Łukasz Orbitowski. Tyle dobrego, co z dżumy i cholery

Kultura
Łukasz Orbitowski. Tyle dobrego, co z dżumy i cholery
Wikimedia.org/Rafał Komorowski
"Gdyby pandemia trwała 20 lat, wyrosłoby nam pokolenie nauczone życia w niewoli" - Łukasz Orbitowski

Wszyscy staliśmy się nagle bardziej sieciowi. Im ktoś jest młodszy, tym łatwiej to akceptuje. Gdyby pandemia trwała 20 lat, wyrosłoby nam pokolenie nauczone życia w niewoli. Nie przychodziłoby im do głowy wyjść z domu bez powodu, bo nikt tak nie robi - mówi pisarz Łukasz Orbitowski w rozmowie z Piotrem Witwickim.

Plus Minus: Jak tam przemijanie w czasie epidemii?

Znajduję pocieszenie w fakcie, że świat przemija razem ze mną.

 

Zastanawiam się, czy te procesy przebiegają bardziej intensywnie w zamknięciu?

Poszukuję oparcia w codziennej monotonii i próbuję ocalić tyle normalności, ile zdołam. Naturalnym rozwiązaniem jest praca. Jestem zajęty robotą i kłóceniem się z dziećmi. Starszy syn napisał wiersz na lekcji i bardzo chce mi go przeczytać, a ja nie mam czasu, bo gadam z tobą.

 

ZOBACZ: Gliński: występujemy do UE o obniżkę VAT na książki drukowane do stawki zerowej

 

Teraz czuję się winny.

Jest trudniej i spadło na mnie wiele obowiązków, których wcześniej nie miałem. Jednym z nich jest właśnie doglądanie szkoły dzieci. Takie życie. Patrzę naokoło i wszyscy toną w obowiązkach. To właśnie zmieniła w nas pandemia. Mamy więcej na głowie.

 

Na Instagramie widziałem, że potrafisz zacząć dzień od whisky, więc chyba nie jest tak źle.

Uważam, że gdy dzień zaczyna się od kielicha, to do wieczora nie ma prawa przydarzyć mi się nic złego. Ale taki dzień zdarza się rzadko. W dzisiejszych czasach trzeba jednak uważać, żeby się nie rozpić. Czasem pojawiają się minorowe nastroje w duszy i miewamy rzeczywiste kłopoty. Brakuje rozrywek, więc ludzie chętnie sięgają po kieliszek. Ja wbrew tym zdjęciom pilnuję, by nie popłynąć. Szkoda na to życia, bo teraz jest czas, gdy powinno się być z bliskimi i dawać im oparcie. Krzyczeć na nich, ale z miłością. Kłócić się i godzić, a nie mieszkać we flaszkach.

 

Wszyscy tak uważają, tylko pewnie z praktyką jest inaczej.

Jak widziałeś, bywa różnie.

 

Ale są też treningi na balkonie,

więc może nie jest tak źle. Dzisiaj było już nawet ćwiczone. (podczas naszej wideorozmowy w kadrze pojawia się syn Orbitowskiego) Dziecię z kotem przyszło, a miało oglądać jakiś film o Polsce piastowskiej.

 

Pilnuję kondycji, treningów i macham, jak idiota, tymi hantlami. Sąsiedzi się pewnie ze mnie śmieją: dziwny chłop wychodzi i robi przysiady na balkonie. Naprzeciwko mam budowę, kafar wbija gigantyczne bale w grunt i robią hałas taki, że obrazy mi spadają ze ścian. Ja przy tym wszystkim podnoszę ciężary i cała moja kwarantanna dokonuje się w huku.

 

Co rozumiesz przez „minorowe nastroje duszy"? Z lektury twoich książek wnioskuję, że jesteś człowiekiem, który ma kontakt z różnymi mrocznymi siłami. Czy w czterech ścianach nie budzą się demony?

Pogodziłem się z moimi demonami. Część pokonałem, a z częścią zawarłem pokój i tego się trzymam. Martwię się, jak będzie wyglądała przyszłość wszystkich, bo przecież wśród moich przyjaciół są muzycy, którym odwołano koncerty, fryzjerzy, trenerzy personalni i właściciele knajp. To mnie martwi, ale najgorsza rzecz, jaką mógłbym zrobić, to dać się pokonać tej trosce. Próbuję trzymać fason. To jest potrzebne mnie i innym.

 

W nowej książce będzie czuć klimat klaustrofobii i panującego wokół strachu? Może to będzie dla ciebie powrót do korzeni, bo w takim klimacie były twoje pierwsze książki.

Nie. Będzie kontynuowała tę linię obraną przy „Kulcie", czyli będzie wesołą książką o smutnych rzeczach. Będzie to romans, ale też będzie to książka awanturnicza. W dodatku osadzona w wielkich przestrzeniach: morze, lasy w Ameryce, i będzie bardzo przygodowo. Siedzę w zabetonowanym Krakowie i śnię o ucieczce motorówką przez Bałtyk.

 

 

Zaraz, zaraz. Piszesz romans?

Spokojnie, to będzie romans po mojemu.

 

A coś więcej o fabule, skoro tak jak „Kult" będzie to odbijać się od faktów?

Odbiję się od głośnej pod koniec lat 50. ucieczki ruskiego kapitana krążownika i polskiej lekarki z Zatoki Gdańskiej do Szwecji.

 

To będzie wariacja na temat tej historii?

Będzie to jeszcze bardziej odległe od prawdy niż w „Kulcie". Nie można też zapomnieć o UFO w Gdyni. W 1959 roku coś spadło do Zatoki Gdańskiej i będę chciał o tym napisać.

 

Tak mi zawsze wyglądałeś na gościa, który rozkminia takie tematy jak UFO.

Nie wierzę w UFO. Nie sądzę, by ktoś do nas przylatywał, ale sam temat jest fascynujący. Mówię o tajemnicy i wielkiej nadziei, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. Przeżyłem ten temat. Pamiętam, jak w czwartej klasie podstawówki pani od historii powiedziała, że być może do Mojżesza na Górze Synaj przyszli kosmici, a nie Bóg. Nagle okazało się, że istnieje druga wersja tej opowieści, która jest zupełnie inna od tej, którą słyszałem od zakonnicy w salce katechetycznej. W związku z tym bardzo szybko starałem się objąć ogrom piśmiennictwa ufologicznego.

 

W latach 90. było w ogóle sporo pism o UFO. Ludzie mieli czas i siłę, by zajmować się kręgami w zbożu.

Mówię jeszcze o latach 80. Wtedy było sporo książek na ten temat. Była wspaniała seria komiksowa rysowana przez Bogusława Polcha. Moja mama podobno widziała UFO. Moje dzieciństwo było przesycone opowieściami o przybyszach z kosmosu.

 

I jak to się pisze?

Na razie zbieram materiały.

 

Bo równocześnie piszesz książkę ze Szczepanem Twardochem.

Wygląda to w ten sposób, że pracujemy naprzemiennie i nie konsultujemy ze sobą niczego. Nie mamy żadnego planu i pretensji do siebie. Nie zdarzyło się jeszcze, by Szczepan mi powiedział: to, co napisałeś, mi się nie podoba. Jeśli mu się nie podoba, to zostawia tę wiadomość dla siebie. Na razie zaskakujemy siebie i, mam nadzieję, też czytelnika.

 

Wysyłacie sobie te fragmenty.

Mieszkamy w innych miastach, jest pandemia. Jak inaczej?

 

I dostajesz taki fragment, który zupełnie ci nie leży. I co wtedy?

Albo usiłuję się odnaleźć w tym, co napisał Szczepan, albo denerwuję Szczepana tym, że przechodzę do innego wątku.

 

Wy macie zupełnie inną przelotkę literacką, więc nie wiem, jak wy to składacie ze sobą.

