Wielka Brytania: szukają nosiciela brazylijskiej mutacji koronawirusa. Nie podał swoich danych
W Wielkiej Brytanii w poniedziałek trwają poszukiwania jednej z sześciu osób, u których wykryto brazylijski wariant koronawirusa, ale która - w przeciwieństwie do pozostałych pięciu - nie podała swoich danych na wykonanym teście. Po kilkunastu godzinach działania służb sanitarnych zawężono do 379 gospodarstw.
O wykryciu pierwszych sześciu w Wielkiej Brytanii przypadków brazylijskiego wariantu P.1 poinformowano w niedzielę późnym popołudniem - trzy z nich stwierdzono w Szkocji, dwa w South Gloucestershire w południowo-zachodniej Anglii, a o ostatnim wiadomo jedynie, że też w Anglii.
Jak się przypuszcza, osoba u której go wykryto, korzystała z przysyłanego pocztą zestawu do testowania w domu, ale nie wypełniła karty rejestracji testu, przez co nie wiadomo, kim ona jest, ani czy mogła kogoś dalej zakazić.
- Jeśli miałeś test 12 lub 13 lutego, i nie dostałeś wyników z powrotem, prosimy o kontakt - apelował w poniedziałek Nadhim Zahawi, wiceminister zdrowia odpowiedzialny za program szczepień. Jak dodał, władze współpracują też z pocztą, aby ustalić, skąd został wysłany ten test.
Ale 12 i 13 lutego przeprowadzono łącznie ponad milion testów na obecność koronawirusa, co powoduje, iż znalezienie właściwej osoby, zanim wariant brazylijski zacznie się dalej rozprzestrzeniać, będzie trudne.
ZOBACZ: Ponad 20 mln Brytyjczyków otrzymało pierwszą dawkę szczepionki
Wprawdzie nie wiadomo jeszcze, czy poszukiwana osoba była w ostatnim czasie za granicą, zatem czy powinna się była izolować, ale w związku ze sprawą powróciły pytania, czy kontrole osób przyjeżdżających do kraju są na wystarczającym poziomie.
- Nasze poszukiwania zawęziły się z całego kraju do 379 gospodarstw domowych w południowo-wschodniej Anglii i kontaktujemy się z każdym z nich. Jesteśmy wdzięczni, że wiele potencjalnych przypadków zgłosiło się po wezwaniu - powiedział we wtorek brytyjski minister zdrowia Matt Hancock.
"Jeden z najsurowszych reżimów granicznych"
- Mamy jeden z najsurowszych reżimów granicznych gdziekolwiek na świecie w celu zatrzymywania ludzi przybywających do tego kraju, którzy mogą mieć warianty budzące obawy - przekonywał w poniedziałek brytyjski premier Boris Johnson.
Odrzucił zarzuty, jakoby rząd zbyt powoli wprowadził obowiązkową kwarantannę w hotelach po przyjeździe z krajów wysokiego ryzyka epidemicznego. Jak podkreślił, rząd działał w tej sprawie tak szybko, jak mógł.
Kwarantanna w hotelach weszła w życie 15 lutego, czyli dwa lub trzy dni po wykonaniu testu, w którym stwierdzono poszukiwany przypadek wirusa. Ale po raz pierwszy Johnson zapowiedział ją 27 stycznia.
Lider opozycyjnej Partii Pracy Keir Starmer oświadczył, że rząd nadal nie "zabezpieczył naszych granic w sposób, w jaki powinniśmy byli to zrobić".
- To pokazuje powolność rządu w zamykaniu nawet głównych tras, ale także niechęć do konfrontacji z faktem, że wirus nie podróżuje bezpośrednimi połączeniami. Wiemy z poprzedniego lata, że wiele wirusów przybyło nie z krajów, z których pochodziły, ale pośrednio, bo tak ludzie podróżują - powiedział.
Czytaj więcej