Statki z hiszpańskimi krowami od 2 miesięcy tułają się po morzu
Ponad 2,7 tys. sztuk bydła, które w połowie grudnia zostało wyekspediowane z Hiszpanii dwoma statkami transportowymi do Turcji, wciąż tuła się po Morzu Śródziemnym. Turcja, a później także Libia odmówiła przyjęcia statków ze względu na podejrzenie pryszczycy.
Pryszczyca rzekoma, czyli choroba niebieskiego języka, jest wirusową chorobą bydła, która nie przenosi się na ludzi. Z uwagi na długi okres wylęgania, objawy mogą być widoczne dopiero po 60-80 dniach od zakażeniu zwierzęcia, więc mogły być niewidoczne w momencie załadunku.
W Huesce (Aragonia), skąd pochodzi część krów, w czasie przed wypłynięciem statków odnotowano ognisko zakażenia chorobą niebieskiego języka. Zgodnie z przepisami, w takim wypadku należy zaświadczyć, że eksportowane bydło pochodzi z miejsca oddalonego co najmniej o 150 km od ogniska choroby. Takiej gwarancji w dokumentach weterynaryjnych nie przedstawiono, więc najpierw Turcja, a później Libia nie zezwoliły na zawinięcie statków do ich portów.
W połowie stycznia, kiedy nie doszło do transakcji sprzedaży krów w Libii, firma eksportowa World Trade pozostawiła zwierzęta swojemu losowi na morzu i "zniknęła" - pisze w niedzielę dziennik "El Mundo". Eksporter powiedział, że nie ponosi odpowiedzialności za stan zwierząt, gdyż nie są one własnością firmy. Do tej pory nie ustalono, kto jest właścicielem bydła.
Zwierzętami zajęła się początkowo firma transportowa, która liczy na możliwość zapłaty. Wody pitnej dla bydła nie brakowało, gdyż statki mają systemy uzdatniania wody morskiej do picia, ale zaczęło brakować paszy i zwierzęta wiele dni głodowały.
Część zwierząt padła
Dopiero na Sycylii załadowano trochę siana. Do tej pory w trakcie podróży zdechły 22 krowy; ich zwłoki zostały poćwiartowane i wrzucone do morza.
Próby znalezienia jakiegokolwiek portu, gdzie można by dokonać rozładunku, spełzły na niczym. Dopiero po ponad dwóch miesiącach błądzenia po Morzu Śródziemnym jeden ze statków zawinął do portu na Cyprze. Drugi chciał powrócić do hiszpańskiego portu w Kartaginie (Murcja), skąd wypłynął, ale pozwolono mu jedynie na wpłynięcie do zatoki, bez pozwolenia na zacumowanie i rozładunek.
ZOBACZ: Krowy utknęły na rozlewisku. Akcja strażaków [ZDJĘCIA]
Według zaleceń weterynarzy, do których miał dostęp "El Pais", krowy powinny zostać uśmiercone, ale ostateczna decyzja należy od ministerstwa rolnictwa w Madrycie. Cytowany przez hiszpański dziennik raport nie przesądza, że było padło ofiarą pryszczycy, ale stwierdza, że blisko 85 proc. ma zmiany skórne i problemy trawienne.
Według hiszpańskich służb sanitarnych, jeżeli statek wpłynąłby do portu, zwierzęta natychmiast musiałyby zostać utylizowane, gdyż ich mięso nie nadaje się do konsumpcji.
Wcześniej ministerstwo rolnictwa w Madrycie zapewniało, że statki wypłynęły z portów w tym kraju z wymaganą dokumentacją, a krowy pochodziły z obszarów wolnych od choroby niebieskiego języka. Jednak długo nie godziły się na powrót zwierząt i dopiero interwencja międzynarodowych organizacji pozarządowych ds. ochrony zwierząt sprawiła, że Madryt się na to zgodził.
Teraz ministerstwo zdrowia powołuje się na przepisy unijne, zgodnie z którymi zwierzęta należy zlikwidować. Ostateczne decyzje w tej sprawie nie zostały jeszcze podjęte.
W piątek regionalny rząd Aragonii zapowiedział zaszczepienie 150 tys. sztuk bydła w obrębie 50 km wokół pirenejskiej gminy Broto, gdzie wykryto ognisko zakażenia wirusem powodującym chorobę niebieskiego języka.
Czytaj więcej