Dlatego ta książka jest ciekawa. Nie udajemy, że to jest jeden autor. Jeden nie stara się naśladować stylu drugiego. Nikt nie oczekuje jednak tego, byśmy się małpowali. Generalnie książka robi się coraz bardziej wariacka i ludzie zaczynają się gonić.

 

ZOBACZ: Spaghetti od Eminema, burger od Snoop Dogga. Gwiazdy wspierają front walki z koronawirusem

 

Wracając do sytuacji domowych...

Te sytuacje domowe podsumowałbym tak: więcej jest w tym wszystkim nauki życia z niełatwymi emocjami drugiego człowieka niż radości z bycia razem. Mam nadzieję, że to wszystko zmierza ku temu, bym nauczył się bycia lepszym dla innych. Są chwile, które wprowadzają ciepłe światło do naszej rodziny, gdy lęki i wzajemne złości odpuszczają i widzimy, że chcemy być ze sobą wszyscy razem. Są oczywiście trudności, które są zakorzenione w codziennych bzdurach. Napięcia biorą się z tego, że ja pracuję, a dzieciaki przychodzą i chcą mi powiedzieć wierszyk. Przecinamy się z dziewczyną w jednym pokoju, usiłując zrobić coś innego. Ja chcę pisać tekst, a ona zrobić obiad. To siłą rzeczy rodzi napięcia. Uczymy się w nowy sposób zarządzać swoimi emocjami, tak żeby w nas nie uderzały. Inaczej wyrządzę krzywdę sobie i bliskim.

 

I jesteś w stanie tak świadomie do tego podejść?

Wszyscy się staramy.

 

Czyli policja jeszcze nie musiała przyjeżdżać?

Nie. Jesteśmy jednak dość spokojni.

 

Na zdjęciach wygląda to czasem sielankowo.

Mnie się wydaje, że my wszyscy jesteśmy w sobie zakochani. Kochamy się, gdy jesteśmy smutni, rozkojarzeni i strapieni. Miłość polega na tym, by ująć i ukochać wady, słabości i śmiesznostki drugiego człowieka. Co to za sztuka kochać kogoś, kto jest wyłącznie fajny, śmieszny i dobry. Żadna to zabawa.

 

Chciałem z ekspertem od mroku zrobić depresyjną rozmowę, a ty mi o miłości opowiadasz.

Pogadajmy za dwa miesiące, będziesz miał swoją depresję. Zobacz, jak zmienia się nastawienie społeczeństwa do epidemii. Na początku ludzie się ekscytowali tym, że siedzą w domu i grają w gry. Przez pierwsze dwa tygodnie dało się nawet wyczuć jakąś akceptację dla tego stanu rzeczy. Teraz dochodzi do nas, że nie do końca wiemy, kiedy to się skończy. Niektóre głosy mówią przecież nawet o dwóch latach. Mam nadzieję, że tak nie jest, ale wiosna i lato są już stracone. Ludziom kończą się pieniądze. Jeśli z początkiem maja gospodarka nie ruszy, będziemy mieli katastrofę. Zaczyna brakować dobrych wiadomości. Nie mamy niczego jasnego, w kierunku czego moglibyśmy się zwrócić. Wszędzie jest do d... Rząd ogłasza powrót do nowej normalności, a ja się zastanawiam, co to jest powrót do nowej normalności? Nie można wracać do czegoś, co jest nowe. To jest nonsens. Mamy cztery etapy odmrażania gospodarki, ale nie wiadomo, kiedy będą wdrażane. Jesteś właścicielem knajpy albo trenerem i nie wiesz, jak długo będziesz zawieszony. Nie jesteś w stanie rozłożyć swoich oszczędności, jeśli oczywiście masz jeszcze jakieś oszczędności. Jak nie masz, próbujesz ocenić skalę czekającej cię nędzy. Nie jesteś w stanie niczego zaplanować i czujesz się zakładnikiem sił, które cię przerastają. Poczuliśmy wicher historii i jesteśmy wobec tego totalnie bezradni. Trudno funkcjonować, jak nie masz tego, co dobre, i tego, do czego możesz się odwrócić.

