Ceny jak na huśtawce. Zuboży nas nie tylko epidemia, ale i susza
Kto robił przedświąteczne zakupy w sklepie spożywczym czy na bazarku ten zauważył, że za niektóre warzywa i owoce trzeba zapłacić nawet 2-3 razy więcej niż rok temu. Mięso też jest droższe. Epidemia podbiła ceny środków higieny osobistej. Tymczasem prezes NBP Adam Glapiński spodziewa się deflacji, czyli spadku cen. O cenowych zawirowaniach pisze Jacek Brzeski z biznesowej redakcji Polsat News.
Ceny w Polsce rosły szybko już na przełomie 2019/20 roku, czyli - w pewnym sensie - w poprzedniej epoce, która zakończyła się w połowie marca atakiem Covid-19. W listopadzie zeszłego roku inflacja w skali rok do roku (czyli w porównaniu z listopadem 2018 r.) wyniosła 2,6 proc. W lutym była dużo wyższa - skoczyła do 4,7proc.
Żywność napędza inflację
Wynik marcowy poznamy dopiero po Wielkanocy. Głównemu Urzędowi Statystycznemu nie udało się bowiem przeprowadzić szybkiego szacunku w ostatnich dnia minionego miesiąca. Ankieterzy GUS mieli utrudniony dostęp do sklepów z powodu narodowej kwarantanny.
Jedno jest pewne - już w lutym wielki udział w podbijaniu inflacji miała żywność, która podrożała rok do roku o 7,5 proc. Ekonomiści szacują, że w marcu ceny artykułów spożywczych poszły w górę w podobnym stopniu, a ogólny wskaźnik inflacji znów wyraźnie przekroczył granicę 4 proc.
ZOBACZ: Przewidział kryzys z 2008 roku, a dziś mówi: „Nie widzę kryzysu. Dlaczego rząd go widzi?”
Nie można z góry przesądzić na ile drożyzna w polskich sklepach w drugiej połowie marca i na początku kwietnia była zjawiskiem czysto ekonomicznym, a na ile rezultatem chwilowej spekulacji. Bez wątpienia niektórzy handlowcy wykorzystywali nastroje konsumentów robiących paniczne zakupy na zapas i podnosili ceny, zresztą nie tylko żywności. Horrendalne ceny maseczek i płynów dezynfekujących są tu najjaskrawszym przykładem.
Wielka susza
Znawcy przyrody i rynków rolnych na pytanie, kiedy żywność będzie tańsza, odpowiadają: już była. I nie patrzą na statystyki dotyczące pandemii, a raczej na stan wód w Polsce. Mamy w tej chwili bardzo groźną dla upraw suszę. W wielu rejonach kraju deszcz czy śnieg w ogóle nie padał przez kilka ostatnich tygodni, a poziom wód gruntowych obniżył się o kilka metrów. Prognozy na kwiecień nie pozostawiają złudzeń - opady będą poniżej wieloletniej normy, co dla rolników jest fatalną wiadomością.
Wzrosty cen niektórych towarów rolnych mogą być w tym roku nawet kilkudziesięcioprocentowe. Eksport nas nie uratuje, bo wiele krajów Europy i świata ma te same co my problemy z ociepleniem klimatu i nieurodzajem.
A może jednak deflacja
Narodowy Bank Polski jest przekonany, że inflacja w Polsce w najbliższych latach będzie umiarkowana. Na 2020 rok prognozuje średnioroczny wzrost cen o 3,2 proc., a w latach 2021-22 jeszcze mniejszy, bo na poziomie 2,5 proc. Oznaczałoby to, że prawie pięcioprocentowa lutowa inflacja była szczytem trendu, z którego za chwilę zaczniemy schodzić.
Prezes NBP Adam Glapiński spodziewa się nawet deflacji, czyli spadku cen, który byłby następstwem kryzysu gospodarczego wywołanego przez epidemię koronawirusa. Szef banku centralnego wychodzi z założenia, że skoro spadną dochody wielu ludzi i obniży się popyt, to towary i usługi potanieją. Pamiętajmy jednak, że obecny kryzys ma także podażowe oblicze. Spada nie tylko popyt, ale i produkcja. Nawet jeśli ludzie będą mniej kupowali, to półki wcale nie będą uginać się od nadmiaru artykułów.
Pieniądze z prasy drukarskiej
Nieuniknione w naszej gospodarce będzie także podsycające inflację drukowanie pieniędzy. Nieuniknione, ale i potrzebne, bo rząd zapowiada na koniec kwietnia tarczę finansową, która ma być wsparciem dla podupadających przedsiębiorstw. Żywa gotówka będzie podtrzymywała płynność finansową firm, a skala owego drukowania pieniędzy jest szacowana na 7 proc. PKB. Mniejszy, czy większy wzrost cen jest zawsze drugą stroną takiej operacji.
Z całą pewnością są i będą w najbliższym czasie takie sfery gospodarki, których znakiem rozpoznawczym staną się obniżone ceny. Można się spodziewać, że tańsze będą na przykład usługi turystyczne, hotele i bilety lotnicze. To z pewnością przyczynek do deflacyjnej teorii prezesa Glapińskiego.
ZOBACZ: Dadzą pieniądze na walkę z epidemią. Założyciel Twittera 28 proc. majątku, Amazona 0,1 proc
Ale już na trwale obniżone ceny paliw nie można liczyć. Przekonują nas o tym ostatnie dni, a nawet godziny na rynku ropy naftowej. Arabia Saudyjska właśnie porozumiała się z Rosją. Najwięksi producenci tego surowca od maja zmniejszą wydobycie, by więcej zarabiać na każdej baryłce. Już zarabiają, bo inwestorzy spodziewając się porozumienia gigantów podbijają ceny – od 25 dolarów za baryłkę brent 25 marca do ponad 30 dolarów w tej chwili.
Susza w rolnictwie, drukowanie pieniędzy przez NBP, drożejąca ropa naftowa. Jest zbyt dużo powodów, byśmy mogli liczyć w najbliższej przyszłości na niskie ceny w sklepach.
Czytaj więcej