Tak ma być w USA po wyborach. Gospodarka według Bidena i Trumpa
Jeśli Joe Biden zostanie prezydentem USA, podniesie podatki dla dużych korporacji i najlepiej zarabiających Amerykanów. Donald Trump obiecuje z kolei obniżki danin. Biden stawia na energetykę odnawialną, podczas gdy dla Trumpa zmiany klimatyczne, to "kosztowna bujda". Obecny prezydent chce zwiększać wydobycie gazu, ropy i węgla.
Joe Biden podczas wiecu samochodowego w Toledo w stanie Ohio poprosił o zatrąbienie osoby zarabiające ponad 33 tysiące dolarów miesięcznie. - Zapłacicie większy podatek - powiedział, gdy usłyszał sygnał klaksonów. Dla najlepiej zarabiających (ponad 400 tysięcy dolarów rocznie) i dużych korporacji kandydat Demokratów szykuje duże podwyżki podatków.
Odwracanie reform Trumpa
Donald Trump rozpoczął proces redukowania PIT o około 2 punkty procentowe w wielu przedziałach podatkowych, przy czym kolejne etapy reformy są rozłożone do 2025 roku. Górna stawka PIT została przez prezydenta obniżona z 39,6 do 37 proc. Pod konie 2017 roku Trump doprowadził także do obniżenia z 35 do 21 proc. najwyższej stawki podatku od firm (CIT).
Biden chciałby odwrócić decyzje Trumpa - przywrócić 39,6 proc. w podatku PIT i podnieść stawkę CIT z 21 proc. do 28 proc. Zapowiada również podwyżkę podatku od pracy (payroll tax) zasilającego Social Security. Jednocześnie obiecuje emerytom podniesienie wypłat z Social Security o 200 dolarów miesięcznie. Jest także zwolennikiem wprowadzenia płacy minimalnej na poziomie 15 dolarów za godzinę.
ZOBACZ: Spadek PKB i wzrost bezrobocia w Polsce. Najnowsze prognozy Komisji Europejskiej
Co ciekawe, kandydat Demokratów zapewnia Amerykanów, że obciążenie podatkami większości gospodarstw domowych zmaleje za sprawą zwiększenia ulg podatkowych na wychowanie dzieci i ulg dla kupujących pierwszy dom. Biden ma także zamiar rozszerzyć program Obamacare, czyli państwowy system ubezpieczeń medycznych, którego nie udało się zdemontować Trumpowi. Chciałby przeznaczyć na ten cel ponad 2 biliony dolarów w ciągu 10 lat.
Starcie z Chinami
Punktem honoru Donalda Trumpa w czasie jego pierwszej kadencji było przenoszenie produkcji przemysłowej z powrotem do USA, zwłaszcza z Chin. Prezydentowi nie podoba się, że amerykańskie korporacje nadal inwestują w Azji. Tworzą tam miliony miejsc pracy i narażają ojczysty kraj na niekontrolowany wyciek technologii.
Działania Białego Domu nie są jednak zbyt skuteczne - nie ma masowych powrotów biznesu z innych kontynentów do USA. Joe Biden też dostrzega ten problem i - w swoim stylu - zapowiada dodatkowy podatek dla przedsiębiorstw produkujących zagranicą. Jednocześnie obiecuje ulgi dla firm wspierających rodzimy biznes.
ZOBACZ: Obostrzenia w niemal całej Europie. Jak kraje walczą z koronawirusem?
W kwestiach przemysłu i energetyki obaj kandydaci różnią się diametralnie. Demokrata ma zamiar w ciągu 4 lat przeznaczyć 2 biliony dolarów na subsydia dla zielonej energii, czyli głównie dla fotowoltaiki i farm wiatrowych. Zapowiada utworzenie 500 tysięcy punktów ładowania samochodów elektrycznych do końca 2030 roku. Biden zakłada, że jego kraj osiągnie zerową emisję netto dwutlenku węgla w 2035 roku.
Donald Trump stawia na energetykę opartą na surowcach kopalnych. Liczy, że poważnymi odbiorcami amerykańskiego gazu będzie Europa Środkowo-Wschodnia, w tym Polska. W krajach naszej części Europy widzi także odbiorców nowoczesnych technologii - 5G i energetyki jądrowej.
Pieniądze na walkę z kryzysem
Joe Biden jest zwolennikiem wprowadzenia do gospodarki bardzo hojnego pakietu fiskalnego szacowanego na około 3 biliony dolarów, czyli aż na 16 proc. amerykańskiego PKB. Taka byłaby jego odpowiedź na walkę ze skutkami pandemii.
Szansa na przeprowadzenie tego projektu jest teraz niewielka, gdyż po listopadowych wyborach kontrolę nad Senatem prawdopodobnie utrzymają Republikanie, którzy nie będą zainteresowani realizowaniem pomysłu Demokratów. Jednak także Donald Trump opowiada się za nowymi wydatkami federalnymi w całości finansowanymi długiem publicznym, które mogą zbliżyć się do 2 bilionów dolarów.
ZOBACZ: Nowe przypadki koronawirusa w Polsce. Dane ministerstwa, 5 listopada
Plan wielkich wydatków antykryzysowych forsowany przez kandydata Demokratów robi wielkie wrażenie na inwestorach z Wall Street. Jeśli w Gabinecie Owalnym zasiądzie Joe Biden, to w krótkim terminie będzie to prawdopodobnie korzystne dla cen akcji, złota i walut rynków wschodzących (w tym także dla złotego). Zaszkodzi natomiast dolarowi i amerykańskim obligacjom skarbowym.
Na dłuższą metę inwestorzy giełdowi z Bidenem będą mieć jednak duży problem. Demokrata jest bowiem zwolennikiem podwyższenia opodatkowania zysków kapitałowych i dywidend. W tej chwili inwestor indywidualny z podatku jest praktycznie zwolniony, jeśli tylko przetrzyma papiery dłużej niż przez rok.
Kwota wolna od opodatkowania w 2020 roku wynosi 40 tysięcy dolarów na osobę i 80 tysięcy na małżeństwo rozliczające się wspólnie. Joe Biden na razie zapowiada, że zyski kapitałowe przekraczające milion dolarów rocznie byłyby od 2022 roku opodatkowane na zasadach ogólnych, czyli przy zastosowaniu niebagatelnej stawki w wysokości 39,6 proc.
Jednak niezależnie od tego, kto przez następne 4 lata będzie lokatorem Białego Domu i kto jakie zapłaci podatki, Stany Zjednoczone nie przestaną być krajem wielkiego deficytu budżetowego i potężnej kumulacji długu publicznego coraz wyraźniej przekraczającego wartość PKB. Amerykański bank centralny (Fed) będzie natomiast niezmiennie zajmował się dodrukiem pustego pieniądza.
Czytaj więcej