Legendarne zdjęcie z Białołęki. "Pięciu Wspaniałych"
Zdjęcie czołowych opozycjonistów ze spacerniaka w Białołęce uwięzionych tam przez władze w stanie wojennym trafiło na łamy gazet na całym świecie. Jak udało się je zrobić? Tekst Piotra Witwickiego.
Sama historia jego powstania przypomina fragment wyrwany ze scenariusza szpiegowskiego filmu. Dziś nikt już nie wie, kto nazwał je zdjęciem "Pięciu Wspaniałych". W rzeczywistości bohaterów było więcej. Wszyscy ryzykowali, by fotografia powstała. W latach 80. przedrukowywana w najdalszych zakątkach świata, dziś święci triumfy w internecie.
– "Nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego!". Gdy strażnicy usłyszeli nasze krzyki, zgłupieli – wspominał Janusz Onyszkiewicz. – Nie wiedzieli, co zrobić. Nam było jednak już wszystko jedno. Był maj, a my chodziliśmy z Henrykiem Wujcem po spacerniaku i czekaliśmy na reakcję. Nie było żadnej. Pomyśleliśmy: teraz możemy więcej. I już za chwilę narodził się pomysł czegoś, co dziś można nazwać sesją zdjęciową. Miała w niej wziąć udział ekstrema. Tak władza nazwała ściśle wyselekcjonowane i najbardziej niebezpieczne grono opozycjonistów. Zbrodniarzy stanu. 14 osób zostało w Białołęce oddzielonych od reszty więźniów i trafiło pod specjalny nadzór. Siedzieli po dwóch w celi.
- Taka pokazówka. Chcieli udowodnić, że mamy zamiar obalić ustrój przemocą i biedny generał musiał przez nas wprowadzić stan wojenny - mówił Henryk Wujec.
ZOBACZ: Wyższe emerytury dla działaczy opozycji w PRL. Jest decyzja rządu
"Rodzina nie wiedziała, czy w ogóle żyję"
Na pierwszym przesłuchaniu usłyszeli, że grozi im kara śmierci. Wszystko miało się skończyć wielkim procesem, ale mijały miesiące i... nic. Okazało się, że władza nie bardzo wie, co robić.
Onyszkiewicz trafił na Białołękę skuty z Jackiem Kuroniem, ale dwuosobową celę dzielił właśnie z Wujcem. Obydwaj należeli do spokojnych i całymi godzinami siedzieli w milczeniu. Matematyk Onyszkiewicz zgłębiał teorię mnogości, a Wujec połykał książkę za książką. Zirytowane bezowocnym podsłuchiwaniem władze dokwaterowały im Jana Krzysztofa Kelusa. Ktoś pomyślał, że autor piosenek pomoże im się rozgadać. Niewiele to zmieniło. Panowie dalej byli zajęci czytaniem, a znudzony Kelus tworzył więzienne piosenki. Atmosfera okazała się inspirująca. Dziś Kelus mówił, że to jedne z jego najlepszych piosenek. Kolejne teksty przeplatały się z życiem internowanych.
W szczęśliwy powrót stara gra:
nie każdy z nas Odysem jest,
nie każdy dokąd wracać ma
nie na każdego czeka pies.
"Za dobry powrót do Itaki" Jan Krzysztof Kelus, czerwiec 1982, Białołęka
– Byłem zamknięty w więzieniu. Moja rodzina długo nie wiedziała, czy w ogóle żyję – wspominał Jan Rulewski. – Do tego przez opozycyjną działalność moje prywatne życie było w rozsypce. Nie miałem do czego wracać. Z drugiej strony trudno było czuć się samotnym, gdy się miało Jacka Kuronia w celi.
Bezczelny pomysł
Z każdym miesiącem bali się coraz mniej i chcieli uwiecznić te chwile. Najpierw potrzebny był jednak aparat. Bardzo mały aparat, którego zdobycie w tamtych czasach graniczyło z cudem. Janusz Onyszkiewicz zagrypsował do swojej ówczesnej narzeczonej Joanny Jaraczewskiej. Wiadomość przeniósł jeden z duchownych. Tak rozpoczęły się poszukiwania. Żaden ze znajomych nie miał nic odpowiedniego. Pomogła przebywająca w Polsce dziennikarka Ruth Gruber. Amerykanka aktywnie wspierała opozycjonistów i tym razem pożyczyła swój mały Rolleiflex. Teraz trzeba było go wnieść do więzienia. Księża przemycali grypsy, ale nie szpiegowskie aparaty. Jedyną szansą były odbywające się raz w miesiącu widzenia. Strażnicy pozwalali przynosić internowanym jedzenie. Oczywiście było ono dokładnie prześwietlane. Pomysłów było kilka, ale każdy wydawał się mocno ryzykowny.
– Zdecydowałam się na podwójny blef – wspominała Joanna Onyszkiewicz. W tym czasie cukier często wysypywał się z pękającej paczki. Włożyłam do niej aparat, przysypałam i nie zakleiłam opakowania. Wszystko było na wierzchu, ale pomyślałam, że właśnie dzięki temu nikt nie nabierze podejrzeń.
Operacja była ryzykowna, ale strażnicy nie zainteresowali się źle zamkniętą paczką. Po drodze ubywało cukru i aparat zaczął wystawać. Pomysł był jednak tak bezczelny, że nikt nie nabrał podejrzeń. Gdy opakowanie dotarło już do Janusza Onyszkiewicza, ten zamarł. Aparat był już niemal na wierzchu. Gdyby ktoś go zauważył, o dalszych widzeniach z bliskimi wszyscy mogliby zapomnieć.
