Rynek walutowy. Złoty osłabiony przez jesienną falę pandemii
Pandemiczny kryzys ostatnich dni szkodzi polskiej walucie. Za euro dziś rano płacono ponad 4,57 zł, a dolar kosztował 3,88 zł. Zadłużeni we frankach mogli zobaczyć szwajcarską walutę na poziomie 4,26 zł, a za funt brytyjskiego płacono blisko 5,03 zł. Prognozy dla złotego są złe.
W zeszłym tygodniu wszystkie cztery podstawowe waluty podrożały o kilkanaście groszy i do dzisiejszego poranka nie dały się zepchnąć na niższe poziomy. Bieżące kursy są bardzo zbliżone do notowanych wiosną, a także do obserwowanych pod koniec września, gdy złoty popadł w kilkudniowy kryzys.
Zawirusowana gospodarka
Na rynek walutowy z pewnością wpływają doniesienia o lawinowym wzroście liczby chorych na COVID-19 i związane z tym spekulacje o możliwym wprowadzaniu w wielu krajach drugiego lockdownu.
W Polsce przedstawiciele rządu jeszcze niedawno mocno podkreślali, że nie biorą pod uwagę ponownego "zamrożenia" gospodarki. Jednak w ostatnich dniach wprowadzono ograniczenia i restrykcje, które mają charakter "miękkiego lockdownu", a premier Mateusz Morawiecki nie wyklucza, że w drugiej połowie tygodnia pojawią się kolejne obostrzenia. W dodatku, można się spodziewać, że w najbliższym czasie wielu Polaków z własnej woli zrezygnuje z korzystania z licznych usług i ograniczy zakupy w sklepach.
Słabnący złoty, to następstwo obaw inwestorów finansowych, że w Polsce drugiej fali koronawirusa będzie towarzyszyć druga fala kryzysu ekonomicznego - pogłębi się recesja, a rząd znów będzie musiał dopłacać do gospodarki. Tymczasem możliwości bezpiecznego zadłużania się przez państwo polskie są - w opinii wielu analityków - niewielkie, bo zostały wyczerpane wiosną tego roku.
NBP gra na osłabienie złotego
Ekonomiści zwracają także uwagę na fakt, że w polskie gospodarce mamy mieszankę wybuchową - ponad 3-procentową inflację i realnie ujemne stopy procentowe.
Skuteczne okazują się deklaracje wysokich przedstawicieli Narodowego Banku Polskiego z prezesem Adamem Glapińskim na czele, że naszej gospodarce na czas zmagania się z kryzysem potrzebne są bardzo niskie stopy procentowe i osłabiony złoty. Prezes banku centralnego podkreśla, że "słabszy kurs walutowy mógłby przyczynić się do nieco szybszego tempa ożywienia gospodarczego". Najwyraźniej wzorem dla NBP są wydarzenia towarzyszące kryzysowi finansowemu z lat 2007-08, kiedy to osłabiony złoty pomagał polskim eksporterom.
Analitycy Morgan Stanley uważają, że RPP może obniżyć stopy procentowe poniżej zera. Dużo do myślenia mogą dawać też nadzwyczajne spotkania premiera i prezesa NBP. W kręgach inwestorów finansowych panuje opinia, że ich tematem jest zła sytuacja finansów państwa.
Euro i frank wyjątkowo mocne
Raz jeszcze potwierdza się reguła, że gdy komplikuje się globalna sytuacja gospodarcza, to dla inwestorów najbardziej bezpiecznymi przystaniami są: euro, dolar i frank szwajcarski.
W ostatnich dniach euro zbliżyło się do wrześniowego maksimum (prawie 4,60 zł) i marcowego, 11-letniego szczytu (ponad 4,63 zł). Znawcy tzw. analizy technicznej prognozują, że trwałe przekroczenie granicy 4,60 zł może zapoczątkować marsz wspólnej waluty w stronę 5 złotych.
W Polsce od kilku lat największe emocje budzi frank szwajcarski. W tej walucie zadłużonych jest około 850 tysięcy Polaków, a granica 4 zł jest dla nich swoistą barierą psychologiczną. Ostatnie miesiące to poważna próba nerwów dla frankowiczów.
W najgorszym momencie kryzysu covidowego - pod koniec marca tego roku - za walutę Helwetów płacono 4,36 zł. Potem złoty odrabiał straty i w efekcie 1 września frank kosztował niewiele więcej niż 4,04 zł. Jednak cztery tygodnie później cena podskoczyła do 4,24 zł, a w poniedziałek wieczorem i we wtorek rano wahała się w granicach 4,26 - 4,27 zł.
Jest bardzo mało prawdopodobne, że frankowicze będą mogli w bliskiej perspektywie cieszyć się z franka tak słabego, jak w kwietniu 2018 roku, kiedy kosztował mniej niż 3,50 zł. Większość analityków zakłada, że do końca tego roku nie spadnie poniżej granicy 4 złotych.
Czytaj więcej