Dlaczego Amerykanie głosują na Trumpa?
Pierwszy mieszkaniec, którego spotykam w Tucson, na powitanie opowiada mi o tym, jak zastrzelono jego córkę. Rosaura miała 18 lat i chłopaka, który lubił broń. Dzień po rozstaniu wróciła po swoje rzeczy do mieszkania, w którym czasem się spotykali. Tam na nią czekał. Przed śmiercią zdążyła jeszcze wysłać smsa do mamy. Prosiła o pomoc. Gdy rodzice przyjechali na miejsce, Rosaura już nie żyła.
Tekst ukazał się 14 marca w dzienniku "Rzeczpospolita".
Sprawca po dwóch dniach sam zgłosił się na policję. - Najprawdopodobniej morderca mojej córki wyjdzie z więzienia za 25 lat. Będzie wtedy w takim wieku, jak ja dziś - mówi Joe Barbarosa - on jest prawdziwym zagrożeniem dla społeczeństwa.
ZOBACZ: Donald Trump na Twitterze: oni próbują ukraść te wybory
Morderstwo miało miejsce w 2018 roku, ale policjanci z lokalnego biura szeryfa nie pamiętają go. Zdarzeń z bronią mają tu bardzo dużo.
Grany przez Johnego Deppa bohater "Arizona dream" Kusturicy był do Tucson ściągany podstępem. Kto by dobrowolnie przeprowadził z Nowego Jorku do takiego miejsca? Tucson to nie jest miasto dla spacerowiczów. Chodniki są tu niepotrzebne. Niezależnie od pory dnia i pogody nikt z nich nie korzysta. Jedyna droga, którą ludzie w Tucson przemierzają na pieszo, to ta z samochodu do sklepu. Często pod biednym i rozpadającym się domem stoi luksusowe auto. Bo samochód powinien być ogromny, a jego kierowca zazwyczaj ma przy sobie broń. W Arizonie strzelanie, to sposób na życie. Część tożsamości.
Broń odpowiedzią na większość problemów
Przy jednym z domów tabliczka: "Będziemy strzelać do każdego, kto wtargnie. Do tych, którzy to przeżyją będziemy strzelać ponownie" przy innym bardziej lakoniczne ostrzeżenie o "możliwości zabicia każdego, kto pojawi się na terenie". Broń jest odpowiedzią na większość problemów. Również tych z bronią. Schemat jest prosty: po każdej strzelaninie rośnie zapotrzebowanie na karabiny i pistolety. Gdy w 2011 roku w Tucson 22-latek zastrzelił sześć osób i ranił kilkanaście innych, w tym kongresmenkę Gabrielle Giffords, mieszkańcy zaczęli szturmować sklepy, by kupić glocka. Dokładnie takiego, jakiego używał morderca. Chodziło o powiększony magazynek. Taki, który umożliwia oddanie 33 strzałów bez ładowania. Sam morderca taką broń kupił po prostu w miejscowym supermarkecie.
Arizona, to konserwatywny stan, który potrafi swingować. Duża społeczność Latynosów sprawia, że Republikanie nigdy nie mogą być do końca pewni swojego zwycięstwa. Myśl o tym, że ktoś mógłby ograniczyć dostęp do broni działa na nich mobilizująco. W ostatnich wyborach postawili na Trumpa. Po niemal czterech latach trudno znaleźć wyborcę, który żałowałby swojej decyzji. Prezydent nie zawiódł swoich zwolenników.
"Kraj cierpiał, aż zjawił się Trump"
- Kraj cierpiał przez osiem lat rządów Obamy i wtedy zjawił się Trump, który jest jego przeciwieństwem. To biznesman, który nie jest nawet politykiem. To była zmiana na którą czekali Amerykanie - mówi Mark Kahley emerytowany wojskowy, a dziś kierowca Ubera. - Większość gazet będzie zawsze przeciwko Trumpowi, ale to dlatego, że one są po prostu ekstremalnie lewicowe.
Zwolennicy Trumpa praktycznie zawsze mówią o mediach. Prawie zawsze źle.
