Nikt nie wiedział, że wrócił do domu. Po roku znaleźli ciało
Przez rok nikt go nie szukał, nikt się nie interesował, co się z nim dzieje. 61-latek był znanym i lubianym instruktorem narciarstwa. Mieszkał w wiosce w Abruzji, dokąd wrócił na Wielkanoc w 2019 r. z gór na północy Włoch. Wtedy widziano go ostatni raz. Przypomniał sobie o nim znajomy, ale przez epidemię policji trudniej było rozpocząć poszukiwania. W końcu znaleziono go w domu. Nie żył.
Furio Lescarini ostatni raz był widziany w marcu 2019 r. w Trentino. Właśnie skończył sezon, w którym - jak zwykle zresztą - prowadził zajęcia nauki jazdy na nartach. Znajomych poinformował, że wraca do Roccacerro, małej wioski w Abruzji, gdzie mieszkał sam po śmierci rodziców. Spakował sprzęt do samochodu i odjechał. Od tej pory nikt już nie miał z nim kontaktu.
Sąsiedzi nie wiedzieli, że wrócił do domu
Kiedy wybuchła epidemia koronawirusa przypomniał sobie o nim jeden z bliskich znajomych. Postanowił sprawdzić, czy z Fiurio wszystko jest w porządku, jak sobie radzi. Nie mógł się z nim jednak skontaktować, telefonu nikt nie odbierał, a 61-latek nie posiadał konta na Facebooku, więc kontakt poprzez sieci społecznościowe był niemożliwy.
ZOBACZ: Nie żył od trzech lat, ale sumiennie płacił rachunki. A w mieszkaniu wciąż grało radio
Znajomy w końcu powiadomił policję, ta jednak, z uwagi na liczne rygory stanu epidemii we Włoszech, nie podejmowała działań. W końcu po kolejnej skardze złożonej u przełożonych karabinierzy weszli w piątek do domu mężczyzny w Roccacerro, znaleźli jego zmumifikowane zwłoki. Według koronera 61-latek nie żył od ok. 11 miesięcy, miał na to wskazywać stan zwłok.
"Czasami coś nie działa nawet w najmniejszych społecznościach"
W Roccacerro, w której mieszka około 60 osób, nikt nie wiedział, że Lescarini wrócił z Alp. Najbliższy sąsiad, emerytowany pasterz, nie zauważył jego samochodu. Domu nikt nie odwiedzał, gdyż po śmierci rodziców Lescarini nie utrzymywał bliskich kontaktów z krewnymi.
Prokuratura wszczęła dochodzenie, by wyjaśnić przyczyny śmierci mężczyzny. "Nie wiemy zmarł z przyczyn naturalnych, czy może popełnił samobójstwo. Wiemy tylko, że pozostało po nim wiele czułych wspomnień" - napisał burmistrz pobliskiego Tagliacozzo Vincenzo Giovagnorio. "Czasami coś nie działa nawet w najmniejszych społecznościach, takich jak nasza. Był cenionym przez wielu, niezapomniany miłośnik gór, uczciwy człowiek. Dobro umiera samotnie" - dodał.
Do podobnego przypadku doszło przed kilkoma miesiącami w Szwecji. W jednej z dzielnic Sztokholmu znaleziono ciało starszego mężczyzny, który nie żył od trzech lat. Ustawił on stałe zlecenia bankowe, dzięki którym opłacane były rachunki. Również po jego śmierci. Policję w końcu wezwał sąsiad, który od dawna nie widział lokatora.
W mieszkaniu wciąż grało radio
Policyjny patrol, który znalazł ciało mężczyzny w mieszkaniu, przyznał, że leżał on martwy od dłuższego czasu, w mieszkaniu wciąż grało radio. Po sprawdzeniu skrzynki pocztowej okazało się, że nie opróżniano jej od trzech lat.
ZOBACZ: "Nasze życie w czasach zarazy": najbardziej zapamiętamy ciszę
"Sądząc z poczty i gazet, nie żył od ponad trzech lat. Niczego nie brakuje, czynsz przez cały czas był opłacany za pomocą bankowego polecenia zapłaty" - napisał Viktor Adolphson, policjant z Södermalm, jednej z dzielnic szwedzkiej stolicy.
- Ta tragedia pokazuje, jak niebezpieczna jest izolacja społeczna i samotność ludzi starszych - zauważył Erik Slottner z organizacji, która zapewnia osobom starszym m.in. różne formy aktywności.
Czytaj więcej