"Czy się stoi, czy leży, 2 tysiące się należy". Dochód dla każdego sposobem na przetrwanie kryzysu?
Nic nie jest jeszcze przesądzone, ale hiszpański rząd rozważa wprowadzenie bezwarunkowego dochodu podstawowego. Jego zwolenniczką jest minister gospodarki Nadia Calvino. Pandemia może przyspieszyć decyzję o zagwarantowaniu każdemu comiesięcznej pensji, nawet jeśli nie pracuje. O pomyśle i idei takiego rozwiązania pisze Jacek Walewski z portalu Comparic.pl
Pod koniec 2019 roku z propozycją takiego dochodu w wysokości tysiąca dolarów występował jeden z demokratycznych pretendentów do prezydentury w USA - milioner tajwańskiego pochodzenia Andrew Yang. W prawyborach w stanie Iowa zdobył 1 proc. głosów i wycofał się z wyścigu o Biały Dom.
Czy się stoi, czy się leży
W Polsce najgłośniej o podobnym rozwiązaniu mówi partia Razem. Krytyków tego dobrodziejstwa jest jednak wielu. Ich zdaniem, uniwersalny dochód podstawowy będzie miał złe następstwa - uzależni wyborców od sprawujących władzę polityków i może spowodować społeczną demoralizację. Reprezentatywna jest tu opinia Roberta Gwiazdowskiego.
Czytam że jest rozwiązanie na kryzys - Uniwersalny Dochód Podstawowy. Każdy dostanie od rządu przelew raz w miesiącu i może nie chodzić do pracy. Jeszcze tylko nie wiadomo dokładnie w jakiej wysokości 🤣
— Robert Gwiazdowski (@RGwiazdowski) April 10, 2020
Obecny kryzys i prawdopodobne dwucyfrowe bezrobocie zapewne spopularyzuje ideę dochodu podstawowego w wielu krajach. Nie zbraknie zwolenników genialnego w swej prostocie rozwiązania: co miesiąc dostać wypłatę, mimo że praktycznie nic się nie zrobiło. W PRL mieliśmy regułę "czy się stoi, czy się leży, tyle samo się należy". Trzeba było tylko przyjść do pracy. Przy dochodzie podstawowym nawet to nie będzie konieczne.
Nie tylko w czasie pandemii
Oczywiście w wielu krajach wprowadzane są teraz dotacje do wynagrodzeń pracowników w firmach objętych lockdownem, czy nadzwyczajne świadczenia dla osób, które właśnie tracą pracę. W Hiszpanii lewicowemu rządowi nie chodzi jednak o kilkukrotne "doładowanie" wynagrodzeń czy zasiłków. Rozważane jest wprowadzenie świadczenia na stałe, bez związku z jakimikolwiek kryzysami ekonomicznymi.
ZOBACZ: "Światowa gospodarka przejdzie najgłębszy kryzys od lat 30. XX wieku"
W dalekiej perspektywie idea bezwarunkowego dochodu podstawowego może stać się odpowiedzią na robotyzację pracy. Już dziś prymitywne maszyny potrafią wykonywać podstawowe czynności w magazynach, trwają prace nad autonomicznymi pojazdami, a programy komputerowe piszą nawet… piosenki. Atak Covid-19 uzmysłowił nam jak bardzo ludzie jako pracownicy są ograniczeni przez biologię. Ryzyko zarażenia się koronawirusem doprowadziło do zamknięcia fabryk i przerwania łańcuchów dostaw. A przecież gdyby za pracę w montażowniach czy za transport surowców i komponentów, a potem towarów do sklepów, były odpowiedzialne wyłącznie maszyny, wpływ epidemii na gospodarkę byłby minimalny.
Nie jest wykluczone, że już dziś zarządy wielkich korporacji zastanawiają się, jak zreformować systemy pracy na kolejne dekady. W końcu robot nie zachoruje, nie będzie kłócił się o podwyżkę, ani nie weźmie wolnego, by zaopiekować się potomkiem.
Lepiej, czyli gorzej
Taka jest wizja przyszłości, ale współczesna gospodarka funkcjonuje, bo jest oparta na podziale pracy. Ludzie specjalizują się w różnych dziedzinach: jedni wykonują prace fizyczne, inni umysłowe. Wszyscy są wynagradzani pieniędzmi.
Teraz załóżmy, że w ciągu najbliższej dekady i trwającego kryzysu na popularności zyskają ruchy, które domagają się wprowadzenia dochodu podstawowego i w związku z tym znacznego wzrostu opodatkowania najbogatszych. Jaki może być tego efekt? Mniejsi przedsiębiorcy i klasa zarządzająca średniego szczebla popadną w kłopoty. Ci pierwsi nie będą mieli, jak przenieść siedzib firm do rajów podatkowych, co uczynią z kolei bez wahania najzamożniejsi. Mało tego, tych ostatnich będzie stać na usługi księgowych i prawników wyspecjalizowanych w optymalizacjach podatkowych.
ZOBACZ: Kaźmierczak: pierwszy etap "odmrażania" gospodarki mógłby ruszyć od 20 kwietnia
Paradoksalnie najmocniej oberwą najbiedniejsi. Stracą pracę i - właśnie poprzez gwarantowany dochód - całkowicie uzależnią się od władzy. Mało tego, wszyscy mogą stracić też coś, co dotąd napędzało nasz świat. Chodzi o chęć bycia lepszym i bogatszym. Po co bowiem rywalizować, skoro prowadzenie biznesu będzie obciążone coraz to większymi podatkami, zaś państwo zapewni nam stały dochód?
Problem polega jednak na tym, że… nie zapewni. W takim systemie dopływ podatków zmniejszy się, zaś politycy szybko poproszą przedsiębiorców, by ci ponownie zaczęli budować swoje fabryki. Może nawet zapewnią im spore ulgi podatkowe - tak, by tylko coś zaczęło znów wpływać do kasy państwa.
ZOBACZ: 500 mld euro na ratowanie gospodarki UE. Jest porozumienie ministrów finansów
Najbiedniejsi zaś pozostaną z dochodem gwarantowanym, który w wyniku inflacji będzie dawał z roku na rok coraz niższą stopę życiową. W rezultacie zaczną na powrót szukać pracy. Może nawet za mniejsze realnie pieniądze, niż przed kryzysem. W końcu będą z pewnością mniej wydajni niż maszyny.
Tekst powstał przy współpracy z portalem comparic.pl.