ZOBACZ: Joe Biden: jesteśmy na dobrej ścieżce, by wygrać wybory
- Włączyłam raz CNN i wraz z mężem nie mogliśmy przestać się śmiać - mówi Darcy, która w niewielkim miasteczku Tubac, niedaleko granicy z Meksykiem, ma swój sklep z pamiątkami - oni gadają tam jakieś głupoty, a odkąd Trump został prezydentem mój biznes zaczął kwitnąć. Gołym okiem widać, że ludzie mają więcej pieniędzy i nie boją się już ich wydawać.
I właśnie o tym od rana do wieczora mówi Fox News: gospodarka ma się coraz lepiej, bezrobocie spada, a pensje rosną. Przekaz stacji jest prosty i sprowadza się do tego, by pokazać, że zwyczajnej amerykańskiej rodzinie żyje się lepiej. Dziennikarze Fox News rozmawiają ze swoim widzem, jak z dobrym kumplem. Mają te same problemy i obawy, co on. To nie zawsze musi być polityka. Gdy pojawia się temat gwiazd, które zrobiły sobie tatuaże na twarzy prezenterki mówią o swoich dzieciach. Znów liberałowie dają im zły przykład. Widz Fox News martwi się tym, co robią elity i oczekuje wsparcia. I dlatego, tak często słyszy zapewnienia, że globalne ocieplenie to bzdura, a Trump nie pozwoli na to, by ktoś zmieniał styl życia Amerykanów.
Przaśne Fox News
Dziennikarze Fox News są w tym wszystkim szczerzy. Czują się dobrze w lekko przaśnej konwencji, a do propagandy podchodzą bez większego zadęcia. Są uśmiechnięci i uwielbiają żartować... oczywiście z Demokratów. Nikt nie ma tu oporów przed sugerowaniem Joe Bidenowi demencji i wyśmiewaniem jego wpadek. Fragment w którym były wiceprezydent, podczas konwencji, złapał siostrę myśląc, że zwraca się do żony był pokazywany niczym dżingiel.
Gołym okiem widać jednak, że u dziennikarzy Fox News większe emocje od Bidena budzi Bernie Sanders. Bo o ile do tego pierwszego podchodzą z pewnym pobłażaniem, to ten drugi ich przeraża. Senator z Vermont, zdeklarowany socjalista, którego popierają młodzi ludzie. Z tym ostatnim bardzo trudno się zresztą stacji pogodzić. Fox News ma na ten temat sporo teorii, ale wytłumaczenie jest proste. By je poznać wystarczy porozmawiać z samymi zainteresowanymi. 70 proc studentów USA jest zadłużona, a wszyscy z którymi rozmawiałem, są przerażeni tym ile kosztuje ich nauka.
ZOBACZ: Wybory w USA. Trump prowadzi w kluczowych stanach [NA ŻYWO]
Niezależnie od tego, czy studiują na Georgetown, Massachusetts of Technology czy University of Arizona. W ostatnich latach opłaty za naukę znacznie poszły w górę. Do tych, którzy wzięli kredyt studencki powoli dociera, że spłacenie go nie będzie formalnością. Zdobycie dobrze płatnej pracy nie jest przecież już tak łatwe, jak za czasów, gdy rynek podbijali ich rodzice. Sanders stawia sprawę jasno: edukacja powinna być darmowa. Senator z Vermont ma jeszcze jeden atut: całe życie ma na pieńku z elitą. To podoba się nie tylko młodym. Nawet jeśli czasem trudno dokładnie zdefiniować, co to jest ta "elita", to i tak wiadomo, że większość Amerykanów ma jej dość. O tym przekonała się już Hillary Clinton.
"Trump dociera do ludzi"
W Tucson o tym, że Sanders chce być kandydatem Demokratów informują dwie przydrożne, małe tabliczki. Jedną z nich szybko ktoś zresztą szybko przewraca. Naklejkę ze wsparciem dla senatora z Vermont ma swoim wózku inwalidzkim Quan Hooks, którego spotykam w jednej z kawiarni Tucson.
- Wspieram Sandersa, ale cieszę się, że prezydentem jest Trump, a nie Hillary Clinton. Ona w jeszcze większym stopniu reprezentowała prawe skrzydło. Była człowiekiem wielkich interesów i firm z którymi Trump potrafi czasem zawalczyć - mówi i dodaje, że Trump dociera do ludzi, którzy mają dość pustego języka polityki. On i Sanders są tak naprawdę politycznymi outsiderami.
