wzajemnie próbowaliśmy zrozumieć swoje punkty widzenia.
"Po prostu biorę go za rękę"
Dzięki terapii kobieta przepracowała dzieciństwo. Jak mówi, przeszła dwie fale depresji. Wciąż bierze leki. Miewa stany lękowe.
- W moim życiu nie ma teraz czynnika stresowego, jednak musiałam zwiększyć dawkę farmaceutyków. Planuję wrócić na terapię, ale taką dotyczącą teraźniejszości.
ZOBACZ: Michelle Obama cierpi na łagodną depresję
Doświadcza też ataków paniki. Jak sobie z nimi radzi?
- Powiedziałam współpracownikom. Akceptują, choć nie zetknęli się z chorobą bezpośrednio. Nie wiedzą, jak ona przebiega. Leżąc w łóżku z narzeczonym, czasem nie mówię nawet, że mam atak paniki. Po prostu biorę go za rękę. Potrzebuję wtedy spokoju, ciszy. Nie znoszę pytań w stylu: "Czy możesz już oddychać, przeszło ci?". Do doraźnego stosowania dostałam Lorazepam (lek przeciwlękowy - red.). Założyłam sobie, że nie będę tego wykorzystywać i zwalczę to sama. Dla odwrócenia uwagi gram w grę na smartfonie czy oglądam vlogerów kulinarnych.
"Jedna rozmowa może uratować życie"
Justyna we wrześniu wychodzi za mąż. Obiecała sobie, że nie sięgnie wtedy po tabletkę. Wciąż rozważa, czy zaprosić ojca. - Przyjdzie pijany i zrobi rozróbę. Chyba nie warto, choć nie podjęłam ostatecznej decyzji.
26-latka opowiedziała swoją historię po to, by - jak podkreśla - uwrażliwić społeczeństwo na problem chorób psychicznych.
- To nie złamana ręka unieruchomiona przez gips. Depresji nie widać. Popatrz uważnie. Może ktoś z rodziny lub znajomych potrzebuje pomocy? Wystarczy być, dać poczucie, że - w razie czego - pogadasz z tą osobą. Czasem jedna rozmowa pozwoli uratować komuś życie. Uwierz mi.
Choroba śmiertelna
Katarzyna Kucewicz przypomina: "Depresja bywa chorobą mogącą zakończyć się śmiercią samobójczą". Joanna Adamiak zaznacza, że procesy zachodzące w mózgu nie są w żaden sposób zależne od pacjenta.
- Joga czy spacer nie wyleczą. Mogą być dodatkiem, jeśli tylko znajdzie on w sobie do tego chęć. Pamiętajmy - depresja nie wygląda. Zapadają na nią i aktor, i górnik. Pokazujmy, jak ktoś jest dla nas ważny, spotkajmy, porozmawiajmy. Niech oni dostrzegą, że mają dla kogo żyć.
Czytaj więcej