"Torturowano nas przez dobę. O spaniu nie było mowy". Kacper Sienicki o białoruskim areszcie
- Zostaliśmy porwani na ulicy Mińska. Wyszliśmy z kawiarni, kierowaliśmy się w stronę miejsca, w którym słyszeliśmy, że zbierają się protestujący. Zostaliśmy zatrzymani przez OMON i zaprowadzeni do więźniarki. Tam zostaliśmy po raz pierwszy pobici - mówił Polsat News 24-letni Kacper Sienicki. Polak przez ponad dobę był torturowany psychicznie i fizycznie przez białoruskie służby.
Kacper Sienicki został zatrzymany w Mińsku 10 sierpnia gdy wychodził z kolegą, również Polakiem Witoldem Dobrowolskim (laureatem nagrody Grand Press Photo 2020), z kawiarni. Przez trzy dni nie było z nimi kontaktu. Ostatecznie opuścili więzienie w czwartek, po 72 godzinach. W piątek, wrócili do Polski rządowym samolotem.
ZOBACZ: Łzy wzruszenia. Polacy zatrzymani na Białorusi wrócili do kraju
- Z tego co mówił mi Witek, to podczas zatrzymania został pobity do nieprzytomności. Nie widziałem tego dokładnie, nie wiedziałem gdzie się znajduje. Wrzucili nas do więźniarki, gdzie nie mogłem się nawet wyprostować - mówił student w rozmowie z Polsat News.
"Pierwsza doba była najgorsza"
Zatrzymanych przewieziono na komisariat miejscowej milicji. Tam Polacy spędzili pierwszą dobę. - Rozpoczęły się tortury fizyczne, psychiczne. Byliśmy wielokrotnie bici. To na pewno nie był łatwy czas. Pierwsza doba była najgorsza. Okres pobytu w więzieniu, był stosunkowo dobrym etapem spośród tego wszystkiego. Podczas kolejnych godzin znęcania, myślałem tylko o tym, by to się jak najszybciej skończyło. Próbowałem się nie odzywać i nikogo nie prowokować - mówił Sienicki.
WIDEO: Kamil i Aneta Sieniccy w rozmowie z Polsat News
- Musieliśmy leżeć na ziemi, twarzą położoną w lewą stronę. Jeżeli tylko próbowalibyśmy się ruszyć, to grożono nam wybiciem zębów. Wyprowadzano nas też na korytarz, gdzie nas bito - relacjonował.
Funkcjonariusze na drugiej zmianie wymyślili dla zatrzymanych "lżejsze ćwiczenie". Kazali im opierać się głowami o ścianę, a niektórzy "pozwalali czasami napić się wody", czy wyjść do toalety. O żadnym spaniu nie było mowy.
Uznawano nas za prowokatorów
- Nad ranem weszła trzecia zmiana. Mieli najbardziej sadystyczne zapędy. Dochodziło do groteskowych scen, indoktrynacji politycznej. Kazano powtarzać wszystkim zgromadzonym, "kto jest prezydentem Białorusi", "kto jest najlepszym prezydentem na świecie". Musieliśmy odpowiadać chórem "Alaksandr Ryhorawicz Łukaszenka". Pytano nas, dlaczego niszczymy swoje miasto i ile dostaliśmy za to pieniędzy - opisywał Sienicki.
ZOBACZ: Premier w Sejmie o Białorusi: potrzebna solidarność i skuteczna pomoc
Dodatkowo milicja oskarżała Polaków o bycie prowokatorami. - Trzecia zmiana trzymała nas w pozycji, w której klęczeliśmy i przyciskaliśmy czoło do podłogi. To było nie do wytrzymania. Jeden z zatrzymanych miał problemy z kolanami i nie mógł utrzymać takiej pozycji. Był wielokrotnie bity - mówił student.
Matka mężczyzny, Aneta Sienicka przyznała, że kontakt z synem udało się nawiązać dopiero w czwartek wieczorem. - Od poniedziałku to był jeden wielki niepokój. Łzy i bezradność totalna. Czasami jakieś jaskółki nowych informacji dawały jakąś nadzieję. Na początku nie wiedziałam, czy jest aresztowany, czy nie - mówiła kobieta.
Czytaj więcej