O tym ostatnim łatwo się przekonać włączając MS NBC albo CNN. Obydwu stacjom blisko do Demokratów i obydwie wzięły się za wspieranie Bidena, gdy Sanders stał się zbyt mocny. Kolejni fachowcy, publicyści i eksperci od rana do wieczora tłumaczyli, że ktoś taki nie może wygrać wyborów prezydenckich.
– To ciekawe, bo to samo słyszałem od was o Trumpie - podsumował jeden ze współpracowników Sandersa, który znalazł się w studiu z pięcioma zwolennikami Bidena. O faktycznych nastrojach wśród dziennikarzy z amerykańskiej elity najlepiej świadczą słowa anchora MS NBC Chrisa Matthewsa, który porównał zwycięstwo Sandersa w Nevadzie do podboju Francji przez nazistów w czasie II Wojny Światowej. To zdanie wywołało prawdziwą burzę. Nie tylko dlatego, że Sanders ma polsko-żydowskie korzenie. Prowadzący musiał odejść na emeryturę.
Prawdziwe zagrożenie
Nikt nie ma jednak wątpliwości, że większość dziennikarzy CNN i MS NBC jest wrogo nastawiona do Sandersa. To nie jest kandydat, którego chcieliby wspierać. Wielu Demokratów uważa go za prawdziwe zagrożenie. Kolejne zwycięstwa Sandersa zmobilizowały całą elitę do jednoznacznego opowiedzenia się po stronie Bidena. CNN przed superwtorkiem zamieniło się w komitet wsparcia byłego wiceprezydenta. MS NBC pokazywało nawet "przypadkowych" młodych ludzi, którzy będą głosować na byłego wiceprezydenta. Dlaczego chcieli to zrobić? Odpowiedź była zawsze taka sama: bo tylko on może pokonać Trumpa.
ZOBACZ: Media: Demokraci nadal będą rządzić w Izbie Reprezentantów
Liberalne stacje pokazywały prawybory, ale nie starczało im antenowego czasu na dyskusję o pomysłach na edukację i służbę zdrowia. O ile o to pierwszą martwią się młodzi, to na myśl o tym drugim drżą starzy. Fox News lubi wracać do Obamacare i w zasadzie wszystkich pomysłów demokratów na służbę zdrowia. Często po dywanowym ataku w studiu w przerwie reklamowej można zobaczyć klipy prywatnych programów zdrowotnych. To w zasadzie spójny przekaz. Zwłaszcza jeśli za chwilę wróci się do Obamacare tylko już w kontekście rynku pracy.
Sama reforma okazała się niewypałem, ale zwiększyła bezrobocie. Fox News przypomina, że przez nią wzrosły koszty, a firmy przestały zatrudniać ze względu na wysoką cenę ubezpieczeń. Media liberalne nie mają na to żadnej odpowiedzi. Ich przekaz prześlizguje się nad tymi kwestiami. Tyle, że sami obywatele są zainteresowani tymi kwestiami. Wszystko to potwierdza coraz bardziej powszechną wśród Amerykanów opinię, że Trump ma złe odpowiedzi na pytania, które stawia dziś rzeczywistość. Problem w tym, że elita Demokratów nie wie nawet, jak brzmią te pytania.
Sprawa zdrowia
Wspomniany wyżej Quan Hooks jest inwalidą, który za rehabilitację płaci z własnych pieniędzy. Pracuje w dobrej firmie i stać go na to. W Nowym Jorku nie mógł jednak znaleźć odpowiednich lekarzy i ostatecznie wylądował w Arizonie.
- Strach przed koronawirusem sprawił, że ludzie zaczęli sobie zadawać pytanie: czy to aby na pewno okej, że nie mamy powszechnej służby zdrowia? Jestem realistą i wiem, że Bernie nie jest w stanie zmienić wszystkiego, o czym mówi. Jednak tylko on ma w sobie tyle determinacji, by stworzyć powszechny system ochrony zdrowia - mówi Hooks.
W tej sprawie Sandersowi trudno odmówić konsekwencji. Senator z Vermont ma to wszystko przemyślane od kilkudziesięciu lat. W dodatku, gdy mówi o zmianach, to w jego głosie słychać prawdziwą determinację. - Dostęp do służby zdrowia jest prawem człowieka, a nie przywilejem - mówił w czasie jednej z debat. To co dla mieszkańca Europy wydaje się oczywistością w USA brzmi rewolucyjnie. Jedyną odpowiedzią kontrkandydatów w prawyborach na propozycje Sandersa są ogólniki.
