Europejska gospodarka w odwrocie. Ten kryzys może potrwać kilka lat
Trwoga. Tym jednym słowem można opisać stan nastrojów przedsiębiorców z branż przemysłowych w całej Europie. Marzec przyniósł bardzo duże spadki wskaźników koniunktury PMI. W Polsce spadliśmy do poziomów z lat 2008-09.
Indeks liczony co miesiąc przez IHS Markit dla naszego kraju zmalał od lutego z 48,2 punktu do 42,4. To największy miesięczny regres od 11 lat. Produkcja, nowe zamówienia i eksport polskich fabryk spadły najszybciej od grudnia 2008 r., gdy mieliśmy globalny kryzys finansowy. I co najgorsze, prognoza naszych przedsiębiorców na najbliższych 12 miesięcy jest najsłabsza od momentu rozpoczęcia badań przez IHS Markit.
Tsunami gospodarcze
Polska w grupie kilkunastu krajów, dla których dziś podano wartość PMI przemysłowego znalazła się na trzecim miejscu od końca. Gorzej wypadły tylko Czechy (41,3) i Włochy (40,2). Francja, Niemcy, Hiszpania, Szwajcaria, Szwecja i cała strefa euro zanotowały wartości na poziomie 43-45 punktów, ale – tak jak w Polsce – w przeciągu miesiąca wszędzie tam indeks spadł o kilka punktów. Najlepiej wypadła Wielka Brytania. Może pochwalić się wynikiem 47,8 punktu, ale oczywiście nikt w Europie nie ma teraz szans na osiągnięcie granicy 50 punktów, która oddziela recesję od wzrostu.
ZOBACZ: PKN Orlen: Komisja Europejska zgodziła się na przejęcie Energi
Najbardziej wrażliwa na pandemię jest sfera usług. Znamy dopiero wstępne dane o PMI (z 24 marca). Były fatalne. Dla Francji i całej strefy euro wyniosły 28-29 punktów, a dla Niemiec i Wielkiej Brytanii 34-35. Dla Polski ten wskaźnik nie jest liczony.
Iskierką nadziei jest stan ekonomiczny Azji. W Chinach, które informują o pokonaniu epidemii PMI przemysłowy wzrósł w ciągu miesiącu z 40 do 50 punktów. W Japonii notowany jest wynik 44,8 punktu, czyli tylko o 3 punkty gorszy niż w lutym.
Nie ma popytu, nie ma podaży
Prawdopodobieństwo, że dzisiejszy kryzys gospodarki światowej może być równie dotkliwy jak zapaść z lat 1929-33 jest jednak duże. Dramat polega na tym, że nie ma popytu – bo ludzie siedzą w domach i nie robią zakupów i nie ma też podaży, bo ludzie siedzą w domach i nie pracują w fabrykach. Globalna kwarantanna grozi zerwaniem łańcucha dostaw. Kolejne sfery i branże gospodarki będą wyłączane z gry ekonomicznej i paraliżowane.
ZOBACZ: Przedsiębiorcy protestowali w centrum stolicy. 60 wniosków o ukaranie do sądu
Niemcy liczą się z tym, że jeśli ich gospodarka zostanie zatrzymana na trzy miesiące to PKB może skurczyć się w tym roku nawet o 20%, a liczba bezrobotnych wzrośnie o ponad milion. Z kolei dla Polski Morgan Stanley przewiduje tegoroczny spadek PKB o 3,5% ale przy założeniu, że lockdown będzie kilkutygodniowy, a nie kilkumiesięczny. Spadek zatrudnienia o kilkaset tysięcy osób wydaje się być nieunikniony.
Z tarczą czy na tarczy?
Konfederacja Lewiatan przeprowadziła ankietę wśród polskich przedsiębiorców. Ponad połowa z nich szykuje się w ciągu najbliższych dwóch miesięcy do zwalniania pracowników i to w skali od 20 do 50%.
Najbardziej radykalni przedstawiciele polskiego biznesu twierdzą, że skoro państwo zamknęło rynek, to aż do końca lockdownu powinno zgodzić się na wstrzymanie regulowania przez przedsiębiorców wszystkich najważniejszych danin: CIT, PIT,VAT i ZUS. Dla wielu z nich rządowa Tarcza Antykryzysowa jest półśrodkiem. Finansowa pomoc jest nieduża, w dodatku obarczona biurokratycznymi procedurami.
Niektóre sfery usług są w katastrofalnym położeniu. Nie można wykluczyć, że turystyka, hotelarstwo, branża gastronomiczna a także duża część transportu nawet podczas najbliższych wakacji nie powrócą do normalnej działalności.