Mit "nocnej zmiany" - 4 czerwca to także rocznica odwołania rządu premiera Olszewskiego
- Tak naprawdę i 4 czerwca roku 1989, i 4 czerwca roku 1992 były punktami na długiej drodze, która w wielu aspektach wciąż nie jest ukończona - mówi w rozmowie z polsatnews.pl Piotr Naimski.
Rocznica 4 czerwca to nie tylko wspomnienie dnia, w którym doszło w Polsce do pierwszych częściowo wolnych wyborów. Trzy lata później, wieczorem 4 czerwca 1992 r., upadł rząd Jana Olszewskiego - co przez część sceny politycznej w Polsce zostało zapamiętane jako "nocna zmiana". Bezpośrednią przyczyną odwołania gabinetu Olszewskiego była sprawa lustracji życia publicznego. O jego upadku zdecydowały jednak również inne przyczyny, a także podziały w środowisku „Solidarności”.
ZOBACZ: Rocznica wyborów 4 czerwca. Prof. Dudek: "To powinno być główne święto III RP"
Tuż przed głosowaniem premier Jan Olszewski po raz ostatni zabrał głos z trybuny sejmowej. - Chciałbym mianowicie, wtedy, kiedy ten gmach opuszczę, kiedy skończy się dla mnie ten – nie ukrywam – strasznie dolegliwy czas, kiedy po ulicach mojego miasta mogę się poruszać tylko samochodem albo w towarzystwie torującej mi drogę i chroniącej mnie od kontaktu z ludźmi eskorty, że wtedy, kiedy się to wreszcie skończy – będę mógł wyjść na ulice tego miasta, wyjść i popatrzeć ludziom w oczy. I tego wam – Panie Posłanki i Panowie Posłowie – życzę po tym głosowaniu – mówił.
Za wotum nieufności głosowało 273 posłów przy 119 przeciw i 33 wstrzymujących się. Nowym premierem został przedstawiciel PSL Waldemar Pawlak. Po nieskutecznej próbie powołania rządu podał się do dymisji.
O rocznicy 4 czerwca rozmawiamy z ministrem Piotrem Naimskim, dziś pełnomocnikiem rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, w roku 1992 szefem Urzędu Ochrony Państwa i bliskim współpracownikiem ówczesnego premiera Jana Olszewskiego.
Świętuje Pan 4 czerwca?
(westchnienie)
Głęboko Pan odetchnął.
Tak, ponieważ bardziej jest co przypominać niż świętować. To na pewno. Zrządzenie losu sprawiło, że data 4 czerwca jest podwójnie zapisana w naszym procesie odchodzenia od komunizmu w Polsce. I w tym sensie jest to data ważna. Mieliśmy dwa Czwarte Czerwce.
Zacznijmy chronologicznie. 4 czerwca 1989 i wybory - we wspomnieniach wielu uczestników tamtych wydarzeń dominuje entuzjazm, energia, chęć zmiany.
Zgoda, to prawda. Ale warto również pamiętać, że poszliśmy do tych wyborów w dużej liczbie, traktując je jako plebiscyt i sposób okazania swojej niezgody na kontynuację władzy komunistycznej. Dziś nikt nie przypomina, że chwilę po 4 czerwca opinia publiczna w Polsce dowiedziała się, że wyniki nie są takie, jak oczekiwali organizatorzy. Doszło do zmiany ordynacji między I a II turą wyborów, do ratowania za wszelką cenę listy krajowej - mechanizmu, który był pomyślany jako transfer władzy komunistycznej do nowo tworzących się struktur państwa. Przez wielu głosujących 4 czerwca zostało to odebrane jako zdrada.
A przez Pana?
Byłem wśród osób współtworzących wtedy środowisko pisma "Głos" i tygodnika "Wiadomości" wychodzącego w stanie wojennym jako pismo regionu Mazowsze "Solidarności". Pamiętam, że wtedy napisałem krótki tekst z okazji 4 czerwca, gdzie puentowałem, że czuję się oszukany. A było to jeszcze przed wyborami: czuliśmy, że mamy wybór, który nie był realnym wyborem. Uważaliśmy wtedy, że kompromis zawierany przy Okrągłym Stole był przedwczesny. Ocenialiśmy, że czas i zmiany w Polsce, Europie, Sowietach i na świecie pracują na rzecz wolnej Polski, że nie ma się co spieszyć.
Z perspektywy czasu brzmi to paradoksalnie. Mówi Pan: gdyby nie spieszyć się wtedy z wyborami i ustalanym kompromisem, zmiany byłyby głębsze.
Tak to oceniam. Wolne wybory do sejmu mieliśmy w Polsce dopiero jesienią 1991, najpóźniej w strefie post-sowieckiej.
W Pana kalendarzu na dziś większe znaczenie ma chyba jednak data 4 czerwca 1992 i obalenia rządu Jana Olszewskiego. Słyszę, że będzie nawet mała uroczystość przy KPRM.