ZOBACZ: Stany "wahające się". To one zdecydują o wyniku wyborów prezydenckich w USA
Kolejne przedwyborcze debaty tylko to potwierdziły. Wszyscy byli skupieni na atakowaniu pomysłów Sandersa, ale nikt nie miał własnych. W retorycznych potyczkach najsprawniejsza była Elizabeth Warren. Biden był bezbarwny i czasem rzeczywiście (tak, jak podkreśla to Fox News) miał zaskakująco duże problemy z pozbieraniem myśli. Gorzej wypadał tylko Michael Bloomberg. W zasadzie już po pierwszej debacie było wiadomo, że były burmistrz Nowego Jorku źle zainwestował 700 milionów dolarów (tyle według mediów miał wydać na promocję).
Pieniądze nie zapewnią wygranej
Jego historia pokazuje, że dzięki pieniądzom można narobić szumu, ale sama kasa nie wystarczy do wygrania wyborów. Dzięki mocnej akcji Bloomberga przez kilka tygodni media pokazywały jego zwolenników. Wszyscy robili wrażenie średnio zdeterminowanych statystów i takiego scenariusza też nie można wykluczyć. Spotkać, nawet wśród Demokratów, zwolennika Bloomberga było naprawdę trudno. Udało mi się to w Waszyngtonie. Jeszcze przed wycofaniem się byłego burmistrza Nowego Jorku rozmawiałem z Garym Adelkopfem, którego cały samochód był przyozdobiony plakatami Blommberga.
- Ten facet wie, co robi i jako jedyny może pokonać Trumpa - stwierdził na powitanie.
Po krótkiej rozmowie okazało się jednak, że Adelkopf jest po prostu jednym z pracowników Bloomberga. Ostatecznie były burmistrz Nowego Jorku przekazał swoje poparcie Bidenowi. Ze startu musiała się też wycofać Elizabeth Warren. Słaby wynik we własnym stanie jest dyskwalifikacją w amerykańskiej polityce. Sympatyków Warren było widać w czasie debat i mimo tego, że sama kandydatka robiła wrażenie chłodnej profesjonalistki, to jej zwolennicy byli bardzo rozemocjonowani. Mieli zresztą ku temu powody, bo w opinii wielu obserwatorów Warren wygrała ostatnie debaty.
Komentatorzy bliscy Demokratom woleli mówić o braku zdecydowanego zwycięzcy. Sympatycy Warren mogli się czuć osamotnieni. Bo jeśli nie Warren, to kto? Sanders był dla nich zbyt radykalny, a słabości pozostałych kandydatów w czasie debat było widać, jak na dłoni. Warren walczyła o poparcie tych samych ludzi, co Biden. W starciu z potężną machiną medialną, która opowiedziała się za byłym wiceprezydentem nie miała żadnych szans. Media liberalne postawiły sprawę jasno: głosowanie na kogoś innego niż Biden, to wspieranie Sandersa.
Sala pęka ze śmiechu
Cała ta sytuacja bardzo pasuje prezydentowi USA. Gdy Trump podczas swoich wieców opowiada o prawyborach Demokratów sala pęka ze śmiechu. To jeden z tych elementów, którego można nie dostrzec w Polsce. Większość odbiorców w Europie zna Trumpa z pojedynczych zdań wycinanych do materiałów telewizyjnych czy groteskowych cytatów. Trudno na podstawie takich informacji ocenić faktyczną moc Trumpa. By dowiedzieć się, jak dobry showmanem jest prezydent USA trzeba słuchać całych jego wystąpień. Jego spotkania z wyborcami przypominają komediowy stand-up. Na przykład Trump chętnie mówił o Bloombergu, którego nazywał "Mini Mike".
ZOBACZ: Kandydat z mniejszą liczbą głosów może wygrać. Jak w USA wybiera się prezydenta?
