Ogień pochłonął cały dorobek ich życia. Mogli zginąć, gdyby nie pies
W pożarze czteroosobowa rodzina z Witowa na Mazurach straciła dach nad głową. Sami nie dadzą sobie rady, potrzebna jest pomoc. Pierwszej już udzieliły władze gminy, ale potrzeby są ogromne.
Po pożarze śpią w przyczepie kempingowej. Nie mają prysznica ani toalety. Ktoś dał im namiot, ktoś kołdry i materac.
- Robi się, robi i na darmo. Jeszcze nie mieliśmy za co ubezpieczyć domu - przyznaje Leszek Bielski, pogorzelec.
ZOBACZ: Pożar Puszczy Bieniszewskiej. Podpalił ją 15-latek
Dostali zastępcze mieszkanie, ale tłumaczą, że muszą zajmować się tu na miejscu zwierzętami. Z pożaru niewiele udało się uratować. Wybuchł w jednym z pomieszczeń na parterze budynku. Nie wiadomo z jakich przyczyn.
Wideo: rodzina straciła cały dorobek życia
Ogień szybko opanował poddasze. Akcja nie była łatwa, w okolicy nie ma hydrantów.
Duże straty, ale mogli zginąć w pomnieniach
- Pożarem objęta była ponad połowa budynku, straty były duże - powiedział kpt. Łukasz Wróblewski z Państwowej Straży Pożarnej w Szczytnie.
Gdyby nie suczka o imieniu Yuka, zginęliby w płomieniach. - Zaczęła uderzać w drzwi łapami, ja spałem nieświadomy - opowiada Jan Bielski, syn pogorzelca.
Życie nie oszczędzało rodziny. Pan Leszek wychował siedmioro dzieci po tym, jak 19 lat temu na raka trzustki zmarła jego partnerka.
Dziś członkowie rodziny pomagają sobie wzajemnie tyle, ile mogą. Jednak budowa nowego domu będzie kosztowna.
- Okoliczny zakład stolarski zaproponował deski i pomoc w stolarce drewnianej, na wykończenie domu, który prawdopodobnie w przyszłości powstanie - mówił Piotr Siemiątkowski, sołtys Nowego Dworu.