"Obawiam się, czy nie zaleje nas fala opowieści z kwarantanny". "Łona" o muzyce, życiu i kolejkach
W znakomitej większości aspektów życia jesteśmy w defensywie wobec pandemii. I na pewno to się odbije na aktywnościach twórczych. Obawiam się tylko, czy nie zaleje nas fala opowieści z kwarantanny, siłą rzeczy bliźniaczo do siebie podobnych - mówi Adam Zieliński "Łona", raper i prawnik w rozmowie z Piotrem Witwickim.
Plus Minus: Jak tam na kwadracie?
Klasyk: życie, rodzina, praca. Wszystko naraz i w jednym miejscu. W moim przypadku ten przymusowy pobyt w domu oznacza trzy razy więcej pracy niż wcześniej. Nie wiedzieć czemu, na moim prawniczym poletku dzieje się strasznie dużo rzeczy.
Związanych z obecną sytuacją?
Niekoniecznie. Po prostu mam bardzo aktywnych klientów.
Ale to jest taka robota, że przygotowujecie dla firm zwolnienia grupowe?
Przeciwnie. Nie zajmujemy się nikim, kto by kogoś zwalniał, u wszystkich jest natomiast mnóstwo nowych zadań. Trudno to wyjaśnić, ale pracuję bardzo dużo. Żona też jest w domu i pracuje.
ZOBACZ: Michał Woś: Noc pod tlenem, wirus to nie żarty
To może nie będzie aż tak źle z naszą gospodarką.
Widzę po swoich klientach, że sobie radzą w trudnych warunkach. Może dlatego, że są z branż, gdzie 70 proc. już wcześniej robiło się zdalnie.
Co to za branże?
IT, wydawnictwa, branża reklamowa. Tu nie ma dramatu, ale wiem, że są tacy, u których się zmieniło wszystko. Ja mam teraz pracy więcej niż kiedykolwiek, i to jest jedna opowieść. Druga to ci, których obecna sytuacja pozbawiła wszystkiego.
W ten weekend premiera nowego albumu "Śpiewnik domowy". I teraz pytanie, jak promować płytę, nie wychodząc z domu.
Nie odkryję Ameryki: zdalnie. Nie zastąpi to jednak rozmowy twarzą w twarz. Choć w zasadzie tak teraz rozmawiamy.
Rozmawiamy przez Skype'a, który w dodatku cały czas się rwie. Możesz sprawdzić internet u siebie?
Sprawdzałem, zobacz swój.
A przy tym samym biurku piszesz pozwy i piosenki?
Obecnie to przy czymkolwiek. Tam, gdzie jest jakaś chwila spokoju. Gdy na przykład jedno dziecko śpi, a drugie jest zajęte zabawą albo jest pod okiem żony. Rzucam się wtedy na kawałek biurka, stołu czy czegokolwiek. Choć nie jestem teraz w ciągu twórczym.
W obecnej sytuacji trudno to wszystko pooddzielać.
Ja sobie stworzyłem taką jaskinię. Nikt tu do mnie nie dociera, telefon nawet zostawiam gdzie indziej.
ZOBACZ: Fogiel: imperator jest w Brukseli. PiS zawsze było rebelią
Telefon nie odpuszcza w czasie epidemii.
Przy pracy trudno się go pozbyć, ale przy pisaniu to już go bezwzględnie wyłączam.
Macie wybitny teledysk do "Nikifora Szczecińskiego", ale nie wiem, czy on pociągnie promocję całej płyty.
Obrazek jest rzeczywiście arcydziełem. Lump – jego autor – stanął na wysokości zadania. Co do promocji, staramy się dostosować. Nie ma co narzekać.
Nie chodzi o to, by narzekać. To prostu ciekawe, jak sobie radzicie w tej sytuacji. Czy tę płytę będą w ogóle kiedyś promować jakieś koncerty?
Na razie są oczywiście poodwoływane. Mamy jednak sporo szczęścia, bo trasę związaną z płytą i tak mamy zaplanowaną na jesień. O ile oczywiście będzie jakaś jesień. To chyba największy kłopot ze stanem, w którym się teraz znaleźliśmy - nikt nie wie, kiedy to się skończy.
Słyszałem, że nad teledyskiem do "Nikifora Szczecińskiego" pracowaliście dwa miesiące. Dobrze, że zdążyliście.
