Czy Polsce grożą drugie Węgry?
We wczorajszej debacie wokół protestów przykład węgierskiego rynku medialnego odmieniany był przez wszystkie przypadki. To za sprawą zmian, które Węgrzy wprowadzili w tym obszarze. Dziś w strefie wpływów Fideszu znajduje się około 90 proc. wszystkich środków przekazu. Głównym celem partii Wiktora Orbana było zmniejszenie wpływu zachodniego kapitału na węgierskim rynku medialnym.
Projekt ustawy zwiększającej podatki od reklam, który w środę doprowadził do protestów wielu redakcji w Polsce, w swoich bezpośrednich założeniach nie ma celu repolonizacyjnego. Opłaty bowiem mają dotyczyć wszystkich komercyjnych mediów, również tych z polskim kapitałem.
ZOBACZ: Ile podatku płacą spółki medialne? Najwięcej Grupa Polsat
Wbrew zapowiedziom walki z zagranicznymi cyfrowymi gigantami, którzy zgodnie z szacunkami zapłacą zaledwie 50-100 mln złotych, większość opłat spadnie na media, których wkład wynosić będzie około 800-900 mln złotych.
Dlatego stosowanie zero-jedynkowej analogii między naszymi państwami nie jest uprawnione, ale z pewnością warto przyjrzeć się temu jak działają węgierskie media.
Strategiczny cel
Wiktor Orban już w 2010 roku, gdy został oficjalnym kandydatem koalicji Fideszu na urząd premiera, wskazywał na cel strategiczny, jakim jest zmiana układu sił na węgierskim rynku medialny. Jako dwa największe zagrożenia wskazywał dominację zagranicznego kapitału, który za pośrednictwem różnych środków przekazu przedstawia wygodną dla siebie perspektywę.
Drugim z zarzutów był niewielki procent mediów o wrażliwości konserwatywnej. Taki stan rzeczy według węgierskiego polityka prowadził do niewystarczającej reprezentacji głosów osób, które nie utożsamiają się z liberalnym przekazem. Za zaniedbania w tym obszarze winił sposób przeprowadzania procesów transformacji, gdzie nie zadbano o mechanizmy promujące rodzimych inwestorów.
ZOBACZ: Świat o proteście mediów. "News blackout"
Orban postawił więc sobie za cel nie tylko rozprawienie się z monopolem zagranicznych korporacji, ale także dziennikarskim mainstreamem, który w znacznej mierze wspierał jego oponentów z postkomunistycznych formacji.
Od słów do czynów
Niespełna pół roku po wygranych wyborach w 2010 roku powołano Narodowy Urząd ds. Mediów i Komunikacji. W jego kompetencjach leżało przyznawanie częstotliwości nadawcom. Niedługo później do życia powołano Radę ds. Mediów, czyli jeden z najpotężniejszych organów regulujących media. O jego sile może świadczyć fakt, że kadencja trwa tam aż 9 lat.
W kolejnym kroku Orban skupił się na lokalnej prasie. Model sprowadzał się do zakupu komercyjnych mediów, przez firmy sprzyjające rządzącym i zmianę ich linii przez nowego właściciela. Kolejnym asem w rękawie Orbana był handel reklamami i prenumeratami państwowych instytucji i spółek, które przydzielał w zgodzie z własnym interesem.
ZOBACZ: O co chodzi w proteście mediów? Wyjaśniamy
Jednak momentem przesądzającym o losie węgierskiego rynku medialnego było powołanie Środkowoeuropejskiej Fundacji Prascy i Mediów, która zrzesza ponad 500 tytułów. W wyniku tych działań ponad 90 proc. węgierskiego rynku medialnego znajduje się pod kontrolą i wpływem rządu Orbana.
Kolejne kroki
Temat węgierskiego rynku medialnego wrócił na forum polskiej debaty nie tylko za sprawą zapowiadanego przez polski rząd podatku. Na początku lutego 2021 roku, opozycyjne wobec Orbana radio Klubradio dostało negatywną decyzję dotyczącą przedłużenia koncesji, co spotkało się z falą protestów. Radio musi zakończyć emisję do północy 14 lutego. Szef Klubradia Andras Arato poinformował, że od następnego poniedziałku radio wciąż będzie działało, jednak tylko w formie online.
ZOBACZ: Terlecki: media muszą się liczyć z tym, że będą ponosić koszty swojej działalności
Swoje obawy dotyczące stanu wolności mediów i pluralizmu na Węgrzech w związku ze sprawą Klubradia, w środę wyraził rzecznik Komisji Europejskiej Christian Wigand.
W 2022 roku na Węgrzech odbędą się wybory parlamentarne, co najprawdopodobniej tylko zaostrzy wybrany przez partię Orbana kurs.