Niemcy. Dożywocie dla polskiego opiekuna za mordowanie podopiecznych
Nieprzyjemny i leniwy, a w opinii niemieckiej prokuratury także "zimnokrwisty seryjny morderca". Polak Grzegorz W. został uznany przez sąd w Monachium za winnego trzech zabójstw i skazany na dożywotnie więzienie. Ofiarami mężczyzny byli jego podopieczni, którym, jako opiekun, wstrzykiwał śmiertelną dawkę insuliny.
Podczas odczytywania wyroku sąd podkreślał szczególną wagę winy Grzegorza W. Polak został skazany za potrójne zabójstwo, próbę zabójstwa, a także inne czyny. "Obok orzeczenia dożywocia, I Sąd Krajowy w Monachium nakazał umieszczenie sprawcy w szpitalu psychiatrycznym" - poinformowało Deutsche Welle.
"Naburmuszony i władczy"
Grzegorz W. dostawał zlecenia za pośrednictwem polskich firm pośredniczących w wysyłaniu opiekunów do Niemiec. Jego podopiecznymi były osoby, które wymagały pomocy, a nie chciały iść do domów opieki. W mowie oskarżycielskiej prokuratura wyraziście nakreśliła sytuację panującą w domach, w których Polak był zatrudniony.
Za każdym razem, gdy Grzegorz W. po raz pierwszy dzwonił do drzwi, wywoływał szok swoim wyglądem i zachowaniem. Zdaniem prokuratury zachowywał się w sposób "naburmuszony i władczy", a niedbały strój mężczyzny o wzroście 1,62 m i wadze 156 kilo dla niektórych był tak odpychający, że na samym wstępie rezygnowali ze współpracy.
Negatywne pierwsze wrażenie niemal zawsze potwierdzało się w praktyce. W. wulgarnie ubliżał swoim podopiecznym. Odmawiał wstawania do nich w nocy, dawał im środki nasenne i wyłączał budzik, by móc się wyspać. Zamiast papieru toaletowego używał chusteczek, które następnie rozrzucał w łazience. Opróżniał lodówki i kradł wszystko, co nie było przymocowane na stałe.
ZOBACZ: Ewakuacja domu opieki w Kaliszu. "Ci ludzie są przerażeni"
38-latek już w Polsce był karany więzieniem za kradzież i oszustwa. Po wyjściu z zakładu karnego skończył 120-godzinny kurs kwalifikujący go do wykonywania zawodu opiekuna. Jego motywacją nie była jednak praca, lecz dostęp do domów w celach rabunkowych. W aktach sprawy odnotowano jego stwierdzenie: "Bogatym Niemcom trzeba kraść ich euro" albo "Forsa jest najważniejsza, bo bez niej umrę".
Prawie zawsze rodziny dążyły do jak najszybszego zakończenia współpracy z Grzegorzem W., w niektórych przypadkach on sam kończył ją po paru dniach. Jednak w sześciu przypadkach było już za późno. W., który przyjmował na stałe insulinę ze względu na cukrzycę, wstrzykiwał swoim pacjentom dawki tej substancji, które prowadziły do zgonu. Kilku osobom udało się przeżyć śmiertelne zastrzyki.
ZOBACZ: Pracownicy uciekali z hiszpańskich domów opieki. Pacjenci umierali w łóżkach
Do serii zarzucanych mu czynów doszło w kilku niemieckich krajach związkowych w ciągu zaledwie 10 miesięcy, od kwietnia 2017 do lutego 2018 roku. Pomoc domowa jednej z ofiar powiedziała w śledztwie, że ofiara w ostatnim dniu swojego życia określiła Grzegorza W. mianem "diabła". Następnej nocy pacjent już nie żył, najprawdopodobniej zamordowany przez człowieka, który miał być jego opiekunem.
W procesie prokuraturze udało się udowodnić zaledwie trzy zabójstwa, zaś zarzuty co do pozostałych zostały wycofane w imię zasady, że "wątpliwości działają na rzecz oskarżonego". Nie zmienia to faktu, że prokuratura podtrzymała swoje żądanie: dożywotnie pozbawienie wolności w izolacji. To najwyższy w Niemczech wymiar kary.
Podczas swojej mowy końcowej W. okazał skruchę i prosił rodziny swoich ofiar o przebaczenie. Wielu krewnych po dziś dzień cierpi na traumę. Niektórzy sami popadli w choroby z powodu rozpaczy, że dopuścili tego człowieka do swoich starych rodziców.
Czytaj więcej