Teatry zamknięte z powodu epidemii. Co tracimy?
- Dla mnie teatr to rozrywka i budzenie przeróżnych emocji, nawet tych smutnych. Często określam to tak, że ja i moi artyści jesteśmy "na usługach" publiczności - mówi Ralph Kaminski w rozmowie z polsatnews.pl. 27 marca to Międzynarodowy Dzień Teatru. Z powodu epidemii koronawirusa, teatry pozostają jednak zamknięte.
- Miewam powtarzający się sen związany z teatrem. Podejrzewam, że wynika on ze stresu związanego z występami. Często śnię, że stoję na scenie, jestem nagi lub mam na sobie jedynie bieliznę - mówi aktor teatralny Patryk Pietrzak.
Podobno wspomniany koszmar dręczy wielu artystów od lat. - Inny, to sytuacja, w której powtarzam za suflerem słowa bez jakiejkolwiek interpretacji, czy też przekazywania emocji - dodaje Pietrzak.
"Zobaczenie spektaklu to było wielkie święto"
Pierwszym spektaklem, który zobaczył Paweł Małaszyński jako widz w białostockim teatrze, był "Kontrabasista" z Jerzym Stuhrem. - Miałem wtedy 17 lat i jeszcze nawet nie myślałem o tym, że kiedyś to ja będę stał na deskach teatralnej sceny - mówi Małaszyński, aktor Teatru Kwadrat w Warszawie. Ten moment przyszedł nieco później. - Pomyślałem: "A dlaczego nie? Może warto spróbować i sprawdzić, czy ja się w ogóle do tego nadaję...". Zrobiłem to, żeby za kilkadziesiąt lat, siedząc na bujanym fotelu z kotem na kolanach, nie żałować, że się nie odważyłem - dodaje.
ZOBACZ: Wyjątkowa modlitwa papieża. Pusty plac Świętego Piotra
- Pamiętam, jak wielkie wrażenie w przedszkolu robił na mnie teatrzyk kukiełkowy - do tego stopnia, że sam potem odtwarzałem niektóre sceny. W tych przedstawieniach często pojawiała się postać Baby Jagi oraz wilka. Kiedy ich widziałem, budziło to we mnie jednocześnie przerażenie i fascynację - mówi z kolei Ralph Kaminski, który swoje pierwsze kroki na scenie stawiał w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. - Jak tam trafiłem? Moja trenerka wokalna ze studiów przygotowywała tam spektakl. Szukała wsparcia dla aktorów wśród studentów i znalazłem się w gronie jej wybrańców. Później Wojciech Kościelniak robił swój pierwszy dramatyczny spektakl "Czyż nie dobija się koni" i urządził casting, dzięki któremu dostałem się gościnnie do obsady. Grałem rolę Freddiego, który brał udział w tanecznym konkursie - opowiada.
- Od dziecka pamiętam, że zobaczenie spektaklu to było wielkie święto. Pierwsze spotkania z teatrem odbyły się oczywiście w przedszkolu, do którego przyjeżdżała grupa z teatrzykiem kukiełkowym. Dla czteroletniego chłopca to była magia - podkreśla Jacek Kawalec. W liceum trafił do spektaklu "Noc Listopadowa" w Teatrze Dramatycznym, w reżyserii Macieja Prusa. Dostał do zagrania małą rolę. - Przez trzy miesiące miałem okazję obserwować całą plejadę gwiazd, byli tam: Zbigniew Zapasiewicz, Gustaw Holoubek, Mieczysław Voit, Andrzej Szczepkowski, Piotr Fronczewski, Marek Kondrat, Jadwiga Cieślak Jankowska i Małgorzata Niemirska. Przyglądanie się pracy takich mistrzów spowodowało, że zwariowałem na punkcie tego zawodu i postanowiłem zostać aktorem. Chciałem sobie trochę to utrudnić, dlatego pojechałem do innego miasta - wybrałem Wydział Aktorski w Łodzi, gdzie dostałem się za pierwszym razem - dodaje.
