"Dyrektorze traktuj nas jak ludzi" - pisała ratowniczka z kwarantanny w karetce. Została zwolniona
Ratowniczka medyczna z Warszawy została zwolniona z pracy dwa tygodnie po tym, jak opisała w mediach społecznościowych sytuację, która spotkała ją i jej kolegów w związku z epidemią koronawirusa. Kobieta wraz z resztą załogi, musiała czekać 34 godziny w karetce na wyniki testu na COVID-19 u pacjenta, z którym miała kontakt.
16 marca Marta Kołnacka opisała na Facebooku sytuację jaka spotkała załogę karetki pogotowia z Warszawy. Ratownicy medyczni musieli czekać w karetce kilkadziesiąt godzin na wynik testu na koronawirusa u pacjenta, z którym mieli kontakt.
"Czekam wraz z 2 kolegami z zespołu 18h na wyniki naszego pacjenta, który zataił informację lub dyspozytor po prostu nie zapytał go o możliwe zakażenie koronawirusem" - poinformowała kobieta.
"Jesteśmy traktowani jak bydło"
"Mamy czekać te 18h w karetce... Od 5h nikt nie przyszedł zapytać nas o to, czy mamy co jeść i pić... Wyznaczono nam toaletę w budynku gdzie może skorzystać z toalety - warunki krytyczne..." - napisała.
ZOBACZ: Lekarka ze szpitala wojewódzkiego z koronawirusem. Sprawę bada prokuratura
Na szczęście ratownicy mogli liczyć na wsparcie swoich kolegów.
"Gdyby nie nasi koledzy, którzy zaoferowali pomoc w dostarczeniu jedzenia i picia, to byłoby krucho. Bardzo wam dziękujemy. Jesteśmy traktowani jak bydło..." - dodała.
Kobieta nie kryła rozczarowania całą sytuacją, bo jak stwierdziła, "to my codziennie wsiadamy do karetek, aby dawać wam poczucie bezpieczeństwa, a w razie potrzeby ratować".
ZOBACZ: Ponad 100 pracowników szpitala w Brzesku na kwarantannie. Zamknięto porodówkę
"Dyrektorze traktuj nas jak ludzi, nie ja gó..." - zaapelowała. "Jak tak dalej pójdzie zaraz nie będzie komu wsiadać do karetek, bo nikt nie będzie chciał pracować w takich warunkach, gdzie nie zabezpieczają nic..." - dodała.
Gehenna kobiety i jej kolegów skończyła się dopiero po 34 godzinach. "Jesteśmy wolni, jedziemy do domu !!!!! Po 34h" - poinformowała.
Wpis lekarski odbił się szerokim echem. Zareagował na niego m.in. prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. "Takie sytuacje jak ta mogą wywołać tylko jedną reakcję - to nie może się powtórzyć" - zapewnił.
Po tym wpisie Warszawa przygotowała dla ratowników medycznych 3 miejsca tymczasowego odpoczynku - na Mokotowie, Woli i Pradze. "Wszystkie są już gotowe do użytku. Ratownicy będą mogli w nich spokojnie odetchnąć przez czas, w którym nie będą mogli pełnić swoich obowiązków" - przekazał Trzaskowski.
Mimo że cała sytuacja zakończyła się szczęśliwie, sprawa ma swój dalszy ciąg.
W środę ratowniczka poinformowała, że po siedmiu latach pracy, dostała wypowiedzenie. "Dziś odebrałam pismo, że dnia 24.03 została rozwiązana ze mną umowa z miesięcznym okresem przez pogotowie" - poinformowała załączając zdjęcie listu.
Kobieta zasugerowała, że zwolnienie z pracy ma związek z jej krytycznymi wpisami. "Dziwny zbieg okoliczności? (...) Ja się czuje znów potraktowana jak... eh..." - napisała.
"Chodzi o ocenę pracy"
Do sprawy odniósł się dyrektor warszawskiego pogotowia Karol Bielski.
- Chodzi o ocenę pracy pani Marty. Cały czas przyglądamy się naszym pracownikom, czy wszystkie obowiązujące procedury są przestrzegane i praca ratowników zostaje poddana weryfikacji. To pismo to efekt dłuższej współpracy, ale nie mogę informować w szczegółach o powodach - tłumaczył tvnwarszawa.pl powody zwolnienia dyrektor pogotowia.
Czytaj więcej