Zakażenia koronawirusem w szpitalach. Pani Jolanta nie przeżyła
Medycy alarmują, że pacjenci niecovidowi mają ogromny problem, by dostać się do szpitala. W dodatku na oddziałach coraz częściej dochodzi do zakażeń. Tak było w przypadku mamy pani Agnieszki Białeckiej z Lublina. Gdy wydawało się, że odzyskuje siły, pani Jolanta zakaziła się i zmarła. Materiał "Interwencji".
36-letnia Agnieszka Białecka mieszka w Lublinie. Kobieta przez wiele lat żyła i pracowała za granicą. Wróciła, by zaopiekować się niepełnosprawną matką. Pani Jolanta potrzebowała pomocy w najprostszych czynnościach dnia codziennego. Tym bardziej w dobie pandemii, w której tylko dzięki córce nie została zakażona.
- Moja mama choruje od 2002 roku. Od 5 lat jest osobą leżącą, poruszała się na wózku. Na co dzień wykonuję przy niej wszystko: leki, higiena, pampersy. Jest po trzech udarach mózgu, ma padaczkę pourazową, nadciśnienie tętnicze, miażdżycę, zamartwicę i są dwie nogi po amputacji. Trochę jest tych chorób – wyliczała pani Agnieszka w rozmowie z reporterem "Interwencji".
10 godzin walki o życie
28 października stan zdrowia pani Jolanty pogorszył się. Medycy z wezwanej karetki przez ponad 10 godzin walczyli o jej życie. Najpierw problemem było znalezienie szpitala, który przyjmie tzw. pacjentkę niecovidową. Potem wielogodzinne oczekiwanie na przyjęcie przez SOR-em. W szpitalu stan zdrowia pacjentki ustabilizowano. Niestety nie na długo.
ZOBACZ: WHO: gdyby 95 proc. ludzi nosiło maseczki, lockdowny nie byłyby konieczne
- Były rozmowy wstępne, że mama może wyjdzie do domu. Niestety, w środę zaczęła się dusić. W ciągu godziny z tlenoterapii przeszła na respirator. Gdy była przyjmowana, była zdrowa. Test na covid miała negatywny, a w środę okazało się, że zakaziła się – opowiadała pani Agnieszka.
Jak przyznała, jej mama ma pięć chorób współistniejących, a koronawirus niszczy płuca. - Spada też ciśnienie krwi, co jest dużym problemem, biorąc pod uwagę, że mama ma problemy krążeniowe. Teraz mama jest w szpitalu w Łęcznej, na oddziale covidowym – dodała.
WIDEO: zobacz materiał "Interwencji"
Niestety...
W trakcie realizacji reportażu pani Agnieszka zadzwoniła do szpitala po najnowsze informacje ws. matki. Niestety odebrała najgorszą z możliwych wiadomości.
"Próbowaliśmy się dodzwonić na ten numer, bo mamy przykrą wiadomość, pani Dudek zmarła" – usłyszała.
Pani Agnieszka nie wini szpitala, w którym jej matka została zakażona koronawirusem. Jest wdzięczna medykom za trud ich pracy w dobie pandemii.
ZOBACZ: Nowy sposób na koronawirusa. Opracowano ochronny spray do nosa
Sami lekarze coraz chętniej, choć nadal anonimowo, chcą rozmawiać o tym, co dzieje się na SOR-ach i szpitalnych oddziałach. O tym jak każdego dnia prowadzą nierówną walkę z wirusem.
- Pacjent po utracie przytomności czy upadku z wysokości trafia na SOR np. z urazem głowy. Jest robiona tomografia komputerowa, wychodzi krwiak w głowie. I się zaczyna walka, co z tym pacjentem dalej zrobić. W całym mieście wojewódzkim nie ma ani jednego miejsca na oddziale chirurgii, gdzie takiego pacjenta można położyć. Nie mówiąc już, żeby go zoperować. Na ostatnim moim dyżurze miałem takich pacjentów trzech – przyznał lekarz pracujący na SOR-ze.
"W poprzednim miesiącu przepracowałem ponad 500 godzin"
- Pacjenci niecovidowi są w o wiele trudniejszej sytuacji. Jeżeli człowiek wpadnie pod samochód, jedziemy do szpitala. I pomijam kwestie kolejek, czekania, jeszcze w trakcie wyjdzie mu temperatura, więc z automatu musi czekać na wynik badania w kierunku covidu – powiedział Paweł Krasowicz z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Lublinie.
Wirus nie odpuszcza, a według medyków przeciążony system opieki zdrowotnej w wielu przypadkach skazuje pacjentów na śmierć. Podczas wielu rozmów słyszymy, że większe szanse na pomoc ma pacjent zakażony COVID-19, niż niezakażony z zagrożeniem życia.
ZOBACZ: Holandia: każdy ma przejść test na COVID-19. Co najmniej raz w miesiącu
- To jest może paranoja, ale niestety tak to wygląda. Jeżeli pacjent ma potwierdzony wynik covidowy, to ma większe szanse, żeby dostać się do szpitala, dużo szybciej niż ten pacjent z wypadku – mówi Paweł Krasowicz z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Lublinie.
- Nas też zaczyna brakować. Jak jeden wróci i cieszymy się, to drugi zachoruje. I wypada kolejna osoba. Ja w poprzednim miesiącu przepracowałem ponad 500 godzin - powiedział lekarz pracujący na SOR-ze.
Czytaj więcej