Szczyt UE: gra o ogromne pieniądze. Przywódcy podzieleni

Świat
Szczyt UE: gra o ogromne pieniądze. Przywódcy podzieleni
PAP/EPA/Francisco Seco / POOL
Michel, którego pierwszymi partnerami w konsultacjach przed szczytem były kraje Grupy Wyszehradzkiej, na sam koniec maratonu rozmów zostawił sobie najbardziej sceptycznych

Kilka tygodni zakulisowych rozmów, jakie prowadził szef Rady Europejskiej Charles Michel, nie przyniosło przełomu ws. tego, jak ma wyglądać fundusz odbudowy po koronakryzysie i nowy wieloletni budżet. W piątek po raz pierwszy wspólnie porozmawiają o tym liderzy UE.

Inaczej niż dotychczas widekonferencja ma się zacząć nie po południu, ale o godz. 10 rano. - Nie mamy ram czasowych, ale może to potrwać dość długo - uprzedzał w czwartek, zastrzegając anonimowość, jeden z unijnych urzędników.

 

Michel, którego pierwszymi partnerami w konsultacjach przed szczytem były kraje Grupy Wyszehradzkiej, na sam koniec maratonu rozmów zostawił sobie najbardziej sceptycznych. Na czwartek zaplanowane miał połączenia telefoniczne z premierami Szwecji, Holandii oraz Finlandii. Kraje te wraz z Austrią i Danią są przeciwne przyznawaniu bezzwrotnych grantów, a jako odpowiedź na koronakryzys proponują pożyczki. W Brukseli starają się zachować optymizm, wskazując, że temperatura sporu między delegacjami obniżyła się.

 

- Jest poczucie, że przechodzimy przez wyjątkowy kryzys. Pracujemy ciężko, by uniknąć ostrzeliwania propozycji przez kraje członkowskie i tego by któryś z nich był zapędzony do narożnika - ujawniło wysokiej rangą źródło zaangażowane w przygotowanie szczytu.

 

"Oszczędna czwórka"

 

Mimo tego dyplomatycznego ugładzania zarysowują się różnice. W artykule opublikowanym dwa dni temu w "Financial Times" szefowie państw i rządów "oszczędnej czwórki", czyli Szwecji, Austrii, Holandii i Danii, podkreślili, że UE powinna kierować wsparcie tylko do najbardziej dotkniętych obecnym kryzysem państw i robić to w formie pożyczek.

 

- Jak nagle można nazwać odpowiedzialnym zachowaniem wydanie 500 miliardów euro pożyczonych pieniędzy i zostawienie rachunku na przyszłość? - pytają premierzy Szwecji Stefan Lofven, Danii Mette Frederiksen, Holandii Mark Rutte oraz kanclerz Austrii Sebastian Kurz. Jak zaznaczają, wydane pieniądze będą również musiały zostać zarobione i zwrócone - przez podatników.

 

ZOBACZ: "Wprowadzenie ograniczeń uratowało miliony istnień w Europie"

 

Nie tylko te państwa, ale też np. kraje bałtyckie podkreślają, że powinny istnieć szczegółowe i związane z kryzysem kryteria, na podstawie których wypłacane byłyby środki. Kryteria przyznawania pieniędzy opierają się teraz o historyczne dane dotyczące np. bezrobocia, co części państw się nie podoba. Rozdźwięk w tej sprawie był nawet w Grupie Wyszehradzkiej. - Faktycznie jest krytyka, że punkt odniesienia to okres 2015-2019 r. - zdradził dyplomata.

 

Jednak w Brukseli zwracają uwagę, że nie ma jeszcze efektów kryzysu, który przecież dopiero co się zaczął, dlatego trzeba się opierać o dane historyczne, bo pokazują one, gdzie UE była słaba gospodarczo i gdzie obecne załamanie może być najbardziej odczuwalne. Na takim podejściu korzysta Polska, bo w planie przedstawionym przez KE jest trzecim po Włoszech i Hiszpanii odbiorcą środków z planu naprawczego.

 

"Kryzys dotknął nas wszystkich"

 

- Oczywiście można zmienić kryteria w negocjacjach. One nie są wyryte w skale. Ale liczby (dla poszczególnych państw) zostały już opublikowane, co sprawia, że zadanie to jest trudniejsze - tłumaczyło źródło.

 

Niektóre państwa chcą również zmiany propozycji między grantami i pożyczkami. Zgodnie z propozycją KE mają one wynosić odpowiednio 500 i 250 mld euro. W piątek sprawa ta raczej nie zostanie rozstrzygnięta. Otoczenie szefa Rady Europejskiej wskazuje, że po szczycie zorganizowana zostanie druga runda konsultacji bilateralnych i w mniejszych grupach, a potem już szczyt nie online, lecz na żywo (w Brukseli spekuluje się, że być może nawet dwa), by zakończyć spory.

 

ZOBACZ: 500 mld euro wsparcia dla Europy. Inicjatywa Merkel i Macrona

 

W cieniu dyskusji o planie naprawczym jest sam budżet na lata 2021-2027. "Oszczędna czwórka" domaga się zmiany priorytetów, by odzwierciedlić sytuację pokryzysową. Argumentuje, że nie wszystko może być tak samo ważne, a krajowe kasy nie są bez dna. - Kryzys dotknął nas wszystkich i bardzo mocno obciąża wszystkie budżety krajowe. Dlatego wszyscy musimy mieć realistyczny poziom wydatków - wskazali szefowie państw i rządów Danii, Szwecji, Austrii i Holandii.

 

Dyplomaci z tych państw wskazują, że liderom trudno będzie wrócić po negocjacjach do domów z niczym, bo to mogłoby rozwścieczyć opinię publiczną. Niedawne badanie przeprowadzone dla holenderskiej gazety "Volkskrant" przez I&O Research wykazała, że 61 proc. holenderskich wyborców nie popiera planu naprawczego zaproponowanego przez Komisję Europejską.

bia/ml/ PAP
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie