Najpierw pożar, później wichura. Żywioł strawił dom i hotel dla psów
Małżeństwo z Pomorza w pożarze straciło cały dobytek. Dom, hotel dla psów oraz miejsce, gdzie prowadzili hodowlę i dogoterapię. Ubezpieczyciel nie zdążył jeszcze oszacować szkód i wypłacić pieniędzy, kiedy dwa dni później wichura zerwała folię z dachu, a budynek został zalany na nowo.
To była druga tragedia, której doświadczyli państwo Madejscy ze Straszyna pod Gdańskiem w ciągu niecałego miesiąca. Wichura i ulewy, które przeszły w ostatnich dniach nad Polską, zdewastowały ich dom.
ZOBACZ: Strażak zginął w pożarze swojego domu
- Płyty i podłogi były suche, można było coś zacząć robić. W tej chwili wszystko jest mokre - mówi reporterce Polsat News Jarosław Madejski.
Pożar zauważyli sąsiedzi
Woda lała się do środka, bo wiatr zerwał folię, która zabezpieczała budynek po pożarze. Doszło do niego we wrześniu, gdy małżeństwo było na wystawie ze swoimi psami.
- Sąsiadka z dziećmi zauważyli, że coś u góry się tli, w okolicach komina - relacjonuje Liliana Madejska.
W domu było wówczas kilka szczeniaków i 18-letnie pies i kot. Straż pożarna zjawiła się po kilku minutach.
- Działania były dosyć utrudnione ze względu na te zwierzaki, żeby im nie zrobić krzywdy. Podaliśmy trzy prądy gaśnicze - mówi Wojciech Wanat ze Straży Pożarnej w Pruszczu Gdańskim.
WIDEO: Małżeństwo przeniosło się do pomieszczenia porodówki. Na 12m2 gnieżdżą się dwie osoby i 9 psów.
W pożarze spłonęło praktycznie całe piętro. Konstrukcja dachu grozi zawaleniem. Parter, gdzie mieszkało małżeństwo, najpierw został więc zalany przy gaszeniu pożaru, teraz tonie w wodzie po ulewie. Pomagają sąsiedzi.
- Wynoszę w workach gruz. Praktycznie pół domu jest do rozbiórki - stwierdza jeden z nich.
Małżeństwo przeniosło się do pomieszczenia porodówki, gdzie na świat przychodziły szczeniaki z ich hodowli border collie. Na 12m2 gnieżdżą się dwie osoby i 9 psów.
Potrzebna pomoc
Madejscy prowadzili nie tylko medalową hodowlę border collie, ale także hotel dla psów, dogoterapię i szkolenia dla czworonogów.
- To tak naprawdę jest całe nasze życie, bo nie mamy dzieci - mówi pani Liliana. - Ja już ponad 40 lat zajmuję się zwierzętami - dodaje.
Przez pandemię hotel świeci pustkami, nikt nie myśli też o szkoleniu psów. Małżeństwo nie może nawet sprzedać działki, która przylega do domu, bo biegną tam słupy wysokiego napięcia. Stan zdrowia mężczyzny i kobiety uniemożliwia im remont domu własnymi siłami.
Stąd apel o kontenery na gruz, materiały budowlane i pieniądze, ale także ręce do pracy.
Zaadoptowanie jednego pokoju pozwoliłoby przetrwać zimę zarówno Madejskim jak i zwierzętom.
Czytaj więcej