Walki w Republice Środkowoafrykańskiej. Polski misjonarz apeluje o pomoc
- Potrzebna jest nam pomoc, nie ma wody, nie ma podstawowych środków do życia, nie ma zbyt dużo żywności. Przydałyby się środki czystości, jak mydło czy proszek do prania - mówi br. Benedykt Pączka, misjonarz w Republice Środkowoafrykańskiej. W klasztorze kapucynów w Bouar przed walkami schroniło się 2,5 tys. ludzi.
27 grudnia w Republice Środkowoafrykańskiej odbyły się wybory, w których zwyciężył dotychczasowy prezydent Faustin-Archange Touadera. Wybory - według doniesień - odbyły się tylko na części terytorium kraju, a w ich trakcie władze miały dopuścić się licznych nieprawidłowości. W efekcie w kraju trwają walki będące elementem trwającej od 2013 r. wojny domowej.
W klasztorze kapucynów w Bouar przed walkami schroniło się 2,5 tys. ludzi. Wśród nich są też polscy wolontariusze i misjonarz Benedykt Pączka, który apeluje o pilną pomoc.
Od tygodnia zamknięci w klasztorze
- Od czwartku nie wychodzimy z klasztoru. Podczas rozruchów w naszym miasteczku w czwartek doszło do zbrojnego ataku na żołnierzy. Kilka osób zostało zabitych, były potężne wybuchy. Ludzie schronili się u nas - mówi.
Na miejscu jest kilku Polaków - br. Benedykt i czterech muzyków. - Od 5 lat prowadzę w tej miejscowości szkołę muzyczną, w której mówię, że zamieniamy broń na instrumenty - dodaje misjonarz.
- Potrzebna jest nam pomoc, nie ma wody, nie ma podstawowych środków do życia, nie ma zbyt dużo żywności. Przydałyby się środki czystości, jak mydło czy proszek do prania - apeluje.
Brat wspomniał również dzień, w którym padły pierwsze strzały. - Nagle o godz. 11 zaczęły się strzały. Wszyscy zaczęli uciekać (...), ja też musiałem uciekać samochodem, po drodze spotkałem rebeliantów. Schowałem się na budowie, na terenie szkoły muzycznej i tam siedziałem prawie dwie godziny w takiej dużej dziurze wykopanej w ziemi - powiedział.
Misjonarz pytany, czy wróci do Polski powiedział: "proszę mieć to na uwadze, że z nami tutaj żyją normalni ludzie, normalne rodziny, normalne dzieci, które się boją. To by była dezercja z naszej strony, gdybyśmy opuszczali ten kraj".
Wybory i wojna domowa
Polski resort spraw zagranicznych poinformował, że ambasada RP w Luandzie monitoruje cały czas sytuację w Republice Środkowoafrykańskiej, a konsul jest w stałym kontakcie zarówno z przebywającymi w Bouar polskimi wolontariuszami, jak i misjonarzami.
"Obecnie żaden z obywateli polskich nie zgłasza chęci wcześniejszego powrotu do Polski. W razie konieczności zostaną podjęte dalsze działania, adekwatne do sytuacji" - poinformował MSZ.
Resort - z uwagi na wysoce niestabilną sytuację w kraju - odradza podróże, które nie są konieczne do centralnych dzielnic stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej, Bangi, oraz wszelkie podróże na pozostałą część terytorium kraju.
O dramatycznej sytuacji w Republice Środkowoafrykańskiej poinformował Marcin Choiński z Fundacji Akeda, która buduje w Bouar z misjonarzem pierwszą w kraju szkołę muzyczną. Wśród osób przebywających w Bouar jest także czterech polskich muzyków, którzy w październiku przybyli tam jako wolontariusze, by uczyć miejscową młodzież gry na instrumentach w założonej przez br. Pączkę szkole. To Krzysztof Gumienny, Norbert Wardawy, Paweł Filipowicz i Stefan Raczkowski.
ZOBACZ: Sześć osób zabitych w ataku na kościół w Burkina Faso
Grudniowe wybory prezydenckie w Republice Środkowoafrykańskiej zostały zakłócone przez skoordynowaną ofensywę grup rebeliantów, które próbowały przeszkodzić głosowaniu po odrzuceniu kandydatury byłego prezydenta Francois Bozize przez Sąd Najwyższy.
W RŚA działa kilkanaście grup rebelianckich, które w lutym 2019 r. zawarły kruche, jak się okazało, porozumienie z rządem. W ostatnich tygodniach, aktywność tych ugrupowań wzrosła, dochodzi do licznych aktów terroru i walk. W walkach w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata zginęły tysiące ludzi. Do opuszczenia swych domostw zostało zmuszonych 4,9 mln ludzi. Według ONZ większość mieszkańców tego państwa potrzebuje natychmiastowej pomocy humanitarnej.
Czytaj więcej