Prezydenta najbardziej rozbawiło to, ile pieniędzy na kampanię wydał właściciel największej agencji prasowej na świecie. Trump podczas wiecu wyborczego potrafił tak się obniżyć na kolanach, by zniknąć z kadru i pokazać, jak mini jest Mike. Ostatecznie zresztą prezydent pogratulował Bloombergowi całkowitego zniszczenia reputacji i dodał: "tak trzymać!". Popisy prezydenta - wielokrotne powtarzanie tych samych kwestii i kpiny z rywali - stały się częścią medialnego krajobrazu USA. Wielu Amerykanów polubiło ten show. To też uodparnia ich na późniejsze wpadki Trumpa. Wiedzą, że mówi wiele rzeczy z pogranicza absurdu, ale mają wrażenie, że nad tym panuje. Ma zresztą obecnie naprawdę łatwego przeciwnika, a śmianie się z Demokratów jest dość powszechne... nawet wśród Demokratów
Ogólne odczucie jest takie, że przegrali oni tę kampanię jeszcze zanim ona na dobre wystartowała. Wszyscy wyborcy Demokratów z którymi rozmawiam są wściekli na Trumpa nie bardziej niż na własnych polityków. Konserwatywna komentatorka napisała w Washington Examiner, że kampania Bidena „jest jak kampania Hillary Clinton w 2016 roku tylko gorsza”. To przekonanie nie towarzyszy tylko Republikanom.
Ospałe protesty
Nawet protesty przez Białym Domem robią wrażenie ospałych. Kilka osób trzyma transparenty, ktoś gra na gitarze. Oczywiście nikt nie jest w stanie manifestować przez 24 godziny na dobę, ale wydaje się, że Bush Junior bardziej aktywizował swoich przeciwników. Wtedy Republikanin ożywił nawet kilka zespołów punk rockowych i dał energię całemu nurtowi w kulturze. Trump budzi skrajne emocje u swoich przeciwników, ale nie wyzwala aż takiej energii. Trochę tak jakby wszyscy pogodzili się z tym, że znów wygra.
Wszystko to składa się na ogólny obraz obozu Demokratów. Brak pomysłu i wiary w sukces. Zaplecze medialne i wpływy pewnie pozwolą ostatecznie wyeliminować Sandersa, ale pomysłu na zwycięstwo z Trumpem nikt przecież nie ma. W tej formie partia nie będzie w stanie przekonać do siebie niezdecydowanych wyborców, a już na pewno nie przeciągnie zwolenników Trumpa. Demokraci czują obrzydzenie do prezydenta i uważają, że ich odczucia w pewnym momencie przeleją się na społeczeństwo. Przez cztery lata nie zrobili jednak nic, by tak się stało. Wręcz przeciwnie zwolennicy Trumpa okrzepli. Nie wstydzą się chodzić w czapkach "Make America Great Again" czy "Trump 2020". Właśnie taką ma Michael Rydecki z Michigan, którego dziadkowie w latach 20 ubiegłego wieku wyemigrowali z Polski do USA.
ZOBACZ: Wybory prezydenckie w USA. Porównanie programów Trumpa i Bidena
- Całe swoje życie pracowałem w handlu. Raz było lepiej, a raz gorzej, ale w końcówce lat 80 zauważyłem, że praca ucieka z USA. Nikt nic z tym nie robił. Politycy potrafili się tylko przyglądać. W końcu przyszedł Trump i powiedział, że chce by fabryki wróciły do USA. Sytuacja jest już jednak taka, że wszędzie dookoła są japońskie samochody - mówi.
Tego ostatniego trudno nie zauważyć. Ulice dużych miast są dziś niemal całkowicie zdominowane przez japońskie i koreańskie auta.
"Amerykański nie odpowiadał?"
Starszym Amerykanom trudno zaakceptować ten stan rzeczy. Najlepiej tę sytuację opisuje scena z "Gran Torino" Clinta Eastwooda. Gdy pod dom głównego bohatera podjeżdża syn nową Toyotą. Bohater grany przez Eastwooda rzuca w powietrze: "Amerykański nie odpowiadał?". Choć syn nie słyszy tego zdania, to dobrze wie, co myśli jego ojciec. -Jest wkurzony na "japoński szajs" - mówi do żony i ma rację. Starsi Amerykanie są wściekli, bo coś co kojarzyło im się ze staramy, dobrymi czasami zostało pogrzebane.
