Jedna pielęgniarka na niemal 50 pacjentów. "Ma choroby przewlekłe, zasłabła po 5 dniach"
W "Skandalistach" poruszająca relacja męża pani Aleksandry, pielęgniarki, która przez 5 dni pracowała w domu opieki w Warszawie, opiekując się samotnie prawie 50 pacjentami. W końcu kobieta sama zasłabła i wymagała pomocy lekarskiej. Jak opowiada mąż pielęgniarki, pan Jacek - policjant z nakazem pracy w placówce zapukał do nich w Wielki Czwartek.
Pielęgniarka Aleksandra Pieśniewska trafiła do Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego przy ul. Bobrowieckiej 9 w Warszawie, w którym część pacjentów została zakażona koronawirusem. Po tym, jak personel medyczny opuścił placówkę, wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł zawiadomił w tej sprawie prokuraturę.
ZOBACZ: Personel uciekł z domu pomocy, bo pacjenci mają Covid-19. Wojewoda zawiadomił prokuraturę
Do placówki skierowano panią Aleksandrę - pielęgniarkę.
- Żona stawiła się do pracy w Wielki Piątek o godz. 10 i była na terenie zakładu do wtorku, do godz. 19. Przez większość tego czasu była jedyną osobą, która mogła wykonywać czynności czysto pielęgniarskie. Tam cały czas był oczywiście personel opiekuńczy, o którym żona zawsze mówiła z szacunkiem i dużym uznaniem za ich poświęcenie i oddanie. Oprócz tego w poniedziałek z własnej woli stawiły się jeszcze dwie pielęgniarki, z których jedna pomagała żonie we wtorek - opowiadał w "Skandalistach" Jacek Pieśniewski.
Zaznaczył, że "przez większość czasu żona pracowała lub była w gotowości do pracy. Nie wracała na noc do domu, by w razie czego służyć pomocą".
Wspomniał też, że nakaz pracy wręczył pani Aleksandrze policjant w Wielki Czwartek o godz. 22:00. Małżeństwo zaczęło sprawdzać podstawę prawną wydanej decyzji. Według pana Jacka, była ona "niesłuszna, wadliwa".
"Nie dało się inaczej, żona tam pojechała"
- Przede wszystkim ze względu na stan zdrowia. W przepisach, które zostały przywołane w tej decyzji jest punkt, że choroby przewlekłe zwalniają z obowiązku świadczenia pracy w tym trybie. Jednak decyzja była niemal z natychmiastową wykonalnością, czyli 12 godzin na kontakt z jednostką, do której była kierowana. I ponieważ nie dało się inaczej, żona tam pojechała - relacjonował rozmówca Agnieszki Gozdyry.
Odpowiadając wojewodzie mazowieckiemu, Konstantemu Radziwiłłowi, który tłumaczył, że nie ma komu opiekować się pensjonariuszami, bo personel medyczny ucieka z ośrodków oraz że kierowani do nich nowi pracownicy mogą złożyć odwołanie, przekazał, że "należy nieco inaczej przedstawić sytuację".
Wideo: Jedna pielęgniarka na niemal 50 pacjentów. "Ma choroby przewlekłe. Zasłabła po 5 dniach"
- W wielu placówkach personel medyczny zatrudniany jest na umowach dodatkowych poza swoim podstawowym miejscem pracy. Kiedy wyszły decyzje, że ten personel nie może pracować w dwóch miejscach, to naturalnym było, że przestał tam chodzić - powiedział Jacek Pieśniewski.
W jego ocenie "mówienie o strachu i tchórzostwie pracowników jest nieuzasadnione. Jestem pewny, że te osoby miały ważne powody, by tam dalej nie pracować, np. swój stan zdrowia".
"Nie wytrzymała fizycznie"
- Żona już po pierwszym dniu była umęczona i przytłoczona tym, że musi sama z tym wszystkim radzić. Idąc do pracy nie wiedziała, że będzie jedyną pielęgniarką - stwierdził.
Pani Aleksandra wytrzymała do wtorku.
- Zasłabła po 5 dniach. Ma choroby przewlekłe i w którymś momencie obciążenia, którym była poddana, w tym praca w kombinezonie ochronnym, odbiły się na jej stanie zdrowia. Ona po prostu nie wytrzymała fizycznie tego obciążenia, po konsultacji z lekarzem dostała zwolnienie lekarskie. Teraz jest na dobrowolnej kwarantannie, po konsultacjach z sanepidem i wstępnych ustaleniach ws. testu na koronawirusa - podsumował.
Czytaj więcej