Otwarte stoki. "Uratowaliśmy się przed bankructwem"
Trwa szczyt sezonu narciarskiego. Mimo trzeciej fali pandemii stoki narciarskie wciąż mogą działać, a hotele w górskich kurortach przyjmować turystów. Jest to jednak najkrótszy sezon w historii. Dlatego branża turystyczna zamierza wykorzystać go do ostatniej warstwy śniegu. O ile tylko obostrzenia na to pozwolą, bo warunki w tym roku, jak na złość, wyjątkowo dobre. Reportaż Magdaleny Gębickiej.
Ten sezon górale spisali już prawie na straty. - Sezon narciarski w Polsce trwa ok 12 tygodni. Każdy tydzień lockdownu to jest zabieranie miesiąca z roku, w którym zarabiamy, każdy tydzień jest na wagę złota i równoważy miesiąc w innym przedsiębiorstwie - tłumaczy Arkadiusz Matuszyński, ze stowarzyszenia Wiślański Ski Pass.
Po dwóch tygodniach od otwarcia stoków, przedsiębiorcy zaczynają patrzeć w przyszłość z nadzieją.
"Promyczek nadziei"
- To jest najkrótszy sezon w historii. Te dwa tygodnie były bardzo intensywne, było bardzo dużo klientów - powiedział Rafał Barański, właściciel stoku w Wiśle.
- To taki promyczek nadziei i szansa na to, że ten sezon nie zamknie się na tak dużym minusie - dodał Matuszyński. Pytany o to, czy uda się im przetrwać, stwierdził, że póki co udało się "nabrać troszkę oddechu".
ZOBACZ: Beskidy. Tłumy narciarzy w Szczyrku, brakuje miejsc do parkowania
Szanse na to są coraz większe, bo według nowych wytycznych rządu, stoki mogą wciąż działać. Warunkiem jest brak wzrostu zachorowań w danym województwie. Górale liczą więc, że podział na strefy, pozwoli im dalej pracować i w końcu zarabiać.
- Dla nas jest to świetna informacja. Cały Śląsk jest w zasadzie od początku sezonu narciarskiego w strefie żółtej lub pomarańczowej. Jeżeli podział na strefy byłby zachowany i już 17 stycznia wrócilibyśmy do tego podziału, to działalibyśmy bez problemu, bo cały czas znajdowaliśmy się w strefie pomarańczowej. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć niektórych decyzji, staramy się z nimi nie dyskutować. Patrzymy na nasze interesy, które chcielibyśmy utrzymać przy życiu i wystartować w następnym sezonie - powiedział Arkadiusz Matuszyński.
Sezon do Wielkanocy
Spragnieni szusów narciarze przyjeżdżają do górskich kurortów. I nie przeszkadzają im w tym pierwsze wiosenne promienie słońca. W górach aura nadal pozwala na zimowe szaleństwa.
- Mamy nadzieję, że możemy spodziewać się do marca pięknej pogody, że będziemy w stanie jeździć. Ta zima jest wyjątkowa pod względem ilości dni mroźnych, kiedy mogliśmy śnieżyć, a dodatkowo zanotowaliśmy jedne z największych opadów śniegu w ostatnich 10 latach - dodał.
ZOBACZ: Kiedy koniec pandemii? Prof. Katarzyna Życińska odpowiada
- Jeżeli rząd pozwoli, to planujemy zakończyć sezon narciarski świętami wielkanocnymi, czyli dopiero w kwietniu - dodał.
Jego słowa potwierdza Rafał Barański. - Być może wiosna idzie, natomiast mamy tak ogromną ilość śniegu, że możemy spokojnie jeździć do końca marca. W tej chwili ta pokrywa śnieżna miejscami wynosi nawet 1,5 metra. Jest to śnieg naturalny wymieszany z tym wyprodukowanym z armat, więc ten śnieg dużo dłużej się trzyma i nie poddaje się warunkom pogodowym takim jak słońce, więc spokojnie śniegu mamy pod dostatkiem - mówi właściciel stoku w Wiśle.
"To był ostatni moment"
Przyznaje jednak, że nie wie jak ocenić ten sezon, bo był on bardzo trudny. - To był bardzo trudny sezon, przede wszystkim był krótki, pozwolił nam trochę się odbudować i przeżyć do następnej zimy. Moment kiedy pozwolono nam otworzyć, to był ostatni moment na to, żebyśmy tutaj w branży narciarskiej nie doznali fali bankructw - powiedział.
- Paradoksalnie przy tak krótkim, poszarpanym sezonie, mamy najlepsze warunki śniegowe, ale nie do końca możemy z nich skorzystać. To, że mogliśmy się otworzyć uratowało nas przed bankructwem - przyznał.
WIDEO: Program "Raport" - otwarte stoki
Jak wyjaśnił, stok którego jest właścicielem został uruchomiony w 2015 roku. - Tu nie było nic, cała infrastruktura powstała od zera i przez te 7 lat cały czas się rozwijamy i inwestujemy. Jesteśmy tego typu przedsiębiorstwem, że wszystkie pieniądze zarobione w poprzednich sezonach zostały przeznaczone na rozbudowę, zakup nowego sprzętu, nowej restauracji na szczycie - przekazał.
Właściciel stoku zapewnia, że robili wszystko co możliwe, żeby udało się zachować reżim sanitarny. - Robiliśmy wszystko co możliwe żeby się udało i wydaje mi się, że sobie poradziliśmy - tłumaczy.
"Zadajemy sobie pytanie co dalej"
Zmęczeni narciarze po całym dniu na stokach, chętnie zostają w lokalnych pensjonatach i hotelach. Rafał Skurzok, który wraz z rodziną prowadzi hotel w Wiśle, przyznaje, że jest pełen obaw o przyszłość.
- Wisła jest bardzo piękną miejscowością pod kątem turystycznym w związku z tym goście bardzo chętnie ją odwiedzają. Mamy świetną lokalizację, jesteśmy położeni na szczycie góry z widokiem na Czantorie i Skolnity. Jednak mimo wszystko, bardzo mocno obawialiśmy się czy przetrwamy Covid - mówi Rafał Skurzok, właściciel hotelu Krokus w Wiśle.
ZOBACZ: Rośnie liczba zakażonych na świecie. Koniec pandemii w tym roku "nierealistyczny"
- Trudno powiedzieć czy przetrwamy. Na dzień dzisiejszy nabraliśmy troszkę oddechu i żyjemy nadzieją, że się uda. Natomiast nikt z nas nie wie, ile jeszcze będziemy musieli żyć w tej niepewności spowodowanej pandemią. Jeśli problem będzie się przeciągał, to może to być bardzo trudne - wyjaśnił.
- Najbardziej nas stresuje to, że nie możemy zaplanować co będziemy robić za kilka dni. To jest demotywujące. Możemy pracować, a zaraz możemy już nie pracować. Jest problem z takim brakiem spokoju i że nie możemy zaplanować przyszłości - dodał.
- Wprawdzie przyjmujemy rezerwacje na majówkę, ale myślę, że osoby które rezerwują pobyt też są świadome tego, co się dzieje w kraju oraz na świecie i wiedzą, że równie dobrze może tej majówki nie być. Jesteśmy świadomi, że to jest warunkowe, rząd otworzył nas w 50 proc. i to jest powód do optymizmu i nadziei, ale widzimy, że ilość zakażeń znowu wzrasta, więc stoimy pod znakiem zapytania i zadajemy sobie pytanie co dalej - powiedział.
Czytaj więcej