- Trump wziął się za te sprawy i robi wszystko, by praca wróciła do naszego kraju. W odróżnieniu od innych polityków nie bierze za to pieniędzy tylko pracuje dla ludzi. Tak powinno to wyglądać przez cały czas- dodaje Michael Rydecki- wystarczy popatrzeć, jak dzięki niemu spadło bezrobocie.
Ten ostatni argument pada zawsze z ust zwolenników Trumpa. Dla ścisłości trzeba jednak dodać, że bezrobocie zaczęło spadać w końcówce rządów Obamy, ale właśnie za czasów Trumpa osiągnęło rekordowo niski poziom. Prezydent USA lubi przypominać, że pod koniec 2018 roku było ono na poziomie 3,7 proc czyli najniższe od prawie pół wieku. Gospodarka ma się rzeczywiście nieźle, bo wzrosły też pensje. Masowych powrotów przemysłu do USA raczej jednak nie widać. Kamery Fox News pokazały całkiem niedawno, jak Trump otwiera w Texasie nową fabrykę Apple. Wkrótce okazało się, że fabryka nie jest ani nowa i nie do końca też Apple. Sygnał jednak popłynął. Coś się dzieje i to za sprawą prezydenta. Znów: nawet jeśli Trump nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania stawiane dziś przez Amerykanów, to przynajmniej wie, co ich martwi.
Twitterowe wyskoki
Każdego ze zwolenników Trumpa pytałem o to, czy nie przeszkadzają mu Twitterowe wyskoki prezydenta i jego ekscentryczny styl życia. Dość nietypowy, jak na konserwatystę. Michael Rydecki mówi, że nie ma to dla niego żadnego znaczenia. Mark Kahley, że Ameryka potrzebuje dziś konserwatyzmu i nie ma większego znaczenia, kto przypomina o tym Amerykanom. Za tym wszystkim kryje się szersza koncepcja urzędu prezydenta. Zwolennicy Trumpa uważają go po prostu za narzędzie, które realizuje ich interesy. Prezydent dostał zadanie do wykonania, a oni przyglądają się temu, czy o niczym nie zapomniał.
ZOBACZ: Donald Trump na Twitterze: oni próbują ukraść te wybory
Moralny opis zdarzeń, do którego przyzwyczaiła nas polska polityka nie ma większego zastosowania w tej sytuacji. W gruncie rzeczy wyborcy Trumpa nie muszą go nawet specjalnie lubić, czy szanować. Choć na pewno bawi ich jego poczucie humoru i sceny, które odgrywa podczas wieców politycznych. Szczery podziw budzą też jego biznesowe sukcesy. Podobnych oczekują w amerykańskiej gospodarce. Same gafy i przedziwne zachowania Trumpa są bagatelizowane, bo zwolennicy mają poczucie, że liberalne media za bardzo je podkręcają. Sympatycy Trumpa zresztą z założenia im nie ufają. Patrzą na nie przez pryzmat interesów, a CNN i MS NBC dbają o kogoś innego niż oni. Wyjątkiem jest oczywiście Fox News.
Dla zwolenników Trumpa, to coś więcej niż tylko telewizja informacyjna. Kolejne polityczne show stacji są jak miejsca spotkań dla tych, którzy średnio odnajdują się w liberalizującym się świecie. Ci, którzy aktywnie wspierają Trumpa, mają tam swoich ulubionych dziennikarzy i programy, które oglądają całymi rodzinami. Mówią o nich z dużymi emocjami. Demokraci o programach CNN czy MS NBC mówią z dystansem. Zwolennicy Trumpa identyfikują się z dziennikarzami stacji. Fragmenty programów stają się częścią kodu, którym się porozumiewają i służą opisowi świata. Gdy Tucker Carlson zaczął w swoim programie mówić o problemach Bidena z pamięcią wszyscy zwolennicy Trumpa zaczęli to powtarzać. To było źródło ruchu w mediach społecznościowych.
Joe Barbarosa wraz żoną założyli na Facebooku stronę: "Justice for Rosaura". Nagłaśniają przypadki przemocy i pomagają w poszukiwaniu przestępców. - Córki mi nikt nie wróci, ale chciałbym coś zrobić dla innych - mówi Joe Barbarosa. - Może komuś pomogę - kończy.
Czytaj więcej