Pracowali Lump i Marek Kowalczyk – autor zdjęć. Mamy trzy klipy i wszystkie zdążyliśmy zrobić przed wprowadzeniem reżimów sanitarnych. Montaż i postprodukcja odbywają się oczywiście zdalnie. Znowu mieliśmy szczęście.
Stałem ostatnio w długiej kolejce przed sklepem, obserwowałem ludzi i pomyślałem, że jesteś idealną osobą, żeby nagrać jakiś kawałek o tym, jak się czeka na wejście do sklepu.
Kiedyś na bazie stania w kolejce popełniłem kawałek o poczcie. Jak jeszcze trochę przyjdzie mi postać w tych kolejkach, to na pewno czymś to obrodzi. Na razie się przyczaiłem i obserwuję.
Ale nie wysyłasz do sklepu żony?
Wybieram sobie nocne godziny i sam stoję.
Jest na to jakiś sposób?
Trzeba przyjechać po północy i mieć co czytać. Ostatnio nawet nie doczytałem do końca, bo stałem wszystkiego dziesięć minut, a artykuł był bardzo długi.
W PRL ludzie brali książki.
Wtedy to do kolejki w ogóle różne rzeczy brano. Na przykład mnie, jako kartę przetargową, by kupić więcej cukru.
Teraz to między 10 a 12 zamiast dzieci trzeba wziąć dziadka, choć nie wiem, czy to bezpieczne.
A psa, żeby wyjść z domu.
Tylko nie wiem, czy do lasu.
Patrzę na te ograniczenia generalnie ze zrozumieniem, to jest naprawdę ważne, byśmy się nie widywali. Inna rzecz, że zamknięcie lasów to już przesada. Poza tym, jakby się bliżej przyjrzeć prawnym fundamentom tych zakazów, też się mnożą wątpliwości. Począwszy od wprowadzania de facto stanu klęski żywiołowej bez wprowadzania go de iure.
A zamknięcie w czterech ścianach może być dla ciebie inspirujące?
Pewnie. Mało jednak mam okazji, by się nad tym zastanowić. Z zazdrością czytam o moich rodakach, którzy od miesiąca umierają z nudów, ja mam od miesiąca w domu przestrzeń coworkingową połączoną z przedszkolem. Wymyślanie aktywności dla dzieci jest w takich warunkach wyzwaniem.
Gdy się kończą zabawy pamiętane z dzieciństwa, ludzie zaczynają szukać czegoś w sieci.
Niestety, te rzeczy, które ja robiłem najczęściej jako dziecko, odpadają, bo nie jest to dobry moment na wspinanie się po drzewach czy szwendanie po podwórku. Często kapitulujemy i sięgamy po kreskówki. Staram się, by Janek i Zosia jak najmniej tego oglądali, ale wychodzi różnie.
Jak się słucha twoich tekstów, to ich znakiem rozpoznawczym jest ciekawość świata. Jak ją zachować, gdy siedzi się non stop z rodziną w domu.
To jest świetny moment, żeby nadrobić zaległości w literaturze albo dla odmiany obejrzeć coś dobrego, nie tylko Netfliksa. Mam taką ambicję, by sięgnąć na swoją shelf of shame – półkę wstydu, na której stoją książki, które kupiłem wiedziony szlachetnym snobizmem i teraz sobie stoją, bo nie zdążyłem po nie sięgnąć.
Co jest na tej półce?
Od dawna mam się zabrać za "Edelmana – Życie. Do końca" Beresia i Burnetki, w kolejce czekają jeszcze zebrane scenariusze Majewskiego i "Kuroń" Bikont i Łuczywo. Ach, i jeszcze biografia Żuławskiego – obiecałem siostrze, że przeczytam.
A zagęszczenie w domu sprawia, że jesteście ze sobą bardziej zżyci czy pojawiły się groźby karalne?
Pewnie jeszcze nie zasłużyliśmy na niebieską kartę, ale nie ma co się czarować – łatwo nie jest. Staramy się nie pozagryzać.
Z tego, co pamiętam, jesteś ze swoją żoną bardzo długo i tak się zastanawiam, czy w tej ekstremalnej sytuacji można się o człowieku dowiedzieć czegoś nowego?
