Wybuch epidemii w niemieckiej rzeźni. Firma obwinia Polaków i Rumunów
Największa europejska fabryka mięsa Tönnies stała się nowym ogniskiem epidemii koronawirusa w Niemczech. Z 983 testów wykonanych pracownikom rzeźni, a których wyniki były znane w środę wieczorem, 657 było pozytywnych. Zakład stanął, a jego szefowie upatrują wybuchu masowych zakażeń w powrocie do pracy Polaków i Rumunów, którzy od 15 czerwca ponownie mogę wyjeżdżać za granicę.
Wykrycie masowego nosicielstwa koronawirusa wśród pracowników rzeźni w Rheda-Wiedenbrueck w powiecie Guetersloh w Północnej Nadrenii-Westfalii ujawniono w środę.
Ponad 6 tys. osób na kwarantannie
Po pojawieniu się nowego ogniska koronawirusa firma została tymczasowo zamknięta. W rzeźni w Rheda-Wiedenbrück pracuje ponad 6000 osób, wszyscy trafili na kwarantannę. Powiatowe władze w ramach prewencji zamknęły szkoły oraz przedszkola.
Władze pobliskiego miasta Bielefeld nakazały w czwartek szkołom i przedszkolom odesłanie do domów dzieci pracowników koncernu Toennies. Jak zaznaczono, innych dzieci z powiatu Guetersloh to nie dotyczy.
ZOBACZ: Zmarło kolejnych 30 osób zakażonych koronawirusem
- Możemy jedynie przeprosić za tę sytuację - powiedział André Vielstädte, rzecznik firmy Tönnies. Zapewnia, że firma we współpracy z władzami, zrobiła wszystko, co tylko możliwe, by zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa.
Pracownicy z Polski i Rumunii odwiedzili rodziny
Gereon Schulze Althoff, odpowiadający za zarządzanie jakością w rzeźni Tönnies, przypuszcza, że to między innymi otwarcie granicy kraju przyczyniło się do pojawienia się zakażeń na masową skalę. Wielu pracowników rzeźni pochodzi z Europy Wschodniej, głównie z Polski i Rumunii. Choć początkowo zostali zmuszeni do pozostania w Niemczech z powodu zamkniętych granic, to po otwarciu granic 15 czerwca wielu odwiedziło rodziny w domu.
Według Schulze Althoffa wszyscy powracający z urlopów zostali przetestowani, ale tylko, jeśli nie było ich przez ponad 96 godzin. Jeśli jednak wykorzystali weekend do odwiedzenia rodziny, to test mógł nie dać właściwego rezultatu. - Może to był błąd - zastanawia się Schulze Althoff.
Skandaliczne warunki pracy
Jak podkreśla "Tagesspiegel" działacze na rzecz praw zwierząt obwiniają z kolei rząd federalny, który - jak mówią - nie zrobił nic na rzecz podniesienia jakości pracy w rzeźniach pomimo wielokrotnych skarg na panujące w nich warunki.
ZOBACZ: Z powodu koronawirusa odwołano 1500 lotów. Druga fala zakażeń w Chinach?
Dziennik pisze, że stowarzyszenie "Soko Tierschutz" udokumentowało nie tylko okrucieństwo wobec zwierząt w niemieckich rzeźniach, ale też "przerażające" warunki zakwaterowania pracowników. Mieli oni spać na piętrowych łóżkach, korzystać ze wspólnych toalet, a nawet kontynuować pracę pomimo skaleczeń.
Robert Toennies zażądał od swego stryja Clemensa Toenniesa, by opuścił zarząd spółki.
Walka o przejęcie kontroli nad firmą
64-letni Clemens Toennies i będący synem nieżyjącego założyciela koncernu Bernda Toenniesa 42-letni Robert są wyłącznymi właścicielami firmy, w której mają po połowie udziałów. W noszącym datę 17 czerwca liście Robert zarzucił zarządowi i radzie nadzorczej spółki nieodpowiedzialne działania oraz spowodowanie zagrożenia dla przedsiębiorstwa i ludności. Wskazał przy tym, że mimo wydanych w 2017 roku wytycznych, wciąż nie rezygnuje się z zatrudniania pracowników zewnętrznych. Moje wskazówki i inicjatywy były konsekwentnie blokowane - napisał Robert Toennies, który już od dłuższego czasu dąży do przejęcia kontroli nad firmą.
"Temu, że właśnie w rzeźniach liczba zakażeń znacznie przewyższa przeciętną, winne jest z pewnością również korzystanie z pracy zewnętrznej. System taki wiąże się dla wielu pracownic i pracowników z nieznośnymi warunkami mieszkaniowymi, których efektem są wysokie ryzyko infekcji i niewielkie szanse na uchronienie się przed nią" - czytamy w liście. Pracownicy zewnętrzni niemieckiego przemysłu mięsnego to przede wszystkim obywatele państw wschodniej i południowo-wschodniej części Unii Europejskiej.
Czytaj więcej