W szpitalu prawdopodobnie zamieniono dzieci. Rodzina prosi o pomoc

Polska
W szpitalu prawdopodobnie zamieniono dzieci. Rodzina prosi o pomoc
Archiwum Prywatne
Do dziś nie wiadomo, co stało się w szpitalu przy ul. Tochtermana 25 maja 1986. Być może doszło do przypadkowej pomyłki

Małżeństwo z gm. Szydłowiec (woj. mazowieckie) poszukuje swojego dziecka, które 34 lata temu przyszło na świat w radomskim szpitalu. Dopiero niedawno, w tragicznych okolicznościach, rodzice dowiedzieli się, że ich syn nie był ich biologicznym dzieckiem. Dziś mówią o możliwej zamianie noworodków, choć dokumenty szpitalne mogące to potwierdzić, zostały zniszczone ponad 20 lat temu.

Wstrząsającą historię opublikowano przed kilkoma dniami na profilu facebookowym "Zaginieni przed laty".

 

Niepokojące zachowanie dziecka

 

W maju 1986 r.  w szpitalu przy ul. Tochtermana w Radomiu Elżbieta Zielińska z Chustek przez cesarskie cięcie urodziła dziecko. Operację przeprowadzono w pełnej narkozie.

 

ZOBACZ: Dostali ponad 0,5 mln zł za zamianę dzieci w szpitalu. Muszą zwrócić pieniądze państwu

 

Nie wiadomo, czy był to chłopiec czy dziewczynka, bo choć po wybudzeniu z narkozy kobieta widziała maleństwo, nie była w stanie zapamiętać szczegółów.

 

Po kilkunastu godzinach pielęgniarka przywiozła do karmienia chłopca. Jak relacjonuje pani Elżbieta, już wtedy zachowanie malca budziło niepokój przyszłych opiekunów, gdyż noworodek zanosił się płaczem i nie chciał pić mleka matki. Karmiono go butelką.

 

- Mijały dni, miesiące, a Maciej bezustannie był niespokojny, ciągle płakał, nie chciał spać, jeść - wspomina Elżbieta Zielińska w rozmowie z portalem polsatnews.pl .

 

Z czasem okazało się, że chłopczyk nie jest podobny ani do rodziców, ani do dwóch synów państwa Zielińskich. Był - w przeciwieństwie do nich - szczupłej budowy ciała i śniadej karnacji. Często słyszeli żarty, że to nie ich dziecko. 

 

ZOBACZ: Kiedy znika dziecko. "Istotna jest każda sekunda"

 

- Wszystkich synów darzyliśmy jednakową miłością i traktowaliśmy tak samo, jednak Maciek był zawsze oziębły w stosunku do nas, nie chciał się przytulać. Nie utrzymywał też bliskich kontaktów z braćmi, ani nie chciał uczestniczyć w żadnych spotkaniach rodzinnych. Po prostu od początku czuł się u nas obco… - kontynuuje kobieta.

 

W gimnazjum zaczęły się problemy z wagarowaniem, paleniem papierosów, piciem alkoholu i narkotykami, łamaniem prawa. W końcu chłopak trafił na odwyk.

 

Życie na ulicy

 

Po ukończeniu 30. roku życia Maciej opuścił dom. Spał m in. w pustostanach i to właśnie w jednym z nich w 2016 roku stracił życie.

 

Do państwa Zielińskich zapukała policja w sprawie pożaru, w którym zginęło dwóch mężczyzn. Zwłoki Macieja były tak zwęglone, że January Zieliński nie był w stanie rozpoznać ciała. Konieczne było wykonanie testów DNA, których wyniki okazały się zdumiewające. Wyszło na jaw, że żyjący z nimi przez 30 lat człowiek, nie jest synem żadnego z małżonków.

 

Apel rodziców

 

Do dziś nie wiadomo, co stało się w szpitalu przy ul. Tochtermana 25 maja 1986. Być może doszło do przypadkowej pomyłki.

 

Zielińscy podjęli wiele desperackich prób, by odnaleźć swoje biologiczne dziecko. Najpierw zwrócili się do szpitala z prośbą o ustalenie nazwisk kobiet, które rodziły w tym samym czasie, ale dokumenty zostały zniszczone po okresie 10 lat przechowywania. Prokuratura nie może pomóc z uwagi na to, że minęło zbyt dużo czasu. Na nic zdała się prośba o interwencję w ministerstwie sprawiedliwości, a każdy z prawników po początkowym zainteresowaniu, rozkładał bezradnie ręce.

 

Mimo nagłośnienia sprawy w ogólnopolskich mediach, nie pojawił się nawet cień nadziei. - Postanowiłam się jednak nie poddawać, bo nie daje mi spokoju myśl, że gdzieś w świece żyje moje dziecko. Nie chcę burzyć jego spokoju, ani tej rodziny, chcę tylko wiedzieć, czy jest szczęśliwe - mówi pani Elżbieta.

 

ZOBACZ: Ostatnie pożegnanie w windzie. O umieraniu w samotności

 

Za radą przyjaciółki kobieta opublikowała kolejny apel na portalu "Zaginieni przed laty" oraz na swoim profilu facebookowym. Otrzymała dzięki temu wiele wsparcia, choć nie zabrakło i negatywnych komentarzy. - Zgłosiły się do mnie także osoby, które twierdzą, że wiedzą coś na ten temat. Na razie muszę zachować dyskrecję - podkreśla nasza rozmówczyni. - Może wreszcie nastąpi jakiś przełom, może ktoś się odezwie? - zastanawia się. 

 

O kontakt - z gwarancją zachowania anonimowości - proszone są przede wszystkim kobiety, które w tym samym czasie, w tym szpitalu rodziły dzieci.

emi/pgo/ polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie