Zabójstwo, samobójstwo, a może ucieczka? Zagadkowe zniknięcie 31-latka
Nadpalone auto, kilka adresów wpisanych w nawigację, nagrania z monitoringu i list… To kilka tropów jakie pozostały po 31-letnim Piotrze Pietrzaku z Sochaczewa. Mężczyzna wyjechał z domu 23 stycznia. Kilka dni później był widziany w zajeździe, jego przejazd jego auta zarejestrował też monitoring. Reportaż "Interwencji".
Piotr Pietrzak ma 31 lat. Mieszka na obrzeżach Sochaczewa. Zajmuje się sadownictwem. W wolnych chwilach dorabia, jako zawodowy kierowca. Jest też przykładnym mężem i ojcem pięcioletniej Julii.
Jest 23 stycznia tego roku. Czwartek. Około godziny 8 rano pan Piotr odwozi córkę do przedszkola. Potem ma jechać w okolice Żyrardowa, aby poszukać zleceń w tamtejszych firmach transportowych. Nigdy tam nie dociera. Nigdy też nie wraca do domu.
- Do tej pory nie wiemy, dlaczego samochód znalazł się w miejscu nieznanym rodzinie, niekojarzącym się z żadnym wydarzeniem, które mogłoby o czymś przypominać. Piotr nie wziął telefonu komórkowego, chciał jak najszybciej zawieźć córkę do przedszkola i po prostu go zapomniał - mówi prywatny detektyw Bartosz Weremczuk.
ZOBACZ: Poszukiwania 3,5-letniego Kacperka. Przed przyjazdem policji pomagali sąsiedzi
Wersja pierwsza: ucieczka
W podróż mężczyzna zabiera około 5000 tys. zł i nawigację.
- Nie wiem po co ta gotówka. Może chciał coś kupić, może znalazł jakiś samochód do gospodarstwa i chciał zrobić niespodziankę – mówi Paweł Lewandowski, przyjaciel Piotra.
W sobotę wieczorem, dwa dni po zaginięciu, mężczyzna jest widziany w jednym z zajazdów, gdzie zjada obiad.
- Była osoba, która bardzo dziwnie się zachowywała. Czyli nie siedziała przy stole, tylko spacerowała od okna do okna, między stolikami. To relacjonuję informacje, które uzyskaliśmy od osoby obsługującej. W toalecie znaleźli czapkę, bardzo podobną do takiej, którą Piotrek woził w samochodzie, jako roboczą. A tego dnia było w piątek chłodno – opowiada Paweł Lewandowski, przyjaciel Piotra.
Zajazd znajduje się 35 km od miejsca zamieszkania Piotra, w przeciwną stronę niż Żyrardów, gdzie miał szukać zleceń.
- W nawigacji znaleziono kilkanaście różnych adresów, w żaden sposób logicznie ze sobą nie powiązanych… To były adresy porozrzucane po całej Polsce, które wskazywały m. in. na Niemcy – mówi prywatny detektyw Weremczuk.
- Jeździli znajomi po tych adresach, próbowali cokolwiek ustalić, w większości przypadków trafiali na ścianę, że nie wiadomo było dlaczego ten adres albo nie było kontaktu z daną osobą – opowiada Paweł Lewandowski, przyjaciel Piotra.
Pod jednym z wpisanych w nawigację adresów mieści się gospodarstwo rolne, którego właściciel ogłaszał, że szuka pracowników. Mężczyzna twierdzi, że zaginiony nigdy do niego nie dotarł. 15 km od tego miejsca monitoring stacji benzynowej rejestruje auto pana Piotra.
- Nie widać kto prowadzi auto. Samochód jadąc w stronę Płońska nie był w żaden sposób uszkodzony – dodaje prywatny detektyw.
Wersja druga: samobójstwo
Dwa dni po zaginięciu, policja odnajduje samochód pana Piotra. Jest zaparkowany przy stadionie w Wyszogrodzie – ponad 20 kilometrów od domu. Jest nadpalony.
- Samochód został zaparkowany w piątek. Nie wiemy, co w takim razie działo się z nim przez te wszystkie godziny. Były porozwalane siedzenia, w tej chwili ich nie ma, bo zostały wyjęte. One leżały po całości samochodu. Kiedy wyjeżdżał z domu na pewno były na miejscu, ponieważ z tyłu siedzi córka na foteliku – tłumaczy Olga Pietrzak, żona Piotra.
W samochodowej apteczce rodzina znajduje pieniądze, z którymi zaginiony odjechał z domu. W aucie znajduje się coś, co przypomina list pożegnalny. Nic nie jest jednak tak oczywiste, jak się wydaje.
- Ciężko powiedzieć, czy ten list wnosi coś do sprawy. W tym liście przepraszał, nas, jakby rodzinę. Tylko nie wiemy właśnie za co – mówią żona i matka pana Piotra.
- Skoro zostawił list, to po co podpalał auto? Skoro list był w środku? – zastanawia się Paweł Lewandowski, przyjaciel Piotra.
WIDEO: reportaż "Interwencji"
Według pracującego nad sprawą prywatnego detektywa, zaginiony mógł umówić się w miejscu, gdzie znaleziono samochód, ponieważ ten adres wprowadził do nawigacji, czyli nie znał tego miejsca. Psy tropiące doprowadziły śledczych do drogi, która prowadzi do głównej trasy.
- Tak jakby wsiadł tam do jakiegoś auta albo został wciągnięty – mówi Olga Pietrzak, żona Piotra.
Cztery lata temu, w miejscu w którym odnaleziono auto pana Piotra zaginął inny mężczyzna – 53-letni Marcin Krajewski. Jego auto stało zaparkowane niemal w tym samym miejscu. Losy mężczyzny do dziś pozostają tajemnicą.
- Niektórzy mówią, że zbiegów okoliczności nie ma… - mówi Bartosz Weremczuk, prywatny detektyw.
Wersja trzecia: zabójstwo
- Chyba, że na coś najechał przypadkiem, tak? To też jest inna wersja. W to już szybciej bym mogła uwierzyć, że zobaczył coś, czego nie powinien – mówi żona zaginionego.
Kilka dni temu, ktoś próbował zalogować się na konto pana Piotra na jednym z portali aukcyjnych. Może to świadczyć o tym, że mężczyzna jednak żyje. Za pomoc w jego odnalezieniu rodzina wyznaczyła 5 000 złotych nagrody. Wciąż przeczesuje kolejne miejsca, aby odnaleźć jakąkolwiek wskazówkę.
Czytaj więcej