Zawał serca wolą "przechorować" w domu, bo boją się koronawirusa

Polska
Zawał serca wolą "przechorować" w domu, bo boją się koronawirusa
Pixabay/hermesmanuel
Ok. 400 osób dziennie umiera z powodu chorób układu krążenia

Strach przed koronawirusem sprawił, że pacjenci z dolegliwościami kardiologicznymi nie chcą zgłaszać się do szpitali albo robią to, gdy objawy schorzeń są bardzo zaawansowane. Medycy apelują: choroby sercowo-naczyniowe pozostają główną przyczyną zgonów w Polsce i na świecie. Epidemia tego nie zmieniła.

- Mimo, że większość sił i środków ochrony zdrowia skierowana została do walki z trwającą epidemią COVID-19, choroby sercowo-naczyniowe i nowotworowe są najczęstszą przyczyną śmierci w Polsce i na świecie. Epidemia tego nie zmieniła - zwrócił uwagę prof. Piotr Ponikowski, kierownik Centrum Chorób Serca USK, p.o. rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.

 

Jak dodał, w naszym kraju przed pojawieniem się koronawirusa odnotowywano ponad 400 tys. zgonów w ciągu roku, czyli ponad tysiąc dziennie, z czego ok. 400 osób umiera z powodu chorób układu krążenia, a ok. 300 z powodu chorób nowotworowych.

 

Grupa zwiększonego ryzyka

 

Od początku epidemii na oddziałach kardiologicznych obserwuje się znaczący spadek liczby pacjentów wymagających nagłych interwencji medycznych, np. w stanach zawałowych. Medycy podejrzewają, że głównym powodem zatrzymującym ludzi w domach jest strach przez zarażeniem się koronawirusem w placówkach służby zdrowia. To uzasadnione obawy biorąc pod uwagę fakt, że według danych GIS, prawie jedna trzecia wszystkich zakażeń ma związek z wizytą w szpitalu lub w przychodni.

 

Niemniej jednak - jak podkreślił prof. Ponikowski - pacjenci z chorobami układu krążenia, szczególnie nieleczonymi, należą do grupy zwiększonego ryzyka zarówno zarażenia, jak również niepomyślnego przebiegu infekcji COVID-19.

 

ZOBACZ: 30 proc. zakażeń koronawirusem poprzez kontakt w szpitalu i przychodni

 

Liczba chorych zgłaszających się po pomoc do Centrum Chorób Serca USK spadła teraz trzykrotnie. - Mamy sygnały, że nawet chorzy, którzy źle się czują, chorzy z tzw. przyspieszonej listy, a więc wymagający szybkiej interwencji sercowo-naczyniowej oraz chorzy z zaplanowanymi terminami badań kontrolnych odwlekają moment przyjścia do szpitala i proszą o przełożenie terminu - dodał lekarz.

 

Podobnymi obserwacjami dzielą się inne placówki medyczne. - Przyszpitalna poradnia kardiologiczna działa tak, jak do tej pory (część wizyt realizowanych jest przez telefon), natomiast jeśli chodzi o przyjęcia na oddział, to tzw. ostrych przypadków, np. zawałów serca, jest od początku epidemii znaczenie mniej, nawet o połowę - powiedział polsatnews.pl lek. Marek Świdziński, kardiolog ze stołecznego Szpitala Bielańskiego.

 

ZOBACZ: Czego w czasie epidemii boją się Polacy?

 

- Obserwujemy spadek liczby chorób serca wymagających pilnej hospitalizacji na poziomie ok. 10 proc., jednak wyraźnie widać, że pacjenci zgłaszają się później, gdy objawy są bardziej zaawansowane - powiedziała nam rzecznik prasowy Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego Nr 2 PUM w Szczecinie Bogna Bartkiewicz.

 

"Białe" szpitale

 

- Im później pacjent trafi pod właściwą opiekę, tym gorsze rokowania. To może mieć fatalne konsekwencje dla chorych, zwiększać znacząco liczbę powikłań i zgonów - podkreślił prof. Ponikowski. - Pacjenci muszą jak najszybciej trafić do szpitala. Działamy i leczymy tak, jak do tej pory, tylko w podwyższonym reżimie ostrożności - dodał specjalista.

 

Temu ma służyć koncepcja białych szpitali (takim szpitalem jest m.in. Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu), do których przyjmowani są pacjenci bez objawów koronawirusa. Obowiązują tu rygorystyczne procedury przyjęcia (badanie temperatury, ankieta epidemiologiczna) i każda osoba z podejrzeniem koronawirusa jest przekazywana do szpitala zakaźnego.

 

ZOBACZ: Co trzeci Polak pracuje z domu z obawy przed koronawirusem

 

W lecznicy udostępniono również pacjentom platformę umożliwiającą zdalny kontakt z personelem, dzięki której może odbywać się  kwalifikacja do hospitalizacji i leczenia interwencyjnego. - Konsultujący lekarz oceni podczas rozmowy telefonicznej wskazania do diagnostyki i leczenia, określi pilność ewentualnej hospitalizacji i ustali termin przyjęcia do szpitala - powiedział Ponikowski.

 

Lek. Świdziński ze Szpitala Bielańskiego nadmienia, że spadek liczby chorych na oddziałach kardiologicznych częściowo może również wynikać z tego, że zmieniło się nasze codzienne funkcjonowanie. - Wiele osób nie musi wstawać do pracy i przeżywać związanych z tym miejscem sytuacji stresujących - zaznaczył kardiolog.

emi/pgo/ polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie