Tarcza 2.0 jeszcze nie na miarę potrzeb. Żywa gotówka potrzebna od zaraz
Mała pomoc dla nielicznych. Tak pierwszą wersję rządowej tarczy antykryzysowej podsumowują przedsiębiorcy. Stąd niecierpliwie czekali na tarczę 2.0. I już wiedzą, że rząd znów nie zdecydował się na kosztowne, odważne i szybkie dopłacanie do firm sparaliżowanych przez pandemię. O potrzebach polskich firm pisze Jacek Brzeski z biznesowej redakcji Polsat News.
Menedżerowie i właściciele dużych i mniejszych przedsiębiorstw nie kryją, że potrzebna jest im żywa gotówka niezbędna do pokrywania kosztów bieżącej działalności. Jeszcze tydzień temu na podyktowane przez rząd zamknięcie rynku (lockdown) polski biznes odpowiedział niewygórowanym postulatem : w takim razie zwolnijcie nas z płacenia podatków i składek. Nawet to oczekiwanie jest spełniane w niewielkim stopniu.
Bogatsi i hojniejsi
Niemcy, Hiszpania czy Japonia na pomoc firmom dotkniętym przez inwazję koronawirusa przeznaczają 20% PKB. To prawda, że w tej puli jest wiele kredytów i gwarancji, a nie tylko żywa gotówka. Jednak w Polsce do osławionych 212 mld zł rządowego wsparcia w pierwszej tarczy ministrowie dodają teraz tylko 11 mld, a to razem stanowi 10% PKB, z czego gorące pieniądze to jakieś 3% PKB.
ZOBACZ: Rekordowe obniżki na stacjach. "Sytuacja bezprecedensowa"
Konstytucyjna granica długu publicznego w Polsce to 60% PKB. Pełne zrealizowanie tarczy 1.0 podniesie ten poziom do 50% PKB. To nie będzie żaden dramat, zwłaszcza w sytuacji, gdy niejedna gospodarka wysokorozwinięta ma na liczniku nawet 100% PKB długu. Żadnym dramatem nie byłoby też w Polsce udostępnienie potrzebującym dodatkowej kwoty 50-60 miliardów złotych, bo wtedy nasz dług publiczny wzrósłby do 53% PKB i ciągle pozostawałby w bezpiecznych granicach.
Polscy przedsiębiorcy zazdroszczą zachodnim, że ci wysyłają do urzędów drogą elektroniczną wnioski o dofinansowanie i dostają pieniądze po 48 godzinach. U nas obowiązuje biurokratyczna mitręga, a zasada: „kto szybko daje, ten dwa razy daje” nie mieści się w głowach decydentów.
Daj, a potem sprawdź
Władza w Polsce obywatelom nie ufa, a już zwłaszcza przedsiębiorcom. Gdyby było inaczej każdy właściciel biznesu występowałby o pomoc finansową składając jednostronicowe oświadczenie, w którym przytoczyłby kilka podstawowych liczb opisujących stan firmy. Poszukiwanie oszustów i naciągaczy odbywałoby się po zakończeniu pandemii, bo lepiej teraz dać pieniądze także tym, którym się nie należą, niż lękliwie opóźniać wypłaty i doprowadzać naprawdę potrzebujących do bankructw.
ZOBACZ: Polscy przedsiębiorcy włączają się do walki z koronawirusem
Inna sprawa, że rząd – co wynika chociażby z wypowiedzi byłego(?) wicepremiera Jarosława Gowina – obawia się, że po 2-3 miesiącach gospodarczej kwarantanny nie poradzi sobie z finansami państwa jeśli szerokim gestem będzie pomagać przedsiębiorstwom. Stąd bierze się zapewne projektowana w tarczy 2.0 kosmetyczna zmiana - ulgi w składach ZUS mają być nie tylko dla firm zatrudniających do 9 osób, ale także dla 49-osobowych.
Odsiecz kredytowa
Dobrze, że w tarczy 2.0 wprowadzono dla przedsiębiorstw kredyty nieoprocentowane - procenty weźmie na siebie państwo. Banki już w tej chwili nie chcą biznesowi pożyczać pieniędzy, bo boją się, że klienci za chwilę stracą płynność finansową i staną się niewypłacalni. Jak zapewnia minister Jadwiga Emilewicz, Bank Gospodarstwa Krajowego stanie się gwarantem kredytów dla przedsiębiorstw w wysokości 80%. Dzięki temu system finansowy powinien uniknąć zawału. Jeśli cała ta operacja się nie powiedzie, to szybko znajdziemy się w sytuacji, że przedsiębiorcy przychodzący do banków dostaną gotówkę, o ile podpiszą weksle gwarantujące spłatę należności własnym majątkiem osobistym.
Banki powinny mieć pewność, że także ludzie pracy najemnej są wiarygodnymi kredytobiorcami, że mają w miarę stabilne dochody. Stanie się tak, gdy rząd będzie gwarantem płacy minimalnej w firmach dotkniętych lockdownem. Nie można też zapominać o bezrobotnych, tym bardziej, że dzisiejszy poziom świadczeń dla nich jest bardzo niski. Do rozważenia jest płaca minimalna przez pierwsze 2-3 miesiące po utracie pracy. Pamiętajmy, że w czasie kryzysu takie rozdawanie ludziom pieniędzy jest podtrzymywaniem popytu, dzięki któremu pracują choćby niektóre tryby gospodarki.
ZOBACZ: Złoty słabnie. Tańsze kredyty w naszej walucie, frankowicze w strachu
Tymczasem podnoszenie świadczeń dla bezrobotnych na dzisiejszym etapie kryzysu zostało przez minister Emilewicz wykluczone. Twierdzi, że można się nad tym zastanowić dopiero w maju albo w czerwcu, o ile stopa bezrobocia z dzisiejszych 5,5% podniesie się do około 8%.
Lęk przed odszkodowaniami
Przedsiębiorstwa potrzebują żywej gotówki, by podtrzymywać działalność, ratować płynność finansową i nie zwalniać załóg. Po stronie rządu dominuje jednak obawa, że działania antykryzysowe za dużo będą kosztowały. Jarosław Gowin mówi, że nie można w Polsce wprowadzić stanu klęski żywiołowej, bo odszkodowania będą zbyt wysokie. Nie omieszkał przy tej okazji zasugerować, że „oskubią nas” zagraniczne koncerny.
Liczni prawnicy zwracają jednak uwagę, że w stanie klęski żywiołowej rząd ma prawo urzędowo wyznaczyć wielkość odszkodowań. Z pewnością nie byłyby one tak wysokie, jak te, o które zainteresowani mogliby się ubiegać w normalnym trybie już po zakończeniu pandemii. W dodatku, w stanie klęski żywiołowej można ubiegać się o zwrot pieniędzy za straty bezpośrednie (głównie materialne). Epidemia to jednak nie powódź, susza, czy huragan. W tym wypadku można mówić o utraconych przez przedsiębiorców korzyściach finansowych, a te nie zawsze są oczywiste, a tym samym łatwe do oszacowania.
Zanim więcej wypracujemy szczegóły tarczy 2.0 zaufajmy sobie trochę bardziej.
Czytaj więcej