Wojna balkonowa? W tej kamienicy nie kryją, na kogo głosują
- My usiedliśmy przy Trzaskowskim, bo tu są pyszne lody, ale następnym razem może przesuniemy stolik i zjemy je z Dudą - mówił Sławomir Doliniec, przypadkowy klient cukierni, którego spotkałem na warszawskim Żoliborzu. Wtedy do rozmowy włączyła się Adrianna Grotkowska: - A może rozsuniemy stoliki, i ja usiądę przy jednym, a ty koło drugiego?
Nie wiem, czy twarze albo poglądy kandydatów wpływają na smak lodów. Mogą to sprawdzić odwiedzający Plac Thomasa Woodrowa Wilsona, wybierając, z którym chętnym do bycia głową państwa chcą spędzić popołudnie. Poza Dudą i Trzaskowskim czeka na nich także Kosiniak-Kamysz.
Nieopodal cukierni przechodziły Paula, Hania i Marta. Wskazały palcami jednego z kandydatów, ale ich komentarza nie zacytuję. Zresztą główny zainteresowany raczej się nie obraził, bo tego nie usłyszał. Zapytałem je, dlaczego akurat on tak bardzo je wzburzył.
- Na Żoliborzu jego partia ma małe poparcie, więc to co najmniej zaskakujące, że widzimy go tutaj. To zabawne - wyjaśniły.
ZOBACZ: Bronię Szumowskiego. I pytam Szumowskiego
Zaraz potem, obok tego samego polityka, inny przechodzień odparł w biegu: "nie mam ochoty oglądać ani jego, ani reszty tej bandy i współczuję panu, że codziennie musi pan to robić. Może jakąś rentę z ZUS-u powinien pan dostać".
Wbrew jego domysłom, twarze kandydatów mnie nie męczą, więc przebiegłem na drugą stronę ulicy Słowackiego, bo stamtąd widać i Dudę, i Trzaskowskiego, i Kosiniaka-Kamysza. Ich wizerunki wydrukowano na banerach, a potem zawieszono na barierkach niektórych balkonów.
Co robić, gdy "u sąsiada już wisi"
Plac T. W. Wilsona 4 to jedyny taki adres na Żoliborzu, a być może w całej Warszawie. Na frontowych ścianach tej kamienicy zaroiło się od wyborczych transparentów. Pobliskie budynki mogą się "wstydzić", bo jeden czy dwa banery to wszystko, na co stać ich lokatorów. Na "czwórce" wisi ich kilkanaście.
Najwięksi rywale - czyli Duda i Trzaskowski - kilka razy muszą znosić swoje towarzystwo. Doskonale widać ich z kawiarnianych ogródków, rozstawionych wzdłuż budynku. Z kolei Kosiniak-Kamysz zadomowił się obok reprezentacyjnego wyjścia z metra.
- Gdy ktoś widzi, że u sąsiada wisi już jeden kandydat, to "zamawia" drugiego, aby nie było wstydu. Każdy chce pokazać swoje zdanie. Taka forma agitacji jest skuteczna - tłumaczyła Marta.
- Ale dlaczego akurat tutaj, a nie na Targówku albo Ursynowie? - dopytałem. Paula przypomniała wtedy, że stacja metra Plac Wilsona tworzy ważny węzeł komunikacyjny. Jej zdaniem, "lokalsi" wiedzą, że obok ich kamienicy przechodzą tłumy, które - chcąc, nie chcąc - spoglądają na plakaty.
Ta odpowiedź nie do końca mnie przekonała. Przecież takich miejsc w stolicy są dziesiątki.
Powiesiła baner, chociaż to nieekologiczne. Ale "ma dość"
Zgodnie z zasadą "nic o nas bez nas" uznałem, że czas zapytać samych mieszkańców, dlaczego na ich budynku kampania wyborcza rozkwitła jak hiacynt w maju.
Jako pierwszą spotkałem panią Magdalenę. - Na balkonie mam Trzaskowskiego - powiedziała na "dzień dobry". Chwilę później tłumaczyła mi, że najbliższe wybory prezydenckie są "wyjątkowe".
- Jest cień szansy, że Duda nie wygra. Powiesiłam baner, chociaż nie jestem tego zwolenniczką, bo to wbrew ekologii, a poza tym szpeci otoczenie. Nigdy tego nie robiłam, ale mam już dość i bardzo chciałabym, aby Duda nie wygrał tych wyborów - mówiła.
- Ktoś panią do tego namówił?
- To była inicjatywa sąsiada i ją podłapałam. Tych banerów dlatego jest tak dużo, że to idzie "po sąsiedzku".
- Ale nie mają państwo identycznych poglądów. Na balkonach wiszą różni kandydaci.
- Panuje zgodność, nie ma otwartych konfliktów, ale pod względem polityki jesteśmy podzieleni.
- To wyraźne różnice?
- Tak, ale nie do tego stopnia, by nie rozmawiać na podwórku, jak mają się nasze pieski.
- Czyli nie ma sporów na klatce schodowej?
- Ani tam, ani w tramwaju. Nie walczymy ze sobą.
Nie żyjesz "po sąsiedzku", jesteś "słabym obywatelem"
Właśnie przy dzwonku przejeżdżającego tramwaju Adrianna Grotkowska stwierdziła, że poglądy polityczne a układy sąsiedzkie "to dwie różne rzeczy". - Jeżeli ktoś nie umie żyć po sąsiedzku, to jest słabym obywatelem. Po prostu: po co skłócać najbliższe towarzystwo? - pytała.