"Piotruś Pan", ''Muminki'' i... po studiach
Będąc małym chłopcem swoje pierwsze przedstawienie Patryk Pietrzak zobaczył w Teatrze Jaracza w Łodzi - był to "Piotruś Pan". - Do tej pory pamiętam postać krokodyla - opowiada. - Moi rodzice są związani z teatrem - za namową mamy zacząłem statystować w spektaklach. Po raz pierwszy na scenie pojawiłem się w przedstawieniu "AIDA" - byliśmy razem z moją siostrą jednymi z niewolników - statystami. Wiedziałem, że moja rola jest niewielka, ale było to stresujące - wspomina.
Kinga natomiast w podstawówce jeździła z klasą do Teatru Groteska w Krakowie. - Wydaje mi się, że pierwsze, były "Muminki". Przynajmniej one zapadły mi najbardziej w pamięć. Aktorzy mieli na sobie wielkie maski Muminków - tak, że w ogóle nie było widać ich głów - mówi Kinga Matusiak-Lasecka, aktorka Teatru im. H. Ch. Andersena w Lublinie. Dzieci były zachwycone przedstawieniem. - I tak dałam się zaczarować. Zaczęłam chodzić na zajęcia teatralne do domu kultury w moim rodzinnym mieście Olkuszu, a tam pani, która prowadziła nasz teatrzyk miała na szafie podobne maski "Muminków". Czułam, że jestem w dobrym miejscu - dodaje.
Odpowiedniego miejsca szukał natomiast po studiach Paweł Małaszyński. - Wysłałem swoje CV do ponad 20 teatrów w Polsce, chciałem dostać się nawet gdzieś gościnnie... Wiedziałem wtedy, że nie mogę wypaść z pewnego rytmu pracy, którego nauczono mnie w szkole i stracić kontaktu z publicznością. Wtedy nawet nie marzyłem o etacie, który w tamtych czasach był pewnego rodzaju nobilitacją - wspomina. - Tak się stało, że otrzymałem odpowiedź z trzech miejsc. Postawiłem wszystko na jedną kartę - wybrałem Teatr Kwadrat - dostałem tam propozycję zastępstwa za Andrzeja Nejmana, który obecnie jest jego dyrektorem. Darzyłem to miejsce miłością. Chciałem zapracować na to, by móc być częścią tego wspaniałego zespołu, od lat ich obserwowałem - podobało mi się to, jaki poziom reprezentują grając fantastyczne farsy i komedie na najwyższym poziomie. Dziś absolutnie nie żałuję tej decyzji. Jestem w Teatrze Kwadrat już 18 lat. Mogę powiedzieć śmiało, że to mój drugi dom - podkreśla.
"Nie ma łatwych ról"
- W tym zawodzie nie ma łatwych ról - każda z nich niesie w sobie jakiś rodzaj trudności. Na-wet epizod jest ważny, bo stanowi fragment pewnej całości. Wiele razy zdarzały się wzloty i upadki - ale istotne jest to, by w momencie premiery nie zakończyć pracy nad postacią - zaznacza Małaszyński. Za każdym razem, kiedy wciela się w swoich bohaterów, odkrywa coś nowego. Jak twierdzi, czasami wkrada mu się pewna rutyna w jakąś rolę - jak to było np. ze spektaklem "Berek". - Wiedziałem, że już się w tej roli wypaliłem i nie mogę dalej oszukiwać siebie czy też widza. W tym zawodzie trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny - dodaje.
- Miałem taką karkołomną sytuację pod koniec lat 90., wcielając się w Papkina w Teatrze Polskim - zdradza Kawalec. Reżyserem, z którym wtedy pracował, był Andrzej Łapicki. - Musiałem tę rolę zrobić w tydzień, ponieważ przybyłem tam na zastępstwo. Trudność wynikała oczywiście z krótkiego czasu na przygotowanie. Fakt, że reżyserował to Łapicki - który był specem od twórczości Fredry - sprawił, że wspominam to jako świetną szkołę - dodaje.
