Długie czekanie na Tarczę Finansową. Pieniądze są, konkretów brak
Krótko przed Wielkanocą wielu polskich przedsiębiorców miało nadzieję, że jeszcze przed końcem kwietnia dostaną pierwsze pieniądze z puli 100 miliardów złotych składających się na Tarczę Finansową zapowiadaną przez premiera i prezesa Narodowego Banku Polskiego. Jednak pierwszych wypłat w tym miesiącu nie będzie. Poznamy tylko proponowaną wersję ustawy.
Właściciele firm dotkniętych pandemią byli w większości rozczarowani skromnymi propozycjami zawartymi w pierwszych dwóch tarczach antykryzysowych. W efekcie, na przełomie marca i kwietnia upadłość ogłosiło wiele przedsiębiorstw. Zatrudnienie straciły też duże grupy pracowników, choć oficjalne statystyki tego zjawiska jeszcze nie wychwyciły - konkretne liczby poznamy za kilka tygodni.
Żywej gotówki nie było
W krajach Europy Zachodniej już kilka tygodni temu na potrzeby walki z kryzysem ekonomicznym przeznaczano nawet 20 proc. PKB. Pierwsze dwie tarcze polskiego rządu to 10 proc. PKB, z czego zdecydowaną większość stanowiły gwarancje kredytowe, a mniejszość żywa gotówka - najbardziej potrzebna przedsiębiorcom.
Dlatego tak wielką zmianą jakościową była przedświąteczna zapowiedź premiera Mateusza Morawieckiego o wartej 100 miliardów złotych Tarczy Finansowej, która ma być formą "doładowania" pieniędzmi firm będących w potrzebie. Mikrofony w sejmie wychwyciły nawet rozmowę pozytywnie zaskoczonych liderów opozycji. Borys Budka mówił do Władysława Kosiniaka-Kamysza, że to wreszcie dobre pomysły, ale spóźnione. Dziś widać, że coraz bardziej spóźnione.
ZOBACZ: Biedroń: prezydent podpisując tarczę antykryzysową przyłożył rękę do prywatyzacji szpitali
Wielu polskich ekonomistów już pod koniec marca apelowało do rządu, by śmielej sięgał po pieniądze z myślą o ratowaniu gospodarki. Ich zdaniem, szykowany właśnie zastrzyk dodatkowych 100 miliardów złotych nie jest groźny dla równowagi ekonomicznej, bo nadal nasz dług publiczny będzie o kilka procent mniejszy od konstytucyjnego progu 60 proc. PKB.
Kreowanie pieniędzy
Zdobycie pieniędzy na całą tę operację wcale nie jest takie trudne. Polski Fundusz Rozwoju rozpoczął właśnie sprzedaż obligacji, które mają sfinansować najnowszą wersję tarczy. - Pierwsza emisja koronaobligacji PFR zakończyła się sukcesem. Popyt był wyższy niż oczekiwany. Pozyskaliśmy 16,3 miliarda złotych - poinformował Paweł Borys prezes PFR.
Dodał, że jego fundusz zamieni się w szpital dla przedsiębiorstw zarażonych skutkami kryzysu. Wcześniej mówił, że PFR chce emitować obligacje na sfinansowanie tarczy o terminach 2, 3 i 4 lat. Cały program ma być rozliczony do 2025 roku.
Przypomnijmy, w Tarczy Finansowej przewidziano, że pomoc bezzwrotna dla przedsiębiorstw wyniesie 60 miliardów złotych, a PFR ma odzyskać tylko 40 miliardów. Pieniędzy nie będą musiały zwracać przedsiębiorstwa, które nie zmniejszą liczby zatrudnionych przez 2-3 lata. Inna sprawa, że niektóre firmy już zdążyły zwolniły część załóg. Może nie zrobiłyby tego, gdyby powyższe reguły finansowania zostały im zaproponowane kilka tygodni temu.
ZOBACZ: "Wszystkie wnioski o wsparcie w ramach tarczy zawierają błędy" - wrocławski urząd
Wielki udział w kreowaniu pieniędzy potrzebnych, by zasilić Tarczę Finansową ma i będzie miał NBP. Mechanizm jest prosty. PFR dostaje środki od pierwotnych nabywców obligacji, czyli głównie od banków komercyjnych. Od nich z kolei kupuje te papiery bank centralny. A ponieważ NBP robi zakupy na rynku wtórnym, to możemy mówić tu o kreowaniu, a nie drukowaniu pieniądza.
NBP w ostatnich tygodniach - nie czekając na pierwszy ruch PFR - kupił obligacje skarbowe za ponad 80 miliardów złotych. Szacuje się, że łącznie kupi na rynku wtórnym papiery o wartości 170 miliardów złotych, co będzie stanowić 8 proc. PKB i zarazem jedną czwartą całego rządowego zadłużenia w obligacjach krajowych.
Bezrobotni też czekają na pomoc
Rodząca się w bólach Tarcza Finansowa to nie jedyny przykład opóźnionej reakcji polskiego rządu na wywołany przez pandemię kryzys gospodarczy. Zbyt powoli rośnie przekonanie, że należy położyć kres sytuacji, gdy wielu polskich bezrobotnych nie ma prawa do zasiłku, a pozostali dostają co miesiąc kilkaset złotych.
ZOBACZ: Nowe rozwiązania w ramach tarczy antykryzysowej. Emilewicz podała szczegóły
W Holandii osoba zwolniona z pracy z powodu pandemii dostaje 75 proc. swojej ostatniej pensji, w Czechach - 65 proc., a w Niemczech - 60 proc. W Polsce rząd rozważa podniesienie zasiłku dla bezrobotnych do 1300 złotych brutto od 1 czerwca 2020 roku.
Na całym świecie zwycięża przekonanie, że szybkie zasilanie przedsiębiorstw i ludzi żywą gotówką jest koniecznym wydatkiem, bez którego kryzys mógłby przybrać monstrualne rozmiary. Czasami nawet ogromne strumienie pieniędzy przynoszą słabe efekty. W Stanach Zjednoczonych na walkę z kryzysem przeznaczono już 3 biliony dolarów, a tracący pracę dostają zasiłek w wysokości 600 dolarów tygodniowo. Mimo to liczba bezrobotnych od początku pandemii wzrosła o 26 milionów.
Czytaj więcej