Maseczki od instruktora narciarstwa. Szumowski: kupilibyśmy nawet od diabła
Maseczki kupilibyśmy nawet od diabła, braliśmy je od instruktora narciarstwa, bo nikt inny się do nas nie zgłosił; nie znaleźliśmy nikogo z towarem - mówią "Dziennikowi Gazecie Prawnej" minister zdrowia Łukasz Szumowski i jego zastępca Janusz Cieszyński.
"Prawda jest taka, że gdy kupowaliśmy te 100 tys. masek, nie mieliśmy żadnych innych możliwości. Nie było skąd ich wziąć. Zero. Nic nie było. I nagle kontaktuje się z nami człowiek i mówi: mam pół miliona. Mój brat, z którym ten pan się skontaktował, dał mi o tym znać. Mówię mu więc: »świetnie, daję ci telefon do ministra Cieszyńskiego, który odpowiada za zakupy, niech się z nim skontaktuje«. Gdybym nie zareagował, pewnie dziś oskarżono by mnie, że nie zrobiłem nic, żeby zapewnić medykom odpowiedni sprzęt i naraziłem ich życie oraz zdrowie. O to samo oskarżono by ministra Cieszyńskiego" - mówi w rozmowie z "DGP" Szumowski.
"Nie było czasu"
Podkreślił, że w tamtym czasie "wszyscy w Europie wydzierali sobie pazurami każdy sprzęt, głównie maseczki". "Chwilę wcześniej próbowaliśmy je kupić. Dostaliśmy informację, że są w Niemczech. Zabrał je nam niestety sprzed nosa rząd innego kraju. Oni zapłacili gotówką od ręki. W związku z tym, gdy ktoś mówi: »mam towar«, który schodzi z godziny na godzinę, to pyta: »bierzecie czy nie, szybka odpowiedź?«. Nie było czasu. Dziś, z tego dość dużego dystansu czasowego, łatwo rzucać oskarżenia. Wtedy wszyscy się bali: będziemy mieli sprzęt czy nie, uchronimy się przed scenariuszem włoskim czy pójdziemy ich śladem? Dziś jesteśmy w innej sytuacji" - dodał.
ZOBACZ: Wątpliwa jakość maseczek? Nie tylko Polska zgłosiła ten problem
Cieszyńskiego spytano, ile firm łącznie się zgłosiło. "Mieliśmy ponad tysiąc różnych ofert dotyczących sprzętu medycznego, w tym respiratorów, kombinezonów i maseczek. Zgłaszali się przez oficjalnego e-maila, a później także przez platformę zakupową. Zdarzały się też SMS-y i wiadomości w komunikatorach internetowych. Za każdym razem przekazywałem kontakt do pracowników zespołu zakupowego MZ. Ale od początku mówiliśmy, że chcemy zapłacić po dostawie i ze względu na to, nie rozważaliśmy wielu ofert, które do nas spływały i które miały jeden wymóg: zapłata całości przed dostawą" - odpowiedział wiceszef MZ.
"Nie było ani jednej innej oferty"
Ministrów pytano także o procedury wewnętrzne dotyczące zakupów w Ministerstwie Zdrowia. Cieszyński zaznaczył, że to on odpowiadał za realizację zakupów przez ministerstwo. "Wdrożyliśmy procedurę, w wyniku której powołaliśmy zespół ekspertów, który wspierał nas w ocenie dokumentacji". Dopytywany, czy to regulacja na piśmie, poinformował, że wtedy "nie przyjmowaliśmy żadnych formalnych regulacji w tym zakresie" i działali "w dynamicznie zmieniającym się otoczeniu rynkowym". Później - podkreślił - wypracowano wspólnie z CBA formułę, w myśl której przed każdą transakcją oferta była e-mailowo przekazywana na skrzynkę, którą udostępniło CBA; potem czekano na informację zwrotną. Podkreślił, że propozycja tej procedury została przesłana 21 marca.
ZOBACZ: Koniec z maseczkami na świeżym powietrzu? Resort nie wyklucza, ale są warunki
Według ministra pierwsza partia zakupów została zbadana zaraz po długim weekendzie, czyli 4 maja i maski bez certyfikatu nie weszły do użycia w szpitalach do opieki nad pacjentami z COVID-19.
Na uwagę, że hasło "»znajomy ministra robi deal życia na wadliwych maseczkach« naprawdę nie brzmi dobrze", Szumowski powiedział: "Minister kupiłby w tym czasie maseczki nawet od diabła. Ale nikt nie chciał ich sprzedać. Nikt. Nie było ani jednej innej oferty. A moja znajomość z kontrahentem polega na tym, że widziałem się z nim cztery lata wcześniej na nartach. Nie widziałem się z nim później".
Czytaj więcej