Uciekli z Czeczenii, nie mają prawie nic. Dobrem dzielą się z innymi
Najpierw uciekali przed wojną, teraz uciekają przed reżimem prorosyjskiego prezydenta i biedą. Od lat próbują dostać się do Polski przez białoruskie przejście graniczne, często mieszkając po kilka tygodni, a nawet miesięcy na dworcu w Brześciu. W Polsce jest ich około 20 tys. Większość z nich jest niewidzialna. Ale jest taka grupa, dzięki obecności której świat pokazuje się od dobrej strony.
10-letnia Seda razem z czworgiem rodzeństwa i rodzicami mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Ta czeczeńska rodzina przez siedem lat starała się o status uchodźcy, którego jej odmówiono.
Zamiast tego otrzymali ochronę ze względów humanitarnych, co w praktyce oznacza zgodę na pobyt w kraju. Mieszkają na warszawskiej Pradze. Siedem osób na zaledwie 19 metrach.
Głowa rodziny - Waha - jest licencjonowanym spawaczem, ale w Polsce, na czeczeńskich papierach nie może pracować. Kurs spawacza w kraju nad Wisłą to koszt około 10 tys. złotych. To za dużo.
Waha pracował jako hydraulik - przez pandemię na trzy miesiące stracił źródło dochodu. Na początku grudnia znalazł nową, legalną pracę, do której chodzi od poniedziałku do piątku. W weekendy zamienia się w wolontariusza. Podobnie jak jego żona Milana i ich dzieci.
- To są moi przyjaciele – mówi pan Kazimierz, bezdomny, którego odwiedza czeczeńska rodzina.
- Tu nie ma bezdomnych, Czeczenów, uchodźców. Tu jest relacja, tu są przyjaciele - mówi Marina Hulia.
"Łańcuch ludzkich serc"
Wolontariusze pomagają bezdomnym i innym samotnym ludziom. M.in. mieszkańcom domu opieki. Tu każda babcia ma swojego czeczeńskiego wnuka.
- Przytulamy te babcie, karmimy, przywozimy jedzenie. A Tereska, z ręką na temblaku mówi: "wy mi się śnicie, trzymacie mnie przy życiu". Teraz trzymamy ich przy życiu przez szybę, bo nie możemy wejść do środka - opowiada Marina Hulia.
- Jeśli każdy człowiek komuś pomoże, to świat będzie inaczej wyglądał - mówi Waha.
Oni sami też mogą liczyć na pomoc.
ZOBACZ: "Władze Czeczenii wiedziały o prześladowaniu homoseksualistów". Raport Human Rights Watch
- To jest łańcuch ludzkich serc. To są moi uczniowie, nauczyciele, my czujemy podobnie, a jeżeli możemy, to musimy się dzielić - podkreśla Joanna Kałuża, z zespołu szkół prywatnych w Katowicach.
I dzielą się. Dobrym słowem, szczerym uczuciem, ale nie tylko. Dzieci organizują zbiórki ubrań i zabawek.
Czeczeńskie rodziny dzielą się tym, co dostają. To za sprawą Mariny Huli - Rosjanki, która pomaga czeczeńskim rodzinom wjechać do Polski, zaaklimatyzować się. To ona jest spoiwem jednych i drugich.
- Obdzwoniłam moich przyjaciół z różnych miejsc w Polsce, nie tylko z Warszawy, czy nie zaadoptują jednej czeczeńskiej rodziny – wspomina.
WIDEO: zobacz materiał Wiolety Wramby
Spali na dworcu, przyjęli ich Stuhrowie
Sulim i Malika mieszkają w Polsce cztery lata. Do tej pory święta Bożego Narodzenia spędzali u Pauli i Miłosza. W tym domu spotykały się dwie kultury - muzułmańska i katolicka. - W tym roku święta będą obok nas - mówi Malika, bo Miłosz i Paula w listopadzie wylecieli do Brazylii, rodzinnego kraju Pauli. Jeśli pandemia pozwoli, wrócą w styczniu.
Malika i Sulim mieszkają w ośrodku dla uchodźców. Z Czeczenii uciekli przed przemocą domową. – Pomagamy im na ile możemy, choć nasza sytuacja jest nieporównywalnie lepsza - mówi Miłosz Więckowski. Opłacają Sulimowi internet, żeby mógł uczestniczyć w lekcjach online, robią zakupy.
- Oni mi pomagają, bo straciłam pracę. Nie pracowałam od marca przez pandemię, później zachorowałam na Covid-19, a kiedy wyszłam ze szpitala, zaczęłam pracować i przyszła druga fala w październiku i znowu nie mam pracy - mówi Malika.
Pracy nie ma, ale jest wolontariat. Malika tym, co dostaje, dzieli się z tymi, którzy mają jeszcze mniej.
ZOBACZ: Zrezygnowała z poselskiej pensji. Pracuje w ośrodku pomocy społecznej
Madina z trojgiem, wówczas małych dzieci, uciekła z domu pełnego przemocy. Najpierw do Brześcia, gdzie mieszkali pięć miesięcy, z czego dwa ostatnie tygodnie spędzili na dworcu. Dzieci spały na dworcowych ławach okrytych dywanika do modlitwy i kurtkami.
- Tak się zdarzyło, że Madina z dziećmi miała kłopoty, więc im pomogliśmy - mówi Katarzyna Stuhr. - Stwierdziliśmy, że mamy nadmiar pokoi o jeden, więc trzeba się tym dobrem umieć podzielić - dodaje Maciej Stuhr.
I dzielą się od pół roku. – Dziękuję Maćkowi i Kasia za taką pomoc i Marinie, że mogłam poznać taką rodzinę - podkreśla Madina.
- Jeśli powodzi ci się lepiej od innych, to kup duży stół zamiast budować wysoki płot - podsumowuje Jolanta Kałuża.
Czytaj więcej