ZOBACZ: Urażanie. Engelking o nowej broni naszych czasów
Jednak mieszkanka kamienicy Hanna Kamińska powiedziała wprost, że nie tak prosto zachować dobrosąsiedzkie stosunki. - Potrzeba dużo silnej woli, aby jednej czy drugiej opcji politycznej nie obrazić - uznała.
- Więc wśród mieszkańców zdarzają się polityczne kłótnie?
- Jeżeli są plakaty kandydatów skrajnych wobec siebie, jak Trzaskowski i Duda, to ciężko zachować neutralne stosunki. Jednak większość ludzi tutaj wyznaje poglądy bliższe kandydatowi PO.
"Mamy taki amerykański sznyt"
Od cukierni wystarczy przejść kilka kroków do bramy odgradzającej podwórko od reszty Żoliborza. Uważny pieszy zauważy, że zaraz za żelaznymi prętami stoi maszt z flagą Polski, a przy nim głaz, na którym wyryto jakiś napis. Nie wchodząc do środka, nie ma szans, by go odczytać.
- Czy wie pan, skąd wzięła się ta skała? - zapytałem mężczyzny, który akurat wstukiwał kod do domofonu. Przekonałem go, by wpuścił mnie na podwórko i opowiedział historię tego miejsca.
- Wiele osób na Żoliborzu uważa, że my, mieszkańcy tej kamienicy, mamy taki amerykański sznyt. Posiadamy flagę, swój kamień, a nasza spółdzielnia liczy ponad 100 lat. Jesteśmy przywiązani do tradycji, co nie przeszkadza wielu osobom mieć awangardowych, liberalnych poglądów - mówi mi mieszkaniec kamienicy.
- Co upamiętnia ten kamień?
- Historię naszej spółdzielni "Fenix". Tych, którzy tu mieszkali i - cytując napis na głazie - "ginęli i cierpieli za Polskę". Rodziny mieszkają tutaj z pokolenia na pokolenie, wśród nich jest wielu powstańców warszawskich. Nowe osoby starają się wpasować w ten klimat, zamiast przerabiać go na swoją modłę. Być może dlatego jesteśmy tak otwarci na innych i ich poglądy. Przy maszcie i głazie gromadzimy się, gdy naród przechodzi trudne momenty, ale i przy świętach państwowych.
- Wszyscy mieszkańcy przychodzą na te zgromadzenia? Nie obawiają się rozmów o tym, że ktoś popiera "złego" kandydata?
- Poglądy nie mają wtedy znaczenia, te spotkania spajają naszą spółdzielnię. Tutaj każdy jest w stanie przybić sobie "piątkę", nawet jeśli głosowali na różnych kandydatów. Nasze życie tutaj to trochę "model amerykański zaraz po wyborach". W USA antypatie przed głosowaniem są ostre, ale zanikają po ogłoszeniu wyników, gdy przemawia nowo wybrana głowa państwa.
- I tak samo jest wśród mieszkańców Placu Wilsona 4?
- Cały czas. Tu żyją ludzie o wysokim kapitale społecznym i obywatelskim. Będą dobrze traktować każdego, kto dba o dobro Polski. Nie przypiszą mu negatywnych cech.
- Więc poglądy nie stanowią dla państwa problemu?
- Świetnie dajemy sobie radę.
Niech żyje lojalność sąsiedzka
Życie w kamienicy nieco inaczej opisała Hanna Kamińska. – Najbardziej zawzięte osoby nie uczestniczą w takich imprezach. Wspólnota sąsiedzka nie naciska na nich, by zachowywały się inaczej. To ich wybór - skwitowała.
Większym optymizmem wykazała się pani Agnieszka. Zapewniła, że pod tym adresem "nie ma problemu rozmawiać o czymkolwiek", dlatego mieszkańcy nie boją się afiszować, którego kandydata w wyborach popierają.
- Niektórzy kilka razy zmienili zdanie w jakiejś kwestii, np. na którą partię oddać głos. Są lokatorzy, którzy dziesięć lat temu mieli o 180 stopni inne poglądy. Ja też mogłam je zmienić. Ważniejsza od polityki jest sąsiedzka lojalność - tłumaczyła.
ZOBACZ: Gdzie diabeł rzuca monetą, czyli jak przygotować się do teleturnieju
Od tego tematu nie ucieka jednak pani Marta, która pracuje w kawiarni na rogu budynku. - Śmiejemy się z tego, że mamy taki "polityczny blok". Z ulicy to bardzo widać.
Kto wzajemnie się nakręca
- Widać też, że czasy się zmieniają - skwitował Sławomir Doliniec. Według niego, "ludzie są coraz bardziej roszczeniowi" i widać to chociażby, spoglądając na "konkurencyjne" banery wiszące na balkonach.
- Środowisko LGBT coraz głośniej czegoś żąda, więc reaguje Ruch Narodowy. Kiedyś nie widzieliśmy narodowców idących z napisem "zakaz pedałowania", ale nie było też "nabożeństw" z damską waginą w roli głównej. Te grupy wzajemnie się nakręcają i prowokują, a te emocje przekładają się na kandydatów, którzy pozornie nie mają nic z tym wspólnego - podsumował Doliniec.
- To przekłada się też na plakaty. Agitują nie za kandydatem, ale za wartościami, które reprezentuje - dodał inny klient cukierni. - Plus jest taki, że wuzetkę mogę zjeść z kim chcę. I nawet nie muszę na niego głosować.
Imiona niektórych rozmówców zostały zmienione.
Czytaj więcej