Na pewno doświadczamy teraz zagęszczenia relacji. My się z żoną nie tylko szalenie kochamy, ale – co ma w tej sytuacji pewne znaczenie – po prostu lubimy, więc nie ma tu jakiegoś kłopotu. Gorzej jest z dziećmi, bo ich nudy nie da się uniknąć. I ten wstyd, kiedy siedzisz przy kompie, a syn z drugiego pokoju zawodzi: "Tato! Pobaw się ze mną!". Trochę pomaga to, że mamy niezłe warunki mieszkaniowe i możemy się pochować. Ja zszedłem do piwnicy, by z tobą pogadać, więc nie będzie tej sytuacji, jak w tym filmiku z czasów sprzed pandemii, gdy jakiemuś ekspertowi dzieciaki weszły w kadr, po czym bohatersko wyciągała je gosposia. Poza tym nie mamy gosposi.
Nie masz takich sytuacji?
Mam je sto razy dziennie: w jednej ręce telefon, w drugiej córka – bo wtedy nie płacze. Ale bez przesady – wszyscy się do tego dostosowujemy. I ja z tą córką, i mój rozmówca, który musi jej słuchać. Wszyscy wiemy, w jakiej sytuacji żyjemy – najczęściej spotykam się ze zrozumieniem.
Za to nabywasz nowe doświadczenie.
Może czasem trochę nużące. Na dłuższą metę na pewno.
Niektóre twoje teksty kojarzyły mi się zawsze z Mironem Białoszewskim z okresu "Ach, gdyby nawet piec zabrali" i zastanawiam się, czy nie w twoim stylu byłoby zrobienie czegoś podchodzącego pod poezję codzienną.
Jak najbardziej. Staram się zresztą tak od dawna robić; szukam w codzienności spraw niecodziennych, czego przykładem choćby Nikifor. Mam nawet żal do rzeczywistości, że tyle obowiązków na mnie zrzuciła, bo chętnie bym wykorzystał tę kwarantannę. Choćby po to, by trochę oddechu złapać. Premiera też nie pomaga.
Masz takie poczucie, że ta epidemia jest czymś, co nas wszystkich łączy i zrównuje?
Jeśli ten stan potrwa dłużej, to niewykluczone, że będzie miał formacyjny charakter dla całego pokolenia, zrewiduje nam rzeczywistość we wszystkich wymiarach. Z całą pewnością także powstanie więcej takich "Śpiewników domowych". Ten powstał w warunkach przed kwarantanną.
Obydwaj jesteśmy z rocznika 1982, więc pokoleniowo powinniśmy widzieć rzeczy podobnie. Brakowało nam dotąd takiego wydarzenia, które potem będziemy wspominać przez resztę życia, bo upadku komunizmu specjalnie nie pamiętamy.
Ja coś tam pamiętam. Ale istotnie, najpierw izolacja, potem pewnie mniejszy czy większy kryzys. Nie wiemy, jak wielkie straty to przyniesie, jak się w tym odnajdziemy. Nie wiemy nic. Można oczywiście mówić teraz takie frazesy: popracuję nad sobą, to jest czas, żeby zrewidować swoje myślenie, odrzucić głupoty i zająć się tym, co ważne...
Wszyscy tak mówią.
Tak naprawdę nie wiemy nic, spotyka nas wyjątkowo mocne i egalitarne doświadczenie. I mam wrażenie, że cały czas jesteśmy w poprzedniej rzeczywistości. W TOK FM na przykład wciąż regularnie emitują wiadomości sportowe.
Tylko że sportu nie ma.
No właśnie, słucham tego z coraz większym rozbawieniem. Newsy o tym, jak jacyś piłkarze nie zgadzają się na obniżki pensji, albo o tym, jak drużyna z Mińska rozbiła drużynę z Grodna, bo przecież na Białorusi cały czas trwają rozgrywki. Prawda jest taka, że nie bardzo jest o czym mówić. Nie winię oczywiście dziennikarzy, ale to jest jakiś przykład na to, że my się wciąż dostrajamy do nowej rzeczywistości.
Tylko wejście do nowej rzeczywistości w tym przypadku oznacza wysłanie na przymusowy urlop tych dziennikarzy sportowych, którzy to przygotowują.
