Rosyjski publicysta o Smoleńsku: bez wybuchu samolot i ludzie nie mogli znaleźć się w takim stanie
Na pokładzie Tu-154M doszło do zdarzenia, które wstrząsnęło samolotem - ocenia rosyjski pisarz i publicysta Mark Sołonin w wywiadzie w niezależnej "Nowej Gaziecie". Materiał jest komentarzem do przedstawionego w Polsce filmu podkomisji smoleńskiej.
W materiale "Nowej Gaziety", opublikowanym na stronie internetowej we wtorek wieczorem, "Nowaja Gazieta" informuje, że "polscy eksperci wymienili trotyl jako przyczynę katastrofy" i zadaje pytania, jakie dowody o tym świadczą.
ZOBACZ: MSZ wzywa stronę rosyjską "do niezwłocznego wydania wraku samolotu Tu-154 M"
Sołonin na pytanie, "jakie dane w raporcie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) pozwalają mówić o wybuchu" odpowiada, że jest to przede wszystkim "stan szczątków samolotu i ciał ofiar". Powołuje się na dane i zdjęcia z raportu polskiej podkomisji mówiące o około 10 tys. fragmentów samolotu, znacznym ich rozrzuceniu i stopniu deformacji szczątków maszyny. Wskazuje także, że ciała 33 osób, które zginęły w katastrofie pozbawione były ubrań.
"Samolot i ludzie nie mogli znaleźć się w takim stanie"
- Jeśli nie było wybuchu, to samolot i ludzie nie mogli znaleźć się w takim stanie, w jakim się znaleźli - ocenia Sołonin.
Publicysta przywołuje katastrofę samolotu Tu-204, który rozbił się w nocy z 20 na 21 marca 2010 roku pod Moskwą. Do wypadku doszło niespełna miesiąc przed tragedią smoleńską, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką Marią Kaczyńską, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu i najwyżsi dowódcy wojska.
ZOBACZ: Ostra wymiana zdań na komisji sejmowej. Macierewicz oskarża Laska
Rosyjska maszyna też roztrzaskała się w lesie i także w gęstej mgle. Na jej pokładzie znajdowało się ośmiu członków załogi. Sołonin argumentuje, że Tu-204, w przeciwieństwie do polskiego Tu-154, nie rozpadł się na części, nie miał oderwanych skrzydeł, a wszyscy przeżyli.
- Chcę powiedzieć, że ludzie wewnątrz samolotu, który przeprowadził ostre lądowanie w lesie, nie przekształcają się we fragmenty ciał - tłumaczy.
"Raport MAK sprzeczny z prawami fizyki"
Publicysta powołuje się na informacje zawarte w raporcie MAK, przy czym zastrzega, że dokument ten "wielokrotnie zaprzecza sam sobie, jest sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem i podstawowymi prawami fizyki".
W wielu swoich argumentach rozmówca "Nowej Gaziety" odwołuje się do materiału opublikowanego w rosyjskim internecie przez - jak mówi - "użytkownika lub grupę użytkowników z nickiem Flanker20", wykorzystującego otwarte źródła, w tym raport MAK-u. - Nie powinno nas już dziwić, że pełnowartościowe badanie przeprowadzają anonimowi entuzjaści - mówi Sołonin o tym materiale.
ZOBACZ: "Polska byłaby lepsza, gdyby oni żyli". Prezydent wspomina katastrofę smoleńską
Streszcza jego wnioski, m.in. oceny, że system nawigacji był "umyślnie nastawiony tak, by zaprowadzić samolot w las", a "nagłe i nieprzewidziane w prognozach pogorszenie widoczności wywołało wielkie zdziwienie służb meteorologicznych".
Sołonin zwraca uwagę na zawarty z raporcie MAK zapis z wieży kontroli lotów na lotnisku: krzyki przerażenia, przekleństwa, próby nawiązania łączności z załogą Tu-154M. Jego zdaniem rosyjscy kontrolerzy lotów nie mogli widzieć upadku samolotu ani też pożaru, który nie był silny. - Kontrolerzy usłyszeli dźwięk wybuchu i siła tego dźwięku nie pozostawiła u nich wątpliwości co do losu samolotu i ludzi, którzy w nim byli - zauważa publicysta.
"Nie wiem, czy dokonano zbrodni"
Wyraża ocenę, że "ludzie zginęli nie dlatego, że samolot znalazł się 12 metrów nad lasem" i dodaje: "w najlepszym wypadku mówimy o przypadkowym nałożeniu się dwóch grup wydarzeń: tych, które doprowadziły samolot do niezaplanowanego punktu i tych, które przekształciły samolot i ludzi we fragmenty".
- Nie wiem, czy dokonano zbrodni. Takie kwestie wyjaśnia śledztwo i sąd. Jeśli jednak na minutę założyć, że najwyższe władze niezależnego państwa zostały unicestwione, przy czym - na terytorium drugiego kraju, to zamysł takiej zbrodni nie mógł być prosty - mówi Sołonin.
ZOBACZ: Pomnik Przemysława Gosiewskiego w Kielcach. Kaczyński: zasłużył, by mieć inne pomniki
W lipcu br. w Warszawie tzw. podkomisja smoleńska zaprezentowała swoje wnioski w formie materiału filmowego. Podkomisja uznała, że przyczyną katastrofy smoleńskiej były dwa wybuchy: na lewym skrzydle i w centropłacie.
Według członków podkomisji o tym, że w tupolewie doszło do eksplozji, świadczą - z jednej strony charakter zniszczeń samolotu i rozrzucenie jego fragmentów, z drugiej - obrażenia ofiar. Zdaniem podkomisji do tak silnych obrażeń nie mogło dojść tylko na skutek zderzenia samolotu z ziemią. "Całość tego materiału wskazuje, że na pokładzie samolotu musiało dojść do eksplozji" - uznano w materiale podkomisji, którą kieruje b. szef MON Antoni Macierewicz.
Do zgoła odmiennych wniosków w 2011 r. doszła Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod przewodnictwem ministra spraw wewnętrznych Jerzego Millera. W ponad 300-stronnicowym raporcie końcowym informowano, że przyczyną wypadku było "zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią" oraz "spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg".
"Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią" - informowano w raporcie.
- Fala uderzeniowa, o której informuje podkomisja smoleńska nie została nigdzie zarejestrowana, a powinna, gdyby miała miejsce. Chociażby odgłos wybuchu w rejestratorze głosów w kokpicie. Jak również musiałby zostać odnotowany wzrost ciśnienia w kabinie. Nic takiego nie było - mówił w Polsat News w 2017 r. dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, członek komisji Millera.
"Mitycznym wybuchem" nazywał opisywaną przez podkomisję smoleńską "eksplozję w tupolewie, przez którą miał oderwać się fragment skrzydła samolotu.
- Również musiałby nastąpić wybuch paliwa, które znajdowało się jeszcze w tym skrzydle. W związku z tym ta destrukcja samolotu powinna być natychmiastowa. A nikt jej nie słyszał, więcej szczątków w tym miejscu nie było, a rejestratory zapisywały głos i parametry do momentu zderzenia z ziemią - dodawał.
Czytaj więcej