Szedł do domu przez trzy dni. Nie chciał zarażać współpasażerów
34-latek z malezyjskiego stanu Sabah na wyspie Borneo przed trzy dni wracał pieszo do rodzinnego miasta, by uniknąć kontaktu z ludźmi. Mężczyzna obawiał się, że może być zakażony koronawirusem – poinformowała miejscowa prasa.
34-letni Alixson Mangundok 25 marca wrócił z Japonii, gdzie pracował. Po tym, jak wylądował na międzynarodowym lotnisku w mieście Kota Kinabalu i negatywnie przeszedł szybki test na Covid-19, poproszono go o poddanie się bardziej szczegółowym badaniom w szpitalu. Tam lekarze powiedzieli mężczyźnie, że w czasie oczekiwania na wyniki dodatkowych testów nie musi zostawać w rządowym centrum kwarantanny i może zamiast tego odizolować się w domu.
ZOBACZ: Miss Anglii wraca do pracy szpitalu. Pomoże w walce z koronawirusem
Mangundok, który – jak stwierdził – jest przyzwyczajony do marszów, bo w przeszłości dużo polował i pracował na farmach, zdecydował się zrezygnować z autobusu i dotrzeć pieszo do odległego o 120 km rodzinnego miasta Kota Marudu, żeby nikogo po drodze nie zarazić. Powrót w rodzinne strony zajął mu trzy dni.
Odpoczywał na przystankach
Wcześniej krewni odebrali od niego część bagażu, bo mężczyzna spodziewał się, że przez dwa tygodnie będzie musiał zostać w centrum kwarantanny. Dzięki temu ostatecznie maszerował tylko z plecakiem.
Malezyjczyk, ojciec dwojga dzieci, który pracował zagranicą od 18. roku życia, opowiedział gazecie "The Star", że odpoczywał na przystankach autobusowych, a w wodę zaopatrywał się w przydrożnych sklepach.
Kilkakrotnie w punktach kontroli zatrzymywali go policjanci, którym musiał wyjaśniać, dokąd idzie. Jak twierdzi, funkcjonariusze zaproponowali mu nawet pomoc w złapaniu autostopu, ale odmówił, bo miał ze sobą psa, którego przygarnął po drodze i nie chciał stwarzać dla nikogo zagrożenia, mimo że lekarze powiedzieli, że prawdopodobnie jest zdrowy.
"Telefon rozładował się dwa dni wcześniej"
Ostatecznie rodzina 34-latka dowiedziała się, że widziano go idącego pieszo w stronę domu. - Martwili się o mnie, bo mój telefon rozładował się dwa dni wcześniej, a oni nie mieli ode mnie żadnych wiadomości, odkąd opuściłem lotnisko - powiedział Mangundok.
ZOBACZ: Koronawirus. Najnowsze informacje z Polski i świata [RELACJA]
Ostatnie 50 kilometrów pokonał w podstawionym przez krewnych samochodzie, który sam prowadził. - Gdy doszedłem do Kota Marudu, nie zobaczyłem się z moimi rodzicami, tylko poszedłem prosto do chaty na farmie. Tak jest dla wszystkich bezpieczniej - powiedział, dodając, że zostanie tam, dopóki nie będzie miał całkowitej pewności, że jest wolny od koronawirusa.
We wtorek Malezyjczyk otrzymał negatywny wynik pierwszego testu z Kota Kinabalu i poprosił o drugi w lokalnym szpitalu. Jak zapewnił media, pozostanie w izolacji, dopóki i ten test nie potwierdzi, że jest zdrowy.
Czytaj więcej