Ładunek saletry amonowej, który eksplodował w Bejrucie, należał do Rosjanina
2750 ton saletry amonowej, której wybuch zniszczył niemal połowę Bejrutu, zabijając co najmniej 135 osób i raniąc ponad 5 tys., należał do rosyjskiego biznesmena. Ładunek zatrzymały władze portowe w 2013 r., kiedy po awarii na pokładzie statku okazało się, że "brakowało wymaganych dokumentów" oraz "warunków koniecznych do bezpiecznego transportu". Rosjanin porzucił wówczas statek wraz z załogą.
Lokalne media podały, że ładunek 2750 ton saletry amonowej został przetransportowany do Bejrutu statkiem towarowym Rhosus pod koniec 2013 r. Rhosus pływał pod banderą mołdawską, ale miał należeć do Igora Greczuszkina, Rosjanina pochodzącego z Chabarowska. Załoga statku złożona była z Rosjan i Ukraińców.
ZOBACZ: Eksplozja w Bejrucie. "Nieprawdopodobny cios dla Libanu"
Brytyjski "The Independent" podaje, że Rhosus przewoził ładunek z gruzińskiego portu Batumi do Biera w Mozambiku. Pod koniec 2013 r. na statku doszło do awarii i władze portowe w Bejrucie skierowały na pokładł inspekcję bezpieczeństwa. Problemy techniczne były jednak na tyle poważne, że Rhosus inspekcji nie przeszedł. Media informują, że nie spełniał "warunków koniecznych do bezpiecznego transportu", a dodatkowo "brakowało wymaganych dokumentów".
Porzucona załoga, porzucony statek i ładunek
Właściciel porzucił zarówno załogę, jak i statek. Załoga - ośmiu ukraińskich i dwóch rosyjskich marynarzy - została zmuszona do pozostania na pokładzie, podczas gdy Igor Greczuszkin ogłosił bankructwo i "opuścił statek". Ten zaś został zajęty, gdy władze portowe przestały otrzymywać należne opłaty.
Władze libańskie zgodziły się, by sześciu marynarzy wróciło do swych domów. Czterech musiało na swój koszt pozostać na statku przez prawie rok. "Nie zapewniał nam pieniędzy, całkowicie pozbawił nas wszelkich środków komunikacji" - skarżyli się wówczas ukraińscy załoganci.
"Powiedział nam, że zbankrutował, chociaż mu nie wierzę. Zrezygnował zarówno z ludzi, jak i ładunku" - napisał kapitan statku Borys Prokoszew w czerwcu 2014 r. w rozpaczliwym apelu do organizacji międzynarodowych, dyplomatów, władz Ukrainy i władz portu w Bejrucie o ich uwolnienie. Według kapitana, właściciel statku był winien załodze ponad 200 tys. dolarów wynagrodzenia.
"Zakładnicy na pokładzie pływającej bomby"
W lipcu 2014 r., gdy załodze kończyły się zapasy, kapitan ostrzegł przed niebezpieczeństwami związanymi z ładunkiem na pokładzie. "Jesteśmy tu od października (2013 r. - red.) z ładunkiem saletry amonowej, substancji wybuchowej" - przekazywał Prokoszew ukraińskiej gazecie "Sailor".
ZOBACZ: Wybuch w Bejrucie. Polska wysyła tam strażaków i materiały medyczne
"Zostaliśmy porzuceni, bez wynagrodzenia, żyjąc przez ostatnie 10 miesięcy na beczce prochu" - dodał kapitan. W rosyjskiej gazecie, która donosiła o sytuacji na pokładzie Rhosus, pojawił się nagłówek, który brzmi dziś szczególnie: "Załoga statku towarowego Rhosus zakładnikami na pokładzie pływającej bomby".