W znakomitej większości aspektów życia jesteśmy w defensywie wobec pandemii. I na pewno to się odbije na aktywnościach twórczych. Obawiam się tylko, czy nie zaleje nas fala opowieści z kwarantanny, siłą rzeczy bliźniaczo do siebie podobnych. Ba, ja się boję, czy my teraz tego nie uprawiamy w tej rozmowie.
Jesteś wyeksploatowany twórczo po ostatniej płycie?
Chyba spełniony. Powiedziałem to, co chciałem powiedzieć. Cholernie chciałem się podzielić swoją optyką, spojrzeniem na świat i pod tym względem jestem spełniony na 100 proc. Piszę wtedy, gdy nie mam innego wyjścia. Więc w obecnej sytuacji widzę pewien potencjał.
Czy ja dobrze słyszę na tej płycie ludyczne inspiracje?
Owszem, ale pozaczepiane w konkretnych kręgach kulturowych. W ogóle przy tym albumie było trochę inaczej niż zwykle: przyszedłem do Webbera z gotowymi tekstami i szkicami utworów, i wciągnąłem go w ten projekt. Cała muzyka na tej płycie była odpowiedzią na to zaproszenie, wyjątkowo zresztą udaną. Inspirowana kulturowo różnymi miejscami na świecie, ale bardzo Webberowa. Oczywiście nie była to praca zdalna, my się dosyć często widujemy.
Jako doświadczony raper, który ma wiele płyt na koncie, stoisz przed dylematem, by trzymać się korzeni czy iść za tym, co się dzieje dziś w hip-hopie?
Rozstrzygnąłem go dawno temu, od zawsze stoję trochę z boku. Przede wszystkim uciekam daleko od kanonów rapowych, próżno szukać u mnie autotune'a. Słucham takiego rapu, który mnie buja, który płynie – znalezienie tych cech we współczesnej muzyce nie jest najłatwiejsze, ale nie ustaję w wysiłkach.
Mam też wrażenie, że jesteś z płyty na płytę coraz bardziej szczeciński. Coraz bardziej osadzony.
No pewnie. To jest miejsce, w którym żyję i z którym jestem mocno związany. Ale ostrożnie z wnioskami – fakt, że to jest Szczecin, nie zamyka horyzontu. Chodzi po prostu, by o ogólnych, abstrakcyjnych rzeczach opowiadać poprzez szczegół i konkret. Dlatego sięgam na swoje podwórko. Poza tym tu łatwiej o dłuższe odstępy między płytami, co jest jednak cholernie zdrowe.
Zwykle trwa to trzy–-ztery lata. Jak za dobrych czasów czekało się na nowe płyty Beastie Boys.
Tak, tylko teraz te trzy–cztery lata znaczą coś zupełnie innego niż kiedyś. Dawniej to był drobiazg, dziś to już cała era w muzyce.
A skąd biorą się te przerwy?
Pojęcia nie mam. Tak wychodzi.
Będziesz coś pisał o tym, jak dziś wygląda Polska?
No cóż, obowiązki mam polskie. Pewnie, że będę. Na "Śpiewniku" jest np. esej na temat: "Pogoda a sprawa polska".
Obserwujesz politykę? Kręci cię to?
Obserwuję politykę z patologicznego przyzwyczajenia. Z każdym dniem świat polityki karykaturalizuje się coraz bardziej, władza już nawet nie udaje braku pogardy dla opozycji czy lekceważenia dla procedur. Erozja systemu prawnego jest oczywista. Jeszcze niedawno byłem przekonany, że tych wyborów nie będzie, że PiS tylko tak gra.
Poszedłbyś na te wybory?
Nie wiem, czy to właściwe pytanie. One przyjdą do mnie.
To czy poszedłbyś do skrzynki?
Trudno to w ogóle traktować jako wybory. Ani kampanii przed nimi nie było, ani tajności w nich nie ma, ani bezpośredniości... Jak traktować osoby wyłonione w takich wyborach? Co to za przedziwna predylekcja PiS-u do obsadzania ważnych stanowisk w niezgodny z prawem sposób? Nie mogliby uczciwie, dla odmiany?
Tylko co dalej z tym wszystkim?
Ja sobie tradycyjnie wiele obiecuję po Polakach. Jest taka masa krytyczna, której przekroczenie powoduje nasz opór. I przychodzi burza.
Wywiad ukazał się w weekendowym wydaniu Rzeczpospolitej - magazynie "Plus Minus".
Czytaj więcej