Matusiak-Lasecka mówi wprost, że jest początkującą aktorką. Dopiero poznaje, co to znaczy żyć i utrzymywać się ze swojej dotychczasowej pasji. - Ta rola wydaje mi się najtrudniejsza. Bardzo nie chciałabym, aby to, co robię stało się tylko i wyłącznie moim zawodem, chcę pielęgnować w sobie tę pasję i miłość do teatru. Aktualnie pracujemy nad "Pippi Långstrump" i będę tam grała Annikę. Po raz pierwszy dostałam rolę mało przebojowej spokojnej grzecznej dziewczynki i jest to dla mnie wyzwanie, aby się z nią polubić i zagrać ją tak, aby była ciekawa. Myślę, że z każdą rolą trzeba się polubić, bo nie ma nic gorszego, niż aktor wychodzący na scenę na siłę - wyznaje.
Kaminski swoją najbardziej wymagającą rolę przedstawił w 2019 roku podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, którego został zresztą laureatem. - Po kilku latach przerwy od tego konkursu miałem już nawet takie myśli, by nie próbować po raz kolejny. Odważyłem się jednak, ponieważ miałem pomysł na występ i bardzo ważny przekaz. W tamtym czasie chciałem wyjść z pewnej strefy komfortu i postawić przed sobą wyzwanie. Zaśpiewałem utwór "Witajcie w naszej bajce". Bardzo zależało mi na tym, by był to repertuar z "Akademii Pana Kleksa", ponieważ kocham muzykę Andrzeja Korzyńskiego. Jego piosenki są przeznaczone dla dzieci, ale można znaleźć w nich cenne wartości dla dorosłych. "Witajcie w naszej bajce'' - jest wciąż takim idealnym odniesieniem do sytuacji w naszym kraju. Zaśpiewałem tę piosenkę tak naprawdę kłamiąc... - zaznacza Kaminski.
Ikona sceny teatralnej jest tylko jedna?
- Ikoną sceny teatralnej w Polsce jest z pewnością Krystyna Janda. Ona należy do grona tych aktorów, którzy wystarczy, że są tylko na scenie. Nie muszą kompletnie nic robić, a w odbiorze widza unosi się w powietrzu coś niebywałego - jakiś rodzaj magii. To jest taka nasza Meryl Streep. Ostatnio jestem też pod wrażeniem tego, co robi Maciej Musiałowski, dawno nie czułem, by od kogoś tak intensywnie wylewały się emocje w trakcie gry. Jego występ sprzed kilku lat na festiwal PPA jest moim ulubiony ze wszystkich, które tam widziałem - mówi Kaminski.
Dla Pawła Małaszyńskiego mistrzem sceny teatralnej był zdecydowanie Tadeusz Łomnicki. - To, że mogę z nim obcować poprzez zrealizowane filmy, sztuki i wywiady jest dla mnie fantastycznym przeżyciem. Słyszałem wiele opowieści z nim związanych od moich teatralnych kolegów, dla których był opiekunem roku. Ich historie malują w mojej głowie portret artysty, który mnie fascynuję. Łomnicki był tytanem pracy i miłośnikiem teatru - każdą ze swoich ról dopracowywał do perfekcji - odpowiada. - Wyznaję zasadę, by przed każdym wejściem na scenę powtórzyć tekst sto razy, jak robił to Łomnicki. Niestety nie było dane mi go spotkać w swoim życiu, ale miałem za to okazję pracować z innymi wybitnymi artystami tj.: Jurek Turek, Wojtek Pokora, Jan Kobuszewski czy też Jan Frycz i Krzysztof Globisz. Są to przede wszystkim ludzie, od których bije pasja teatralnej sceny. Sposób, w jaki wchodzą w rolę i to jaką energię daje ta współpraca z nim jest niesamowitym przeżyciem. Pozostaje jedynie brać od nich przykład i mieć właśnie takie zdrowe podejście do tego, czym jest sztuka w dzisiejszych czasach - dodaje.