Natalia Klamm, dyrektor fundacji Assol z siedzibą w Odessie, która pomagała wówczas marynarzom, powiedziała "The Independent", że sytuacja, w której znaleźli się marynarze, nie była wyjątkowa. "Statki są konfiskowane, pensje nie są wypłacane, załogi są aresztowane, ludzie znikają" - przyznała Klamm. "Codziennie otrzymujemy takie telefony. Tak, ludzie byli szczęśliwi, kiedy w końcu zostali wypuszczeni, ale - choć było to sześć lat temu - pamiętam z tego strasznie dużo" - dodała. Rosyjskiego kapitana i trzech ukraińskich członków załogi zwolniono dopiero we wrześniu 2014 r.
Marynarze wrócili do domów, a ładunek - za zgodą władz - przeniesiono do magazynu numer 12 portu w Bejrucie.
Według doniesień mediów Igor Greczuszkin mieszka z żoną na Cyprze, a ich dwudziestoletni syn studiuje informatykę w Szkocji. Sam biznesmen nie skomentował dotychczas sprawy.
Celnicy apelowali o rozwiązanie problemu
Jak informuje telewizja Al-Dżazira 27 czerwca 2014 r. dyrektor libańskiej służby celnej wysłał list do jednego z "sędziów zajmujących się sprawami pilnymi" z prośbą o rozwiązanie problemu. Wobec braku odpowiedzi celnicy wysłali pod ten sam adres co najmniej pięć kolejnych pism w ciągu trzech lat. Prosili w nich o wskazówki, co robić z niebezpiecznym ładunkiem.
Według katarskiej telewizji żadne z tych pism nie doczekało się odpowiedzi.
27 października 2017 r. Badri Daher, nowy dyrektor libańskiej administracji celnej, po raz kolejny wystosował pismo, w którym ponownie wezwał do podjęcia decyzji w tej sprawie ze względu na "niebezpieczeństwo (...) pozostawienia tych towarów w miejscu, w którym się znajdują”. To też nie poskutkowało i przez kolejne lata saletra amonowa wciąż pozostawała w portowym hangarze.
100 zabitych, tysiące rannych
Pierwsza silna eksplozja w porcie w Bejrucie miała miejsce we wtorek ok. godz. 18 czasu lokalnego (godz. 17 w Polsce), po czym nastąpił pożar i kilka detonacji, a następnie doszło do drugiej, znacznie silniejszej eksplozji - po niej pojawił się nad miejscem wybuchu ogromny dym w kształcie grzyba, a fala uderzeniowa praktycznie zmiotła z powierzchni ziemi port i okoliczne budynki.
ZOBACZ: Eksplozja w Bejrucie. "Nieprawdopodobny cios dla Libanu"
Eksplozje, które były odczuwalne aż na oddalonym ok. 250 km Cyprze, zostały zarejestrowane przez czujniki amerykańskich służb geologicznych USGS jako trzęsienie ziemi o magnitudzie 3,3.
W eksplozjach śmierć poniosło co najmniej 135 osób, a ok. 5 tys. zostało rannych. Według gubernatora Bejrutu Marwana Abbuda bez dachu nad głową pozostało do 300 tys. ludzi, a szkody, które spowodowały wybuchy, wstępnie oszacowano na ponad 3 mld dolarów.
Lata zaniedbań i bezczynności
Na swej stronie internetowej telewizja Al-Arabija podała, powołując się na doniesienia Reutera z Bejrutu, że wstępne ustalenia wskazują na lata "bezczynności i zaniedbań" w przechowywaniu materiałów wybuchowych w porcie w Bejrucie, które spowodowały gigantyczną eksplozję.
Libańskie władze poinformowały w wtorek, że 2750 ton saletry amonowej, używanej w nawozach i bombach, było przechowywane w porcie bez zastosowania środków bezpieczeństwa przez sześć lat.
ZOBACZ: Silne wybuchy w Libanie. Kilkadziesiąt zabitych osób, tysiące rannych [WIDEO]
- To zaniedbanie - powiedziało Reuterowi oficjalne źródło zaznajomione ze sprawą i cytowane przez Al-Arabiję. Źródło dodało, że kwestia bezpieczeństwa składowania była rozpatrywana przez kilka komisji i sędziów i "nic nie zrobiono", aby wydać nakaz usunięcia lub utylizacji wysoce łatwopalnego materiału.
Czytaj więcej