Restart Europy. Witwicki o propozycjach Komisji Europejskiej
Największy problem jest z pracą. Na miejscu jej nie ma, załatwienie jej poza krajem, to droga przez mękę: wymaga wiz, pozwoleń i negocjacji z urzędnikami. Te ostatnie mogą być zresztą kosztowne. Za granicą zazwyczaj pracuje się nielegalnie.
Kilka dni pandemii wystarczyło, by pracownicy starali się wrócić wszelkimi możliwymi drogami do ojczyzny. Nikt z pracujących na czarno nie ma przecież dostępu do służby zdrowia. Tańszą o jedną trzecią elektronikę przywozi się z Węgier i sprzedaje „z bagażnika”. Artykuły spożywcze z zachodu są drogie i nie zawsze można je dostać, a o tym wszystkim można pomyśleć w restauracji w której duszno od palonych papierosów. Każdy, kto chciałby sobie wyobrazić, jak Polska wyglądałaby dziś gdyby jednak nie weszła do Unii powinien pojechać do Serbii. Oczywiście, to wszystko jest trochę bardziej skomplikowane…a jednak w wymiarze praktycznym bardzo podobne.
ZOBACZ: Wielkie pieniądze z Unii dla polskiej gospodarki
Oczywiście Unia ma swoje problemy. Za tymi o których mówią jej przeciwnicy czai się jeden podstawowy. Wspólnota wciąż nie znalazła przystępnego języka do opowiadania zarówno o swoich problemach, jak i sukcesach. Urzędnicza nowomowa podlana formalizmem unijnych programów odstręcza. Najłatwiejsza sprawa, gdy wpadnie w unijne tryby staje się zawiła skomplikowana i niejednoznaczna. Unijny pijar nie potrafi jej sprzedać w prosty sposób. O ile taki w ogóle istnieje… Polacy są najbardziej prounijnym krajem nie dlatego, że Unia oczarowała ich swoją wizją Europy, ale mimo tego, że próbowała to zrobić. Niewielu uwiodła przecież Parada Schumana i rzadko kto pośpiewuje sobie „Odę do radości”. Polacy są prounijni, bo to się nam opłaca. Skok cywilizacyjny, który dokonał się po wejściu do wspólnoty widać gołym okiem.
Tabliczki „wybudowano za unijne pieniądze” nie są tu nawet specjalnie potrzebne.
ZOBACZ: Ostatnie dni na rozliczenie się z fiskusem
Przeciwnikom Unii trudno było dyskutować z 11 tysiącami kilometrów wybudowanych dróg, 400 tysiącami nowych miejsc pracy czy 1,8 tysiącami otwartych laboratoriów badawczych. Dziś trudno będzie dyskutować z 63 miliardami euro pomocy. Można to wsparcie oczywiście odrzucić, jak chcą tego niektórzy politycy Konfederacji. Choć prawda jest taka, że dziś słabo słychać eurosceptyków. Opozycja przypomina antyunijne wypowiedzi polityków PiS, ale obóz rządzący stawia dziś na pragmatyzm. Za czasów Junckera i apogeum walki o zmiany w sądownictwie trudno było go osiągnąć. Dziś wiele wskazuje na to, że polscy rządzący znaleźli wspólny język z Ursulą von der Leyen. Gdy Mateusz Morawiecki pisał dla Frankfurter Allgemein Zeitung o tym, że trzeba się „pozbyć lęku przed ambitnym budżetem” opozycja słusznie pytała, jak zamierza to zrobić? Jeśli korzystne dla Polski propozycje Komisji Europejskiej przejdą to opozycja straci użyteczne narzędzie polityczne. Mówienie o tym, że Polska jest na marginesie Unii, przy rekordowym wsparciu finansowym, właśnie traci sens. Więcej otrzymają tylko Włochy i Hiszpania, które już teraz znajdują się w dramatycznej sytuacji.
Wspólnota od nowa
Lokalny, niemiecki Neue Osnabrücker Zeitung napisał o „potrzebie matce wynalazków”. Blommberg o historycznej szansie na nową definicję wspólnoty. To, że Unia została została do tych zmian zmuszona za chwilę zejdzie na dalszy plan. Liczą się pieniądze. Ponad 60 miliardów euro może być kołem zamachowym polskiej gospodarki. Już wiemy, że kryzys będzie wyjątkowo głęboki. Przy takiej skali inwestycji w infrastrukturę może być też relatywnie krótki.
Czytaj więcej