"Infekcja, podejrzenie COVID-19, roszczeniowa matka". W "Raporcie" o teleporadach
Polska
"Raport" w Polsat News od poniedziałku do piątku o godz. 21
Konsultacje u specjalisty przez telefon - jedni chwalą, inni krytykują. Jeszcze przed pandemią niewiele osób korzystało z takiej formy leczenia, ale od prawie roku teleporada stała się normą. Co jest największą bolączką pacjentów i jak porady przez telefon oceniają osoby z nich korzystające - o to w programie "Raport" pytała Magdalena Gwóźdź.
Izabela Huk na choroby przewlekłe - niedoczynność tarczycy i przewlekłe zapalenie zatok - leczy się od kilu lat. Pandemia skutecznie uniemożliwiła jej osobisty kontakt z lekarzem.
- Na początku nie byłam przekonana co do tej metody leczenia przez telefon z racji tego, że miałam kiepskie doświadczenia z wizytami stacjonarnymi i pomyślałam "teraz jeszcze telemedycyna"... - mówiła.
W czasie pandemii na kłopoty zdrowotne pani Izabeli nałożyła się kolejne problemy. Lekarze zdiagnozowali u niej zespół jelita drażliwego.
- Lekarz tak długo przeprowadzał wywiad, aż uzyskał wszystkie wyczerpujące odpowiedzi, zalecił mi dietę, przepisał antybiotyk i po jakimś czasie objawy ustały. Dziś ich w ogóle nie odczuwam - dodała.
W czerwcu po nieprawidłowym leczeniu stomatologicznym kobieta zachorowała na zapalenie okostnej. Lekarz na podstawie zdjęcia rentgenowskiego wypisał jej antybiotyk. W sumie z teleporad korzystała 10 razy. - Nie ma takiej, z której byłabym niezadowolona - dodała.
Z raportu przeprowadzonego w sierpniu ubiegłego roku, przez ministerstwo zdrowia wynika, że 57 proc. badanych, którzy skorzystali z teleporad, jest zadowolonych. Pytanie, dlaczego co drugi Polak ma zastrzeżenia?
- Ta ocena nie jest jednoznaczna, bo w wielu przypadkach telemedycyna pozwoliła na zatrzymanie rozwoju pandemii, ale z drugiej strony zaobserwowaliśmy pewne niepokojące zjawisko związane z teleporadami, to zjawisko można podzielić na dwa obszary. Jeden obszar związany z możliwością dodzwonienia się do placówki zdrowotnej, a druga grupa, to są te sytuacje, w których teleporada nie powinna być realizowana, tylko pacjent powinien być przyjęty osobiście, dlatego że jego stan chorobowy tego wymaga - powiedział Rzecznik Praw Pacjenta.
Według raportu ministerstwa, problem z umówieniem telewizyty miało jedynie 1,5 proc. ankietowanych.
"Proszę wyjść, teleporada"
- W czwartek wieczorem córka zaczęła narzekać na ból gardła. Zmierzyłam jej temperaturę i okazało się, że ma 38 stopni, poczekaliśmy do piątku, do rana, i zadzwoniliśmy do naszej przychodni, prosząc o kontakt z naszym lekarzem. Pani doktor do nas oddzwoniła i, ponieważ to była dopiero pierwsza doba, pani doktor przepisała leki napotne i syrop malinowy, ale wyraźnie zaznaczyła, że jeśli stan się pogorszy mamy iść do lekarza - powiedziała pani Kamila Jakubowska.
- Z piątku na sobotę, córkę zaczęło bardzo boleć gardło, aż do tego stopnia, że nie mogła jeść, pić - jeszcze mogła mówić - ale jak późnym popołudniem sprawdziłam jej migdałki, to okazało się, że są bardzo opuchnięte i wtedy postanowiliśmy udać się do lekarza - dodała.
Przychodnia, z której do tej pory korzystała rodzina, była zamknięta, bo jej personel był zakażony koronawirusem. Udzielała jedynie porad telefonicznych. I właśnie w trakcie teleporady lekarka zaleciła obserwację dziecka, a w przypadku pogorszenia się stanu zdrowia - kontakt z Poradnią Świątecznej i Nocnej Pomocy Lekarskiej.
- W przychodni była tylko pani doktor i pielęgniarz. Jak zobaczyła, że oni tam siedzą na korytarzu zaczęła krzyczeć: Panie Tomku! Panie Tomku! Teleporada! Teleporada! Wtedy partner zapytał się, czy faktycznie on ma wyjść, czy może powiedzieć, co dziecku jest. Ona się zgodziła w końcu, ale kazała im zostać na korytarzu. Siedziała za biurkiem, partner wytłumaczył, co się z dzieckiem dzieje i pani doktor po wysłuchaniu zaczęła wypisywać dziecku leki. Z tym, że nie były to leki na receptę, tylko leki ogólnodostępne. Partner zabrał karteczkę i wrócił do domu - opowiadała.
