Warszawa. Rodzice sami wysłali uczniów na kwarantannę. Sanepid zareagował kilka dni później
Rodzice uczniów dwóch klas warszawskiej podstawówki nie czekali na decyzję sanepidu, tylko sami wysłali dzieci na kwarantannę. Decyzja zapadła, gdy koronawirusa wykryto w ojca jednego z uczniów Szkoły Podstawowej nr 319 na warszawskim Ursynowie. W czwartek u jego dzieci również stwierdzono COVID-19.
U mężczyzny, którego dzieci uczą się w klasach VI i VII Szkoły Podstawowej nr 319 im. Marii Kann na Ursynowie potwierdzono zakażenie koronawirusem. Po otrzymaniu wyniku testu, powiadomił on rodziców pozostałych uczniów.
Opiekunowie wzięli sprawy w swoje ręce i wspólnie uznali, że obie klasy przejdą na nauczanie zdalne. Zgodę wyraziła dyrekcja. Stało się tak 16 października.
Gdy wreszcie zlecono przeprowadzenie testów u dzieci, których ojciec jest zakażony, w czwartek 22 października okazało się, że one także mają pozytywny wynik.
ZOBACZ: Koronawirus w Niemczech. Chory na astmę uczeń musi chodzić do szkoły. Tak zadecydował sąd
Dopiero wówczas sanepid zgodził się na formalne zawieszenie zajęć. Uczniowie wracają jednak do szkoły już w poniedziałek, bo wtedy kończy się im okres 10-dniowej kwarantanny.
"System źle funkcjonuje"
- Rodzice zadziałali o wiele lepiej niż rząd - przyznaje w rozmowie z portalem polsatnews.pl Robert Kempa, burmistrz Ursynowa. - Wina nie leży jednak po stronie konkretnego sanepidu, mamy fatalny system, który doprowadza do tak kuriozalnych sytuacji - stwierdza Kempa.
Zdaniem burmistrza Ursynowa decyzje o przejściu na zdalne nauczanie powinien podejmować dyrektor, który najlepiej zna sytuację w swojej placówce.
- Powinno się także obowiązkowo testować członków rodziny osób zakażonych koronawirusem - dodaje.
Na początku października w tej samej szkole objawy zakażenia potwierdzono u jednej z uczennic. Gdy placówka próbowała uzyskać w sanepidzie opinię odnośnie ewentualnego zawieszenia zajęć, mimo kilkudziesięciu wykonanych telefonów, ta przyszła dopiero pod koniec następnego dnia.
Czytaj więcej