"Msza samochodowa" w czasie pandemii. Kierowcy są jednocześnie ministrantami
Pleban wsi Eloeallas w komitacie (województwie - red.) Fejer w środkowej części Węgier rozpoczął odprawianie "mszy samochodowych" w czasie pandemii koronawirusa. O swej inicjatywie opowiedział we wtorek w Radiu Kossuth.
Pleban Miklos Mihalyi oświadczył, że pierwszą mszę dla siedzących w samochodach wiernych odprawił w niedzielę wielkanocną.
Jak wyjaśnił, nie chciał, by pandemia rozbiła niewielką, liczącą 50 osób wspólnotę parafian chodzących do kościoła, a przy tym zależało mu na przestrzeganiu zaleceń ograniczających możliwość gromadzenia się.
Mihalyi powiedział, że na pomysł odprawiania takich mszy wpadł, wspominając wieczorne kino samochodowe nad jeziorem Velence, które organizowano latem w czasach jego dzieciństwa.
Klaksony zamiast dzwonów
Na 5 minut przed rozpoczęciem mszy samochody ustawiają się przed wyniesionym przy wejściu do kościoła ołtarzem. Wiernym wolno otworzyć szybę tylko z jednej strony, żeby "nawet przypadkiem nie przeniósł wirusa jakiś powiew", zaś komunia "jest przyjmowana tylko duchowo".
Kierowcy są jednocześnie ministrantami i w odpowiednich momentach mszy, zamiast dzwonienia, włączają klaksony.
ZOBACZ: Papież zażartował o whisky. "To prawdziwa woda święcona"
Pod koniec mszy pleban błogosławi osobno każdy samochód, jednocześnie odpuszczając pasażerom grzechy. Ten, kto już otrzymał błogosławieństwo, musi odjechać. Jest to też sposób na kierowanie ruchem i zmniejszanie ryzyka rozmów po mszy.
Mihalyi powiedział, że na Wielkanoc przed kościołem stało 26 samochodów, co jest według niego bardzo dobrym wynikiem dla tak małej wsi.
- Nie ma w tym żadnej sensacji, msza samochodowa to taka sama msza jak wszystkie inne. Jej sens jest taki sam jak dwa tysiące lat temu: społeczność wierząca w Chrystusa chciałaby co tydzień spotykać się ze swoim Panem - powiedział pleban.