Sprawa morderstwa Joanny Gibner. Są oficjalne wyniki testów DNA
- Na podstawie badań genetycznych możemy oficjalnie potwierdzić, że szczątki odnalezione na dnie Jeziora Dywickiego należą do zaginionej 23-latki - przekazał w czwartek - sierż. Andrzej Jurkun z Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie. Chodzi o Joannę Gibner, która została zamordowana przez swojego męża w 1996 r. Jej szczątki zostały odnalezione dopiero pod koniec maja tego roku.
- Pod koniec maja 2020 r. olsztyńscy policjanci zostali powiadomieni przez Fundację Na Tropie o zlokalizowaniu miejsca położenia szczątków zaginionej 23-letniej kobiety na terenie Jeziora Dywickiego. Na miejsce skierowano grupę dochodzeniowo-śledczą i technika kryminalistyki oraz prokuratora. Płetwonurkowie wydobyli z dna jeziora szczątki ludzkie wraz z rzeczami osobistymi. Zabezpieczony materiał trafił do olsztyńskiego prosektorium, a następnie do krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych. Na podstawie badań genetycznych możemy oficjalnie potwierdzić, że szczątki należą do zaginionej 23-latki z 1996 roku - relacjonował sierż. Jurkun.
Pomogły magnesy
Janusz Szostak, dziennikarz śledczy i prezes Fundacji Na Tropie, był zaangażowany w poszukiwania Joanny Gibner od 2019 r. Grupy płetwonurków regularnie przeszukiwały dno jeziora. Ostatecznie, szczątki 26 maja znalazł Marcel Korkuś – dwukrotny rekordzista świata w nurkowaniu wysokogórskim. Ten sam, który kilka tygodni temu odnalazł w Kwisie ciało 3,5-letniego Kacperka.
- Marcel uznał, że będzie szukał za pomocą magnesów. Wiadomo było, że w tej torbie znajdują się części samochodowe, części metalowe i inne różnego rodzaju obciążenia - relacjonował "Interwencji" Janusz Szostak.
ZOBACZ: Udusił, poćwiartował i wrzucił do jeziora. Po wielu latach przełom w sprawie Joanny Gibner
- Magnes zaczepił nam o jakiś podwodny obiekt i ujrzałem pod wodą po prostu torbę. Tam akurat znajdowały się gałęzie drzew wchodzące do wody oraz różnego rodzaju gałęzie pod wodą, rośliny - opowiadał z kolei Marcel Korkuś.
Przy przeszukiwaniu jeziora obecna była matka zaginionej Danuta Januszewska. - Dziękuję! Dziękuję, że pan mi oddał Asię na Dzień Matki – mówiła, dziękując płetwonurkowi.
Przez kilka dni ciało leżało w garażu
Joanna Gibner miała 23 lata. Mieszkała w Olsztynie razem ze swoim mężem 21-letnim Markiem W. Młodzi poznali się w maju 1996 roku. Po trzech miesiącach znajomości postanowili się pobrać.
- Mało oglądam te ślubne zdjęcia, bo uważam ten ślub za pogrzeb. Problemy pojawiły się już w poranek poślubny. Był pijany i bił, chciał Asię udusić – wspominała "Interwencji" matka Joanny w jednym z naszych wcześniejszych reportaży.
13 września 1996 roku. Pani Joanna po raz kolejny kłóci się z mężem. Około godziny piętnastej, rzekomo wzburzona miała wyjść z domu. Tak twierdził Marek W. Nie ma jednak żadnego świadka, który mógłby cokolwiek potwierdzić.
WIDEO: Materiał "Interwencji" o zaginięciu Jolanty Gibner
"Trochę się broniła, tak głową chyba kręciła, wierzgała"
- Policji nie udało się znaleźć żadnych takich twardych dowodów na to, że mamy do czynienia z zabójstwem i kto jest ewentualnym sprawcą - tłumaczył Olgierd Dąbrowski-Żegalski z Sądu Okręgowego w Olsztynie.
Zaginięcie pani Joanny pozostawało tajemnicą przez 7 lat. W tym czasie Marek W. związał się z kolejną kobietą. We wrześniu 2003 roku jego nowa konkubina niespodziewanie zgłosiła się na policję i postanowiła przerwać zmowę milczenia. Stwierdziła, że podczas kłótni zagroził, że zrobi jej to samo, co zrobił ze swoją żoną. Marek W. przyznał się śledczym do zbrodni i ze szczegółami opisał, co zrobił z żoną.
- Zacisnąłem ręce na szyi. Trochę się broniła, tak głową chyba kręciła, wierzgała - mówił podczas wizji lokalnej.
Następnie umieścił jej ciało w wersalce. Przez kilka dni leżało ono w garażu. Później W. zdał sobie sprawę, że musi je ukryć poza domem.
Wrzucili ciało do jeziora i poszli na piwo
- Zwłoki spakował do torby, ponieważ nogi się nie mieściły, więc połamał je i położył na klatce piersiowej – opowiadała Danuta Januszewska, matka Joanny.
- Zwłoki miały być poćwiartowane, następnie obciążone złomem albo gruzem, wrzucone do worków, a następnie wrzucone do jeziora – dodał Olgierd Dąbrowski-Żegalski z Sądu Okręgowego w Olsztynie.
Marek W. przekazał, że wypłynął na Jezioro Dywickie pontonem i tam wyrzucił szczątki żony.
ZOBACZ: Zaginieni nastolatkowie z Rewala. Po 21 latach znaleziono sweter i kości
- Następnie brat mnie ściągnął po lince, spuściliśmy powietrze z pontonu i do bagażnika zapakowaliśmy i pojechaliśmy sobie na piwo – opowiadał funkcjonariuszom.
Spocznie w rodzinnym grobie, gdzie pochowano jej ojca
Choć jezioro było dwukrotnie przeszukiwane przez płetwonurków, to ciała kobiety nie udało się odnaleźć. Mimo to Marka W. skazano za zabójstwo na 15 lat więzienia. Był to pierwszy poszlakowy proces w historii Polski.
Po odbyciu kary, we wrześniu 2018 roku Marek W. wyszedł na wolność. Pół roku później niespodziewanie zmarł, nie zdradzając, gdzie dokładnie ukrył ciało Joanny. Matka dziewczyny przez prawie ćwierć wieku nie mogła więc godnie pochować córki.
- W rodzinnym grobie leży pochowany ojciec Asi. Tata, za którym bardzo tęskniła. Spocznie tutaj, bo tu jest dla niej miejsce - zapewniła matka Jolanty.
Czytaj więcej