Reporter: Ale czy wszystko dobyło się bez zbadania córki?
Pani Kamila: Bez.
Reporter: Więc na jakiej podstawie zostały wpisane te leki?
Pani Kamila: Absolutnie nie wiem, córka jak siedziała w poczekalni, tak siedziała. Pani doktor nawet nie spojrzała na nią.
- Gdy parter zdał mi relację, jak wyglądała ta wizyta, postanowiłam jechać tam po raz drugi. Pani doktor zapytałam mnie, o co mi chodzi, skoro dziecku zostały przepisane leki. Zaczęłam tłumaczyć, że miałam teleporadę i w razie pogorszenia się stanu dziecka poprzedni lekarz kazał przebadać dziecko, to usłyszałam, że mam wyjść, bo jest teleporada! Dla mnie to był totalny absurd - mówiła pani Kamila.
Reporter: Czyli pani doktor w momencie, kiedy pani była u niej w gabinecie, kazał pani wyjść i zadzwonić na teleporadę?
Pani Kamila: Tak, dokładnie tak, ale nie na zwykłą teleporadę. Do niej na teleporadę! Wtedy ona udzieli mi teleporady przez telefon. Więc stwierdziłam, że ja nie wyjdę, bo jestem w środku i chcę, żeby ktoś zbadał moje dziecko i wtedy pani doktor stwierdziła, że ona mi wypisze skierowanie na oddział dziecięcy i wtedy pani doktor zaczęła pisać słowne skierowanie - infekcja wirusowa, podejrzenie Covid-19, roszczeniowa matka.
WIDEO: Magdalena Gwóźdź sprawdziła, jak działają teleporady - program "Raport"
"To choroba zakaźna, którą trudno pomylić z przeziębieniem"
Dyrekcja szpitala, pod którą podlega poradnia, w odpowiedzi na pytanie "Raportu" przesłała oświadczenie. Nie ma w nim mowy o wspomnianym skierowaniu na badania. Jest za to zarzut, że matka dziecka, domagając się badania, zachowywała się wulgarnie i agresywnie, a szpital przeprowadził w tej sprawie wewnętrzną kontrolą z pracownikami.
- W niedzielę, kolejnego dnia, próbowaliśmy po raz kolejny uzyskać pomoc w tej Świątecznej Poradni Pomocy Lekarskiej, bo myśleliśmy, że zmieni się pani doktor. Zazwyczaj, gdy są te 12-godzinne dyżury, to lekarze się zmieniają o 7 i o 19, ale niestety pani doktor miała 24-godzinny dyżur i ciągle tam była - mówiła pani Kamila.
Lekarka ponownie - tym razem przez telefon - chciała przepisać leki bez badania dziewczynki. Rodzice zaczęli więc szukać pomocy gdzie indziej. Partner matki dziecka skontaktował się poradnią w Szydłowcu.
- Lekarz dyżurny powiedział, że nie możemy przyjechać, bo są teraz w czerwonej strefie, ale kazał opisać objawy przez telefon. I po tym opisie wychodziło, że to faktycznie może być angina i przepisał trzydniowy antybiotyk. I ten antybiotyk troszeczkę załagodził, bo gorączka spadła, ale córka nadal nie mogła jeść, nadal nie mogła przełykać - opowiadała matka dziewczynki.
Po niemal tygodniu od pierwszego kontaktu z lekarzem pani Kamila zauważyła u córki ropną opryszczkę. Natychmiast skontaktowała się lekarzem rodzinnym ze swojej przychodni. Lekarka - z otwartej już po kwarantannie przychodni - kazała przyjechać, by zbadać dziewczynkę w gabinecie.
Reporter: I jaka była diagnoza?
Pani Kamila: Opryszczkowe zapalania jamy ustnej.
To choroba zakaźna, którą przy wizycie w gabinecie lekarskim, trudno pomylić z przeziębieniem.
- Ja jestem oczywiście w stanie zrozumieć, że to jest bardzo specyficzna sytuacja, w której znajdują się nie tylko Polska, ale i cały świat, ale przez telefon nie da się osłuchać, przez telefon się nie zajrzy w gardło. No nie da się kogoś diagnozować przez telefon - mówiła pani Kamila.
Kamila Jakubowska o sprawie powiadomiła policję. Wysłała też skargę do Ministerstwa Zdrowia, Świętokrzyskiej Izby lekarskiej i Rzecznika Praw Pacjenta. Po niemal trzech miesiącach ten ostatni przyznał, że podczas wizyty naruszono prawa pacjenta.
Na początku lutego resort zdrowia zalecił ograniczenie teleporad, tak aby osoby starsze i dzieci były badane osobiście.
Poprzednie odcinki programu są dostępne tutaj.
Czytaj więcej