 

To gdzie znaleźć to coś jasnego?

Nie wiem. Sam mówisz, że jestem ekspertem od mroku. Mogę powiedzieć, jaki jest ciekawy aspekt tej sytuacji. Mamy zawieszenie życia i każdy utkwił w życiu, które ma.

 

Ktoś wcisnął na pilocie pauzę.

I zamroziło ekran. Jeżeli byłeś w fatalnym, rozpadającym się związku, to tkwisz w nim dalej. Nie masz możliwości się z niego wydostać. Jeśli miałeś g...ną pracę, to ona jest teraz jeszcze bardziej g...na albo jej nie ma wcale. Nowej nie znajdziesz. Zostałeś z tym, co miałeś. Grałeś w karty i nagle ktoś powiedział: sprawdzam. Musisz rzucić karty na stół. Masz trójkę albo fula. Z tym że najczęściej masz trójkę.

 

Dotychczas była nadzieja, że straty zostaną odrobione w kolejnym rozdaniu.

Znam wielu ludzi, którzy właśnie byli w trakcie zmiany pracy, i to jest tragedia. Znajomy złożył wypowiedzenie i 1 kwietnia miał podpisać nową umowę, a tu kasy brak. Nie mam tu dla ludzi żadnej rady. Jeśli ktoś stracił pracę i ma rodzinę na utrzymaniu, to nie wiem, co mu mogę powiedzieć. Trzeba zwrócić się ku temu, co jest w danej sytuacji najlepsze. To jest banalno-głupia rada. Wierzę w codzienne rytuały, w kotwicę powtarzalności.

 

Nic dobrego nie będzie z tego wynikać?

Tyle co z dżumy i cholery. Pewne zjawiska, i tak konieczne, uległy przyspieszeniu. Praca zdalna się umocni. To samo z edukacją przez internet, z kupowaniem, ze wszystkim. Zamiast do lustra, pijemy do ekranu. Mówiąc poważniej, obawiam się dalszego rozbicia i zantagonizowania społeczeństwa. Na przykład teraz młodzi i zdrowi zostają w domach, aby zadbać o starych i chorych. Tracą pracę, środki do życia i tak dalej. Mówię wielkim skrótem. Takie bardzo humanistyczne poświęcenie może rodzić inne ludzkie cechy: żal, złość, nienawiść. Ludzie tracą wszystko, by ratować innych ludzi. To nie jest łatwa sytuacja. Nędza jest złym doradcą. Boję się, że zwrócimy się przeciw sobie.

 

Zwłaszcza że to się nakłada na dawne napięcia: w latach 90., by daleko zajść, trzeba było znać język angielski, a teraz możesz mieć dwa fakultety, znać cztery języki i pracować na stacji benzynowej bez nadziei na awans.

Plany na całe życie, wysiłek włożony w wyedukowanie się, w zdobycie umiejętności zawodowych, w zbudowanie siatki kontaktów społecznych, to wszystko w bardzo wielu przypadkach może zostać zaprzepaszczone. Wówczas zacznie się poszukiwanie winnych.

 

Kolega siedzi zamknięty w domu i opowiada mi przez telefon, jak to musiał zamknąć firmę. W tym samym czasie widzi przez okno starszych ludzi, którzy idą sobie gromadką na targ. Zgadnij, czy jest zadowolony z tego widoku.

W jakiś sposób go rozumiem. Wyobraź sobie teraz jego reakcję wzmocnioną razy pięć. Razy pięćdziesiąt? Z drugiej strony rozmawiałem niedawno właśnie z taką staruszką, która wychodzi na spacery. Powiedziała, że najwyżej zarazi się i umrze. Bo zamknięcie jest dla niej nie do zniesienia. Jeśli ma tak żyć, woli nie żyć wcale. Bo ile życia jej zostało?

 

Perspektywa dwóch lat siedzenia w domu jest w zasadzie niewyobrażalna.

W marcu wydawało mi się, że perspektywa do świąt jest niewyobrażalna, a teraz wiadomo, że lato ch... strzelił.

 

I nie znamy tu jeszcze ostatniego słowa.

Można się zawsze zastanowić, czy ta droga jest słuszna.

 

Pytanie, czy w ten sposób dołączasz do grona ludzi w stylu antyszczepionkowców, czy masz całkiem racjonalne dylematy.

Popatrzmy, co się dzieje w Szwecji. Dręczy mnie to, czy nie mają czasem racji. Za pół roku może się okazać, że tak.

 

Tylko wtedy będziemy już bankrutami.

Moim zdaniem Szwedzi mają rację i powinniśmy iść ich drogą. Skoro jednak obostrzenia zostały wprowadzone, to należy się słuchać. Prawo w trudnych czasach jest czymś, co cementuje społeczeństwo i powinniśmy go przestrzegać. Chyba że w grę wchodzi zorganizowany obywatelski protest. Widziałem dziś protesty w Izraelu i jeśli u nas tak będzie wyglądała sytuacja, to dojdzie do podobnych i w Polsce.

 

Protestowali w maseczkach. Tylko tam, zdaje się, mocno przesadzili z inwigilacją, Na dodatek sporo ludzi ma naprawdę dość premiera Netanjahu.

W Stanach też protestują. Mieszkam w Krakowie, który żyje z turystyki. Jego los może być bardzo trudny, jeśli lokale gastronomiczne, hotele, knajpy nie zostaną uwolnione.

 

ZOBACZ: Aktor stracił pracę przez koronawirusa. Zatrudnił się jako kurier

 

Czy epidemia i zbliżający się kryzys to nie jest idealne tło dla książek, które pisałeś 15 lat temu?

Szkoda, że nie mam 15 lat mniej. Piszemy z Twardochem dla żartu o zarazkach, ale oczywiście nie będę pisał o epidemii. Nie ma takiej opcji. Dostałem niedawno ofertę pisania dziennika czasów zarazy. Wydaje mi się, że każdy pisarzyna w kraju kleci taki dziennik z zamiarem wydania. Nie zamierzam być w tym gronie.

 

Jest też teoria, że ten kryzys nada sens życiu młodych ludzi, którzy żyli od jednej aktualizacji iPhone'a do następnej.

Bardzo chętnie porozmawiałbym sobie z człowiekiem, który widzi w tym kryzysie głęboki sens, bo ja widzę upadające przedsiębiorstwa i boję się o dziadków Klaudii (partnerka pisarza red.)

 

Kryzys jednoczy. Zrównuje.

My jesteśmy szczęśliwi, bo się kochamy, ale chcemy też iść na spacer. Chcę pójść do knajpy, na siłownię i pojechać na wakacje. Nie narzekam, ale nie będę też udawał, że jestem szczęśliwszy, bo siedzę w domu na d...

 

I siedzisz w necie.

Mnie jest trudniej. Dla młodego pokolenia internet stał się pierwszym światem. Te wszystkie bary czy siłownie są tylko dodatkiem. Kwarantanna umacnia ten stan rzeczy, bo wszyscy staliśmy się nagle bardziej sieciowi. Im ktoś jest młodszy, tym łatwiej to akceptuje. Gdyby pandemia trwała 20 lat, wyrosłoby nam pokolenie nauczone życia w niewoli. Nie przychodziłoby im do głowy wyjść z domu bez powodu, bo nikt tak nie robi. 

 

Wywiad ukazał się w weekendowym wydaniu Rzeczpospolitej - magazynie "Plus Minus". 

 

Łukasz Orbitowski (ur. 1977) – powieściopisarz, autor m.in. wydanego w ubiegłym roku „Kultu". Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike, raz do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2016 r. otrzymał Paszport „Polityki"

Piotr Witwicki/ "Plus Minus", rp.pl, polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie