Bez pensji i dokumentów. Dramat szwaczek ze Szczecina
Są przed emeryturą, w okresie chronionym, ale nie pracują i nie dostają wynagrodzeń. Co gorsza nie mają też wypowiedzeń, bez których nie podejmą nowej pracy. To smutna rzeczywistość ponad 40 pracowników szwalni w Szczecinie. Jej właściciele holendersko-belgijskie małżeństwo wyjechało z kraju zostawiając ludzi na lodzie. Zobacz materiał "Interwencji".
Przy ulicy Gdańskiej w Szczecinie mieścił się słynny niegdyś na całą Polskę zakład zajmujący się szyciem jeansów. W październiku 2018 roku firmę i jej ponad 40 pracowników przejęło holendersko-belgijskie małżeństwo. Tak zaczęły się ich problemy.
ZOBACZ: Poznań: koronawirus w Urzędzie Miasta
- Kiedy zakład przejęło VI Production i podpisywałyśmy umowę, to okazało się, że z tą produkcją jest kiepsko. Pan Jurgen stracił wszystkich zleceniodawców – opowiada Kazimiera Janik.
- Mieliśmy jednego kontrahenta przez 25 lat, ale pokłócił się z nim i zrezygnował z niego. Później mieliśmy innego kontrahenta, to tak samo się pokłócił. Z każdym kontrahentem dawniejszej Odry, pokłócił się – dodaje Grażyna Mulak.
"Świadectwo pracy wiąże nam ręce"
W marcu wybuchła epidemia koronawirusa i w firmie zaczęły pojawiać się dodatkowe problemy. Pomimo tego pracownicy wciąż przychodzili do pracy. Niestety w kwietniu właściciele zakładu opuścili Polskę, zostawiając załogę bez środków do życia.
- Od kwietnia nie pracujemy, bo 8 kwietnia zabrał wszystko co tu miał i uciekł. Dostaliśmy ostatnią wypłatę chyba 13 kwietnia. Ale nie wszyscy i tylko po tysiąc złotych – mówi Grażyna Mulak.
WIDEO: zobacz materiał "Interwencji"
- W ZUS-ie nie ma świadczeń. Chorobowego nie dostałyśmy, bo firma nie dopełniła wszystkich formalności – opowiada Wioletta Okruch.
Pracownicy zakładu to głównie osoby w wieku emerytalnym i przedemerytalnym. Właściciele firmy zanim wyjechali z Polski nie dopełnili formalności: nie rozwiązali umów z pracownikami i nie wystawili im świadectw pracy.
- Świadectwo pracy wiąże nam ręce, nie możemy iść do urzędu pracy po zasiłek dla bezrobotnych, po świadczenie emerytalne, bo nie mamy dokumentów – tłumaczy Wioletta Okruch.
- Bez świadectwa pracy to też do emerytury później mi się nie będzie wliczało – dodaje Ewa Trzcińska.
Inspekcja pracy ma związane ręce
O problemie wie inspekcja pracy, ale ma związane ręce.
- Nie przeprowadziliśmy czynności kontrolnych, jesteśmy na etapie tak zwanych działań rozpoznawczych. Najprawdopodobniej przeprowadzenie czynności kontrolnych będzie niemożliwe, dlatego że z naszych wstępnych ustaleń wynika, że wszyscy członkowie zarządu, którzy są obcokrajowcami, opuścili terytorium RP. Na miejscu nie ma nikogo, kto mógłby nam przedstawić dokumenty albo składać oświadczenia w imieniu pracodawcy – informuje Konrad Pachciarek, okręgowy inspektor pracy w Szczecinie.
ZOBACZ: Rynek nieruchomości w czasie pandemii. Jak koronawirus wpływa na ceny mieszkań?
Mimo że właściciele firmy przebywają za granicami kraju, nam udało się z nimi skontaktować. Zapytaliśmy dlaczego nie rozwiązali umów z pracownikami przed wyjazdem.
- Oni są w wieku chronionym, nie mogłam ich wyrzucić. Nie mogłam dać im wypowiedzenia – przekazała Dominique De Blieck, współwłaścicielka V. I . Production.
Dziennikarze "Interwencji" otrzymali maila z dodatkowymi wyjaśnieniami od przedstawicieli firmy. Informują oni w nim między innymi:
"Sąd był zamknięty przez bardzo długi czas i nie mogliśmy wszcząć postępowania w sprawie zwolnienia tych osób, ponieważ są one w wieku ochronnym, a można to zrobić tylko na drodze prawnej".
"Po prostu upokarzające"
W maju pracodawca wpadł na pomysł, żeby pracownicy szyli maseczki. Ostatecznie zrezygnował, bo jego zdaniem szwaczki pracują za wolno.
- Schodziliśmy na zupełnie inne produkcje, do których nasze maszyny absolutnie nie były dostosowane. Wiadomo, że trzeba by było się wdrożyć – mówi Kazimiera Janik.
- Obiecał, że będą nowe maszyny, że części kupią do tych maszyn, żebyśmy się mogły przekształcić na inna produkcję, na cienkie szycie. Przez 1,5 roku ani jednej części nie kupił – dodaje Grażyna Mulak.
ZOBACZ: Automat w Czechach sprzedaje... ziemniaki
Aby odzyskać pieniądze i świadectwa pracy pracownicy złożyli wniosek do sądu o ogłoszenie upadłości spółki. To może potrwać nawet kilka miesięcy.
- Przepisy obligują sąd do ogłoszenia upadłości w przeciągu dwóch miesięcy, jeżeli nie będzie szczególnych przeszkód, to ten termin zostanie dotrzymany. Niemniej jednak, jeśli nie będzie nikogo, kto będzie w stanie wyjaśnić sądowi jaki jest stan faktyczny spółki, jakie są środki, majątek to są to sąd nie będzie wiedział, czym dysponuje w tym postępowaniu – wyjaśnia Tomasz Szaja z Sądu Okręgowego w Szczecinie.
- Moja mama powiedziała, że musi jeszcze długo żyć, bo ma dziecko na utrzymaniu. To jest po prostu upokarzające, jestem przed emeryturą – podsumowuje Barbara Grzesiuk.
Czytaj więcej