Złożymy tam z Antonim Macierewiczem kwiaty przy głazie w miejscu, gdzie stanie pomnik Premiera Jana Olszewskiego. Wieczorem będę na zaproszenie Pana Prezydenta Andrzeja Dudy przy odsłonięciu tablicy poświęconej Premierowi Olszewskiemu w Pałacu Prezydenckim. Pan Prezydent zdecydował, że chce w ten sposób i akurat w tym dniu przypomnieć postać premiera Jana Olszewskiego i dokonania jego rządu, w którym miałem zaszczyt uczestniczyć. Cele, które stawiał sobie Jan Olszewski będąc premierem, są podzielane i dziś przez prezydenta Andrzeja Dudę. Polska ma być krajem niepodległym, bezpiecznym, ze zdrową gospodarką, a nie strukturami przenoszonymi z PRL. Dla mnie data 4 czerwca 1992 roku to symbol, który przypomina, że myśl o dążeniu do niepodległej Polski próbowano spacyfikować przewrotem politycznym i kompromisem, który Polskę miał uczynić pół-suwerenną.
Na prawicy urósł cały mit "nocnej zmiany". Po latach, z większym dystansem: naprawdę chodziło wtedy o lustrację?
Ci, którzy twierdzą, że rząd został odwołany z powodu lustracji, mają rację tylko w małym procencie. Lech Wałęsa zdecydował o usunięciu tego rządu, gdy okazało się, że Jan Olszewski sprzeciwił się pozostawieniu w Polsce struktury sowieckich baz wojskowych. Gdy został zmuszony przez premiera Olszewskiego do wykreślenia tego punktu z podpisywanego porozumienia z Rosjanami, wtedy po powrocie wysłał natychmiast list do Sejmu z żądaniem odwołania rządu. Przyczyn było więc kilka.
Tamten rząd i tak nie miał stabilnej większości, upadłby za tydzień, miesiąc albo dwa. Ale mit jest pewnie lepszy niż taka zwyczajność sejmowa.
Rząd Jana Olszewskiego faktycznie był koalicyjny, realnie funkcjonował jako rząd mniejszościowy. Przez cały czas funkcjonowania były czynione zabiegi, by tę większość rządową ustabilizować. Bezskutecznie.
Może więc to po prostu od początku był kruchy projekt spisany na straty?
I tak, i nie. Mieliśmy świadomość, że czas tego rządu i tej kadencji sejmowej może być ograniczony, więc trzeba było się spieszyć. Stąd takie, a nie inne działania. Rząd opracował i uzyskał przyjęcie przez Sejm budżetu co było wtedy ogromnym sukcesem. Jeżeli sięgam wspomnieniem do tamtego czasu, to odczucia były dramatyczne. Ujawniło się czarno na białym, kto jest za kontynuacją wpływów ludzi i struktur wyrosłych na gruncie komunistycznej władzy w PRL, kto jest za obaleniem rządu Jana Olszewskiego sformowanego przez środowiska patriotyczne i niepodległościowe. „Koalicja strachu” chciała zabetonować wyniki kompromisu z 1989 roku na zawsze. W rezultacie okazało się jednak, że krótkie rządy Premiera Olszewskiego nie pozwoliły na powrót do niezmienionej wersji z „Okrągłego Stołu”.
Mit "nocnej zmiany" przyniósł też film.
To też pewien paradoks, a w zasadzie łut szczęścia, że do dyspozycji był materiał dokumentalny wykorzystany w tym filmie - materiał nakręcany przez Wałęsę w jego gabinecie. Pytanie po co on to robił jest otwarte, niemniej jednak ten materiał zmontowany i przygotowany do "Nocnej zmiany" pokazuje, kto, gdzie wtedy był i jak się zachowywał. Jakkolwiek oceniać przyczyny i skutki tamtych wydarzeń, był to spisek i przewrót przygotowany przez Wałęsę, przy pomocy takich ludzi jak Donald Tusk czy Waldemar Pawlak.
Minęły prawie trzy dekady, a emocje w Panu pozostały.
To kwestia charakteru, staram się być przekonujący dla mojego rozmówcy. (śmiech) Ale ma Pan rację - trudno mi podchodzić do tamtych zdarzeń zupełnie zimno i bez żadnych emocji, choć analiza tego, co się wtedy działo, jest konieczna. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy w naszym środowisku politycznym. Skutkiem tych analiz jest to, co robimy w rządzie PiS i Zjednoczonej Prawicy. Czujemy się spadkobiercami i kontynuatorami tamtej ekipy, tamtego rządu i tamtego premiera. Polska ma być niepodległa, silna, praworządna i dumna.
Jak za 10 czy 20 lat spojrzymy na tamte wydarzenia, które zaczną ginąć w mgle historii?
Będziemy opisywali przejście Polski od stanu podległego protektoratu komunistycznego do normalnego państwa. W tym procesie zdarzenia roku 1989 czy 1992 były istotne, ale nie były kończącymi żaden etap. Tak naprawdę i 4 czerwca roku 1989 i 4 czerwca roku 1992 były punktami w długiej podróży, która w wielu aspektach wciąż nie jest ukończona.
Czytaj więcej