Protest antymaseczkowców w Warszawie. "Lekceważące naruszanie przepisów"

Polska
Protest antymaseczkowców w Warszawie. "Lekceważące naruszanie przepisów"
PAP/Wojciech Olkuśnik
Protest antymaseczkowców w Warszawie

Nie pozwolimy na fizyczną agresję wobec funkcjonariuszy i ich atakowanie - powiedział rzecznik prasowy KSP nadkom. Sylwester Marczak w związku z sobotnim zgromadzeniem przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Zatrzymano pierwsze osoby - podał. Chodzi o protest przeciwników obostrzeń związanych z pandemią.

- Chcemy tą Polskę która była, a nawet lepszą i ludzi wolnych, uśmiechniętych, zadowolonych - wyjaśniała Paulina Krzywańska, jedna z uczestniczek protestu. -  Żeby otworzyli swoje biznesy – dodała, zaznaczając, że obowiązujące restrykcje dotknęły ją również osobiście.

 

Krzywańska pracowała jako terapeutka i w wyniku restrykcji nie mogła prowadzić działalności. - Ja straciłam dochód o 80 proc., straciłam gabinet, bo mnie już na niego nie stać – Wytłumaczyła.

 

Ponowne otwarcie biznesu to jeden z postulatów protestujących. Podkreślają, że w wyniku przymusowego zamknięcia pewnych sektorów gospodarki wiele z osób traci pracę.

 

ZOBACZ: #WspólnyGniew. Kolejny protest ws. wyroku TK

 

Koronawirus a szkoły

 

Innym z żądań antycovidowców jest powrót do nauki stacjonarnej. - Najbardziej sprzeciwiamy się nauce zdalnej. Wiadomo, że teraz taki sposób nauczania obowiązuje od klasy 4. Wirus w klasach 1-3 nie atakuje, atakuje dopiero od klasy 4 – powiedziała Aleksandra Pawlak jedna z organizatorek protestu.

 

Zaznaczała, że nauka stacjonarna powinna zostać ponownie wprowadzona we wszystkich szkołach.

 

Na problem zamknięcia szkół zwracała uwagę także Krzywańska. - Wiem jak ludzie to przeżywają, jak dzieci płaczą, że nie mogą iść do szkoły – oceniła.

 

Zdaniem uczestniczki protestu zamknięcie w domach i stres powodują, że "zaczynają się depresje".  - Czy naprawdę o to nam chodzi, żeby ludzie zaczęli popełniać samobójstwa? – pytała.

 

Uczestnicy protestu nie noszą maseczek oraz nie zachowują dystansu społecznego. Będąca na miejscu policja wystawia mandaty za załamanie nakazu zakrywania nosa i ust.

 

Zgodnie z obowiązującymi od soboty przepisami, legalne są zgromadzenia do 5 osób. Na warszawskim placu Defilad przed PKiN jest ich kilkadziesiąt. 

 

"Nie pozwolimy na fizyczną agresję"

 

Rzecznik prasowy KSP nadkom. Sylwester Marczak powiedział, że stołeczna policja podejmuje zdecydowane działania wobec osób, które gromadząc się na placu Defilad naruszają swoim zachowaniem związane ze stanem epidemii zasady bezpieczeństwa. "Powód naszej reakcji to lekceważące i jaskrawe naruszanie przepisów" - zaznaczył rzecznik.

 

Podkreślił, że w przypadkach, gdy policjanci spotykają się z agresją i fizycznymi atakami, wykorzystane zostały środki przymusu bezpośredniego, gaz pieprzowy i siła fizyczna. - Zatrzymano pierwsze osoby naruszające porządek prawny - dodał.

 

Marczak poinformował, że funkcjonariusze od początku informowali gromadzące się tam osoby o obowiązujących obostrzeniach sanitarnych, legitymowali te, które nie przestrzegały zasad. Policjanci karali łamiących przepisy mandatami, a w przypadku odmowy przyjęcia informowano o tym, że sprawa trafi do sądu.

 

- Nie pozwolimy na fizyczną agresję wobec funkcjonariuszy i ich atakowanie. Takie zachowania to przestępstwo, a osoby, które dopuszczają się tych czynów muszą się liczyć z odpowiedzialnością karną - powiedział rzecznik.

laf/zdr/ Polsat News
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie