Koronawirus na rajskich wyspach. Rdzennej ludności grozi wyginięcie
Na Andamanach, archipelagu wysp na Ocenie Indyjskim, żyją ludzie, którzy nie wiedzą o epidemii koronawirusa. Izolację od świata i brak odporności rdzennej ludności archipelagu mogą przypłacić wyginięciem. Na wyspy dotarł już wirus.
Prom z Port Blair, stolicy indyjskiego terytorium związkowego Andamanów i Nikobarów, zbliża się do wyspy Swaraj Island. Coraz lepiej widać piaszczyste plaże i gęstą dżunglę.
ZOBACZ: "To naprawdę straszna choroba, straciłem 6 kg". Ozdrowiały marszałek o COVID-19
- Rajska wyspa, dzika wyspa! - cieszy się 35-letni mężczyzna z Kalkuty, przekrzykując dudniące głośniki ustawione na cały regulator. Na pokładzie promu trwa impreza urlopowiczów, mężczyźni tańczą do bollywoodzkich przebojów. - Chętnie poznam te dzikie plemiona - podchwyca kolega z błyskiem w oczach.
Nie mają odporności na wiele chorób
Podobne marzenia miał John Allen Chau, amerykański misjonarz, który w połowie listopada 2018 roku wypłynął łodzią w kierunku wyspy Północnego Sentinela. Na wyspie żyje jedna z najbardziej odizolowanych grup etnicznych świata - Sentinelczycy. "Pewnie myślicie, że mogę być w tym wszystkim szalony" - napisał w liście do rodziców, który cytuje dziennik "The Indian Express". "Ale uważam, że warto przynieść Jezusa tym ludziom" - podkreślał. Chau przypłacił swoje marzenie życiem.
Próby kontaktu z Sentinelczykami zazwyczaj kończyły się fiaskiem. Grupa broniła dostępu do wyspy, a prezenty w postaci ryb i owoców przekazywanych podczas kolejnych ekspedycji od końca lat 60. nie przynosiły efektu. Prawdziwym przełomem okazała się dopiero wizyta antropologa Triloknatha Pandita w 1991 roku.
ZOBACZ: Walczą z epidemią koronawirusa, wróciła ebola. Zmarła 11-latka
- Zdecydowali, że nie jesteśmy niebezpieczni, dlatego otworzyli się trochę na nas - opowiedział portalowi ThePrint.in. Do pierwszego kontaktu doszło na płyciźnie - Pandit stojący w wodzie podawał Sentinelczykom owoce kokosa, które nie rosną na tej wyspie. - Wiedzieli też, że nie mamy zamiaru pozostać na wyspie - podkreślił.
Zdaniem antropologa dla Sentinelczyków izolacja jest świadomą decyzją. - Mają canoe. Zdecydowali się trzymać od nas z daleka, możliwe, że uważają ludzi z zewnątrz za niebezpiecznych - ocenia naukowiec, który większość życia spędził badając grupy etniczne archipelagu Andamanów.
Sentinelczycy nic nie wiedzą o zewnętrznym świecie, w tym - o epidemii koronawirusa. Izolacja od reszty świata oznacza też jednak, że nie mają odporności na wiele chorób. Dlatego rząd Indii od dekad zakazuje zbliżania się do wyspy na odległość 5 km.
Dziesięć przypadków koronawirusa
Triloknath Pandit w rozmowie z BBC zwrócił uwagę, że członkowie zespołów antropologów byli badani przed ekspedycjami. W portalu ThePrint.in przypominał jak Dźarawowie - inna pierwotna grupa etniczna zamieszkująca jedną z głównych wysp archipelagu, ucierpieli przez kontakt z obcymi. - Dźarawowie zaczęli pić alkohol, palić tytoń i zapadać na choroby, na które nie byliby narażeni, gdyby nie kontakt z naszą cywilizacją - zauważa.
ZOBACZ: Szczepionka na koronawirusa może być gotowa we wrześniu. Zawrotne tempo naukowców z Oxfordu
Pod koniec XVIII w. Dźarawowie żyli w okolicach Port Blair, lecz w ciągu kilku lat choroby przyniesione przez brytyjskich kolonizatorów przetrzebiły ich populację i grupa ratowała się ucieczką na północ archipelagu. Ze wszystkich grup tylko oni ostali się w rezerwatach na zachodnich brzegach Andamanów. Inni albo wyginęli - jak Dźangilowie w latach 20., albo - jak Andamanowie - ich liczba spadła z kilku tysięcy do kilkudziesięciu.
Według szacunków Pankaja Sekhsarii, pisarza i naukowca z Andamanów, żyjący w rezerwatach Dźarawowie liczą obecnie ok. 250 osób. Lokalne władze obawiają się, że epidemia koronawirusa zaatakuje tę grupę, dlatego zamknięto ponad 300-kilometrową drogę prowadzącą z południa na północ wzdłuż archipelagu i zakazano wjazdu na Andamany turystom.
Na Andamanach jest już dziesięć przypadków koronawirusa. - Oni są najbardziej narażeni na takie choroby. Po tym, jak weszli w kontakt z osadnikami, były przypadki epidemii żółtaczki - powiedział dziennikowi "The Indian Express" dyrektor rządowego ośrodka badawczego zajmującego się ludnością tubylczą Vishvajit Pandya. W latach 90. i na początku XXI w. Dźarawowie dwukrotnie doświadczyli epidemii, ale nie znana jest liczba ofiar.
"Turystyka tubylcza"
Administracja i badacze tylko sporadycznie kontaktują się z Dźarawami, zawsze podpływając w rejon rezerwatu od strony morza, zostawiając prezenty. Taka praktyka nie podoba się Pankajowi Sekhsarii, dla którego jest to jak "zostawianie ryżu dla ptaków" - z tego powodu Dźarawowie mogą śmielej przybliżać się do miejsc zamieszkania osadników.
ZOBACZ: Chińczycy niechętni wobec przyjezdnych. Efekt lęku przed "importowanymi" zakażeniami
Sekhsaria w książce "Island of Flux" opisuje przypadek chłopca o imieniu Enmey znalezionego z kontuzją nogi. Chłopca przez kilka dni leczono w szpitalu. Po powrocie do dżungli Dźarawowie chętniej zaczęli odwiedzać osadników, co władze błędnie zinterpretowały jako głód w tej grupie. Zdaniem pisarza na Andamanach trwa konflikt o ziemię między rdzenną ludnością i indyjskimi osadnikami. Dźarawowie są spychani na mniejsze terytorium, czemu odpowiadali już atakami na budowniczych głównej drogi, blokadami i niszczeniem mostów.
Wśród żądnych wrażeń turystów popularność zyskała "turystyka tubylcza". W 2013 roku nagrano, jak policjant zmusza sześć kobiet z grupy Dźarawów do tańca przed turystami. W tym samym roku bombajski biznesmen na łodzi rybackiej pływał wzdłuż wybrzeża, szukając Sentinelczyków. - Dlaczego ktokolwiek chciałby się wybrać na piknik na ich terytorium? - zastanawia się Triloknath Pandit.
Misjonarz Chau przypłacił swoją wyprawę życiem - przypomina ThePrint.in. Zdaniem antropologów była to samoobrona grupy, którą Pandit określił jako "ludzi kochających pokój".