Tak zaczęła się gra w kotka i myszkę. Gdy strażnicy znikali, pojawiały się pomysły na zdjęcia. Każde z nich jest dziś ważnym historycznym dokumentem. Widać na nich internowanych w celach, a nawet podczas widzeń. Ale jest też jedno specjalne. Zdjęcie, które nie miało prawa powstać. Są na nim koledzy z dwóch cel. Bo ta spokojna Onyszkiewicza i Wujca sąsiadowała z głośną, a nawet wybuchową Kuronia i Rulewskiego. Ci pierwsi wydłubali otwór przy sedesie. Tak zaczęła się wymiana grypsów, dzięki której wszyscy pozostawali w stałym kontakcie. W czerwcu 1982 r., po interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, internowani mogli się już zbierać na spacerach. Do celi Rulewskiego i Kuronia dołączył Lech Dymarski. Onyszkiewicz już wtedy ukrywał aparat i myślał o tym, jak wyrwać się spod obserwacji.
– Wychodziliśmy na spacerniak i Kelus miał przy sobie taki kocyk, przy którym cały czas grzebał. Pamiętam, że wydało mi się to dziwne, ale nie pytałem – wspominał Jan Rulewski. – O tym, że to właśnie teraz będziemy robić zdjęcie, dowiedziałem się w ostatniej chwili.
– Namówiłem Kelusa do zrobienia fotografii, bo sam chciałem na niej być – mówił Onyszkiewicz.
"Byliśmy dumni"
Spacerniak był w kształcie trójkąta. Ze swych wartowni miało go na oku kilku strażników. Kelus stanął więc pod ich wieżą. Teoretycznie powinien być natychmiast zauważony przez bocznych wartowników, ale przykucnął. Właśnie dlatego zdjęcie zrobione jest z „żabiej perspektywy”, jakby poniżej idących. W ten sposób fotografia nabrała głębi, ale prawda jest taka, że inaczej nie dałoby się jej zrobić. Na całą operację były sekundy.
– Zdjęcie, które poszło w świat, było pracą zbiorową. To ja nacisnąłem na spust, ale to akurat najmniej ważne – mówił Jan Krzysztof Kelus.
– Pamiętam, że to była chwila, ale trochę zapolowaliśmy – wspominał Henryk Wujec. – Wszyscy chcieli być, a nie było wcale łatwo zmieścić się w piątkę na spacerniaku.
Jan Rulewski: – Byliśmy dumni... I to widać. Chcieliśmy pokazać, że nas internowano, ale my nie zamierzamy się poddawać. Nie jesteśmy jakimiś mnichami, tylko ekstremą.
Więzienny spacerniak
Na temat tego, jak film udało się przemycić na wolność, są już różne relacje. Jan Krzysztof Kelus mówił krótko: – Jak się szło na widzenia, to klawisze robili rewizję, ale mieli pewne opory i na pewno nie śmieliby grzebać w majtkach Onyszkiewicza.
Za chwilę kadr z Białołęki stał się sławny. W sumie fotografii było 20, ale właśnie ta jedna stała się najpopularniejsza. Zdjęcie wydrukował amerykański „Newsweek” i pojawiło się nawet w gazetach w Nowej Zelandii czy Australii. W Polsce fotografię przedrukowały pisma drugiego obiegu. Ekstrema siedziała za kratami, a cały świat widział zdjęcie, na którym dumnie idzie więziennym spacerniakiem.
Już we współczesnej Polsce zdjęcia pojawiły się w kilku wydawnictwach. Negatywy Onyszkiewicz przekazał do Ośrodka KARTA. Fotografie leżą teraz w tekturowym pakieciku na jednej z półek. „Pięciu Wspaniałych” wydostało się stamtąd na dobre. Ktoś wrzucił zdjęcie do internetu, a tam szybko stało się przebojem. Linkowane na portalach społecznościowych przy okazji rocznicy stanu wojennego przeżyło drugą młodość. Paradoksalnie najbardziej spodobało się tym, którzy nie mogą nawet pamiętać PRL. – To byli bohaterowie. Odważni i bez kompromisów – napisał w komentarzach jeden z użytkowników Facebooka, rocznik 93.
Jan Rulewski był zmęczony po spotkaniu jednej z senackich komisji. Zatrzymał się na moment w holu poselskiego hotelu i prosił, by jeszcze raz pokazać mu zdjęcie: – Jacka już nie ma. Pozostałych kolegów dawno nie widziałem. Żal mi, że się razem nie spotykamy.
– Tu idziemy razem, ale trochę się rozeszliśmy wszyscy – mówił Janusz Onyszkiewicz. Z Lechem Dymarskim nikt z kolegów nie ma kontaktu. – Rozjechaliśmy się, ale nawet nie fizycznie, tylko światopoglądowo – uzupełnił Kelus.
Henryk Wujec miał w swoim gabinecie w Kancelarii Prezydenta sporo pamiątek z tamtych czasów. Potrafił o nich opowiadać całymi godzinami. Każda jest ważna. Na pożegnanie powiedział: – Widziałem się ostatnio z Kelusem. Miło się rozmawiało, ale na koniec powiedział, że odpuścił mi tematy polityczne, żeby się nie kłócić. Trochę jak z rodziną – najlepiej wychodzi się na zdjęciu.
Henryk Wujec zmarł w sobotę po długiej, ciężkiej chorobie. Miał 79 lat.
Czytaj więcej