Aktorka Teatru im. H. Ch. Andersena w Lublinie nie ma jednego mistrza. - Lubię to uczucie, kiedy np. pójdę na jakieś przedstawienie i ktoś gra tak, że ja się absolutnie nie zastanawiam, jak on to robi. Nie analizuję, tylko chłonę. I jeśli ktoś mnie zaczaruje, to staje się takim "moim mistrzem". Ale też i pracując spotykam na co dzień osoby, od których mogę się wiele nauczyć, z którymi mogę porozmawiać o życiu i sztuce - opowiada.
"Tatuniu, zejdź z tej huśtawki, bo spadniesz!"
- Jeśli chodzi o reakcje widzów, to też są ciekawe. Od dwóch lat pracuję w Teatrze H. Ch. Andersena w Lublinie. Jest to teatr lalkowy, więc większość przedstawień gramy dla dzieci. A wiadomo, że dzieci to najbardziej wymagająca publiczność. Często wyrażają swoje emocje na głos i to jest piękne. Podczas spektaklu dla dorosłych pt. "Podwójne życie Weroniki" w reżyserii Krzysztofa Rzączyńskiego, koleżanka pod koniec spektaklu robi wyrzuty swojemu partnerowi scenicznemu i wybiega w stronę widowni. Pojawia się lekka konsternacja, w tym momencie wstaje dziewczyna i krzyczy do tego kolegi "No co tak stoisz - biegnij za nią!" - wspomina.
Kiedy córka Jacka Kawalca miała trzy lata, on grał pająka w bajce pt. "Zaczarowana królewna". Wisiał wysoko na stalowych strunach... Miał zaśpiewać piosenkę i wygłosić monolog. - Na jednej z generalnych prób Kalina siedziała akurat na balkonie. W momencie, kiedy znalazłem się na jej wysokości, a ona to zobaczyła, krzyknęła: "Tatuniu, zejdź z tej huśtawki, bo spadniesz!". Z wrażenia zapotniałem połowy tekstu tego monologu - opowiada z uśmiechem.
- Dzieci są bardzo odważne, granie dla nich jest niesamowicie trudnym wyzwaniem. Najmłodszych widzów nie da się tak łatwo oszukać, dlatego występowanie przed nimi jest też w pewnym sensie rodzajem jakiegoś sprawdzianu na to, czy jesteśmy wiarygodni- przyznaje również aktor Patryk Pietrzak. - Dorosłych ludzi najbardziej śmieszą kalki z ich rzeczywistości. Im sceny z przedstawienia są bardziej zbliżone do szczegółów z ich życia prywatnego, tym bardziej spektakl jest dla nich zabawny - dodaje.
Poranek daje symptomy życia w "Matrixie"
W związku z epidemią koronawirusa teatry pozostają tymczasowo zamknięte.
- Obecna sytuacja niestety nie napawa optymizmem i nie chodzi mi tylko o sztukę... Doświadczamy czegoś nowego. Kiedy wstaję rano, mam wrażenie, że żyję w jakimś "Matrixie", budzę się w świecie, który znałem wyłącznie z filmów i nie wyobrażałem sobie, że dożyję takich czasów. Fakt, że ten wirus doprowadza ludzi do śmierci jest dla mnie czymś przerażającym - zdradza Paweł Małaszyński.
Jego zdaniem, fundamenty kultury legły w gruzach. - Ze względu na zaistniałą sytuację artyści przenieśli swoją pracę w sferę online. Pozostaje tylko pytanie, jak długo taki stan rzeczy potrwa? Ile można pracować w taki sposób? Jak na razie pozostaje nam czytanie tych sztuk przed ekranem komputera. Wierzę w siłę medycyny i mam nadzieję, że niebawem usłyszę, że jest na to szczepionka i lekarstwo - dodaje.
Tymczasem, razem ze swoimi teatralnymi kolegami czyta spektakle na YouTube. Nigdy wcześniej nie publikowali takich nagrań. Chociaż, jak przyznaje aktor, to, co tam robią, jest dla nich normalką. - Gdy zostaje wybrana sztuka, czytamy ją i zaczynamy się wspólnie wgryzać w ten tekst... Nawet zapytałem dyrektora naszego teatru, czy jemu się nie wydaje, że dla widzów to nasze życie od kuchni może okazać najzwyczajniej nudne. Obawiałem się, że wpadniemy w pewną rutynę - mówi Małaszyński. - Jak się okazało, dostaliśmy od widzów odpowiedź, że taki sposób dzielenia się z nimi sztuką, bardzo im się podoba. Musieliśmy znaleźć jakiś sposób, by zasygnalizować widzom, że jesteśmy razem w tej trudnej sytuacji. Chcieliśmy tym podkreślić, że się nie podajemy i zrobimy wszystko, by nasi odbiorcy pamiętali o nas. My jako teatr jesteśmy po to, by umilić ten strasznie smutny czas i będziemy to robić do skutku - oświadcza.
Wyświetl ten post na Instagramie.Foto by @martawojtal #teatrkwadrat #teatr @teatr_kwadrat @ellemanpolska @olivierjaniak
- Nie takie tragedie działy się na świecie, a my jako społeczeństwo, finalnie nigdy nie wyciągaliśmy z nich wniosków. Jeśli chodzi o kulturę, z pewnością zostawi to ślad na wielu artystach, twórcach czy też instytucjach - niektórym będzie trudniej odnaleźć się w nowej sytuacji. Na pewno to nie zniszczy kreatywności, ponieważ wiele osób związanych ze sztuką ma teraz czas na przemyślenia, planowanie... - mówi Kaminski.
Wspierać się, nie wychodzić z domu i... oglądać teatr online
- Jeśli nawet za miesiąc będziemy mogli otworzyć teatry, to ile ludzi przyjdzie do nich? Sądzę, że niewiele, będą się jeszcze obawiać. Przez długi okres będziemy musieli zmierzyć się z niepewnością. Za nim wszystko wróci do normalności będzie musiało minąć jeszcze dużo czasu. Jedyne, co nam pozostaje teraz, to wspierać się i nie wychodzić z domu - uważa Paweł Małaszyński.- W sieci mamy dostęp do wielu wspaniałych spektakli, m.in. na stronie Ninateki - dodaje. Jego ukochane to m.in. kultowe "Igraszki z Diabłem'', "Zapomniany diabeł'' oraz ''Damy i huzary'' w reżyserii Olgi Lipińskiej. Występuje tam cała plejada gwiazd, wśród nich byli aktorzy Teatru Kwadrat - świętej pamięci Jan Kobuszewski oraz Wojciech Pokora.
W sobotę odbędzie się transmisja spektaklu "Woyzeck", na którą zaprasza Ralph Kaminski. - Serdecznie polecam, miałem okazję obejrzeć go w Teatrze Rozmaitości. Z kolei w niedzielę udostępniona zostanie rejestracja spektaklu "Jezus'' - zachęca.
- Czeka nas ogrom pracy - budowanie od początku naszej pozycji, podtrzymanie ciągłości... Nam, jak i pozostałym teatrom, pozostanie rzucić się w wir pracy. Jeśli do lata to wszystko się ustabilizuje, to zapewne trzeba będzie zapomnieć o wakacjach w tym roku - po prostu będziemy wtedy pracować - mówi Małaszyński.
- Mieliśmy nawet zaplanowaną taką sztukę pt. "Winda do nieba'' w reżyserii Dariusza Kordka. Jej historia opowiadała o czwórce ludzi, którzy zatrzasnęli się w windzie, na piętrze o tym samym numerze co ich wiek. W tej sytuacji bohaterowie czują, że stało się z nimi coś dziwnego - zupełnie jak teraz wielu z nas. To przypomina mi naszą rzeczywistość - opowiada Jacek Kawalec. W ich opowieści następuje moment zwrotny, w którym zauważają, że ich życie powinno mieć jakiś głębszy sens. Mam nadzieję, że ludzkość z ''zatrzaśnięcia w windzie'' też wyciągnie jakieś wnioski - podkreśla.
Czytaj więcej