Rynek walutowy. NBP gra na osłabienie złotego
Na rynkach finansowych nikt już nie ma wątpliwości - NBP nie chce mieć mocnego złotego. Rada Polityki Pieniężnej wręcz otwarcie oświadczyła, że słabszy złoty złagodziłby wstrząs pandemiczny w polskiej gospodarce. Ta werbalna interwencja przynosi natychmiastowy skutek - dziś za euro, dolara, franka i funta płaci się 7-8 groszy więcej niż we wtorek 16 czerwca przed prezentacją stanowiska RPP.
Ekonomiści Banku Pekao SA są zdania, że gdy złoty zacznie się w najbliższym czasie umacniać to dojdzie do interwencji NBP na rynku walutowym, już nie werbalnej lecz faktycznej. Wygląda na to, że po ostatnim drastycznym obniżeniu stóp procentowych, które nastąpiło 28 maja, RPP wyczerpała możliwości działania przy użyciu konwencjonalnych narzędzi polityki pieniężnej. Interwencja walutowa jest jednym z ostatnich instrumentów, którym bank centralny może się posłużyć.
W trosce o eksporterów
RPP zaniepokojona jest osłabieniem naszego eksportu. Z najnowszych wyliczeń GUS wynika, że w kwietniu eksport był mniejszy niż rok wcześniej o prawie 25 proc. NBP oczekuje, że deprecjacja złotego pomoże konkurencyjności cenowej polskiego eksportu, a jednocześnie poprawi wskaźnik produktu krajowego brutto (PKB). Ważne są tu analogie historyczne - podczas wielkiego kryzysu finansowego z lat 2008-09 właśnie słabszy złoty był lokomotywą naszego eksportu.
TYGODNIK POLSAT NEWS: w co inwestować i jak odkładać pieniądze? O magii procentu składanego
Po raz ostatni duże walutowe interwencje banku centralnego miały miejsce w latach 2010-11. W kwietniu 2010 roku działania NBP osłabiające złotego wynikały z lęku, że wartość euro spadnie poniżej 4 złotych. Z kolei pod koniec 2011 roku NBP i Bank Gospodarstwa Krajowego sprzedawały waluty obce, aby zatrzymać osłabienie złotego grożące przekroczeniem przez dług publiczny drugiego progu ostrożnościowego (55 proc. PKB). Euro było wówczas wyceniane na około 4,50 zł. A więc niewiele wyżej niż teraz.
Pandemiczny slalom złotego
Wielu ekonomistów dyskutuje z tezą o dzisiejszej "nadmiernej sile" złotego. W ciągu ostatnich 15 lat złoty rzadko kiedy bywał słabszy niż w tej chwili. W szczycie kryzysu w marcu kurs euro podskoczył z 4,30 zł do 4,63 zł, osiągając najwyższy poziom od 11 lat. Na początku czerwca złoty odrobił część strat - kurs obniżył się do 4,38 zł. We wtorek 16 czerwca przed komunikatem RPP za wspólną unijna walutę płacono 4,41 zł. Teraz jest to 4,46 zł.
ZOBACZ: Sieć supermarketów wycofuje się z Polski. "Lepsze perspektywy w innych krajach"
Podobny slalom wykonują inne kluczowe waluty. Za dolara w marcu płaciliśmy 4,29 zł, ale tuż przed czerwcowym oświadczeniem RPP tylko 3,89 zł. Dziś dolar jest na poziomie 3,96 zł. Frank szwajcarski, który w szczycie pandemii kosztował 4,36 zł, przez ostatnie kilkadziesiąt godzin wykonał drogę od 4,09 do 4,17 zł. Funt w tym samy czasie podrożał z 4,92 do 4,98 zł, choć oczywiście w marcu jego kurs był dużo wyższy i sięgał 5,22 zł.
Spadek siły nabywczej
Złoty był niezwykle odporny na kolejne, wiosenne obniżki stóp procentowych. Wbrew intencjom NBP, wzmacniał się płynąc na fali entuzjazmu światowych rynków finansowych zadowolonych z wychodzenia z lockdownu gospodarczego. Najnowsze sugestie NBP, że będzie interweniował na rynku walutowym mogą skuteczniej niż niskie stopy zdeprecjonować złotego.
ZOBACZ: "Polska znów jest zieloną wyspą". Zaskakująca kondycja inwestycji zagranicznych
Słabszy złoty na krótką metę wspiera eksporterów, gdyż prowadzi do obniżenia kosztów w euro i dolarze. Z drugiej strony, polityka osłabiania krajowej waluty i zmniejszania jej siły nabywczej obniża realne dochody Polaków. Podnosi ceny dóbr i usług i tym samym koszty życia. W dodatku, dzisiejsze wzmacnianie się euro i innych walut obcych stawia w gorszej sytuacji wszystkich, którzy planują zagraniczne wakacje.
Czytaj więcej